[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Innymi słowy, Tygrys Lata i barghasccy bogowie dotrzymali umowy.Lepiejzrób to samo.Mam na myśli równie\ uwolnienie Talamandasa, gdy nadejdzie czas.Przestrzegaj ducha porozumienia, Kapturze.chyba \e niczego się nie nauczyłeś nabłędach, które popełniłeś w sprawie Dassema Ultora.Czarodziej poczuł kipiący gniew Pana Zmierci, lecz bóg zachował milczenie. Tak jest  warknął Szybki Ben  zastanów się nad tym.A tymczasem, będzieszmusiał uwolnić swą moc, w stopniu wystarczającym, by przenieść mnie nad tymtłumem Barghastów na plac przed Niewolnikiem.Potem wycofasz ją, na tyle, byzwrócić Talamandasowi wolność, zgodnie z umową.Ukryj się za jego malowanymioczyma, jeśli tego pragniesz, ale nie rób nic więcej do chwili, gdy uznam, \e znowujesteś mi potrzebny. Pewnego dnia będziesz nale\ał do mnie, śmiertelniku.  Z pewnością, Kapturze.Ale na tę piękną chwilę musimy jeszcze trochępoczekać.Wypowiedziawszy te słowa, czarodziej wypuścił z rąk płaszcz boga.Obecnośćcofnęła się z ulgą.Moc popłynęła równym strumieniem, unosząc Szybkiego Bena i siedzącą na jegoramieniu sznurołapkę wysoko nad brezentowymi baldachimami. Co się stało?  syknął Talamandas. Na chwilę, hmm, zniknąłem. Wszystko w porządku  wyszeptał czarodziej. Czy moc ma odpowiedni smak,sznurołapko? Tak jest.Tej mocy mogę u\ywać. Cieszę się, \e to słyszę.W takim razie prowadz nas na plac.Gwiazdy przesłaniała cienka zasłona zalegającego od dłu\szego czasu dymu.Kapitan Paran siedział na szerokich schodach przed głównym wejściem doNiewolnika.Na wprost niego, na końcu szerokiej alei, wznosiła się wie\a stra\nicza.Przez jej otwarte drzwi było widać płonące w barghasckich obozach ogniska, którerozświetlały gęstniejącą mgłę.Choć Malazańczyk czuł się wyczerpany, sen nie chciał nadejść.Od chwili, gdyprzed dwoma dzwonami rozstał się z Cafalem, jego myśli wędrowały niezliczonymiście\kami.Wewnątrz nadal trudzili się barghasccy gnaciarze, którzy rozmontowywaliczółna i zbierali staro\ytną broń.Poza tym jednak Niewolnik wydawał się całkowicieopuszczony i martwy.Puste sale i korytarze nieubłaganie przywiodły Parana do myśli o tym, jakwygląda teraz jego rodzinna posiadłość w Uncie.Oboje rodzice nie \yli, Felisinskuwały łańcuchy w jakiejś odległej o tysiące mil kopalni, a kochana Tavore miała doswego u\ytku ze dwadzieścia luksusowych komnat w pałacu Laseen.Dom został sam na sam ze swymi wspomnieniami.Ograbili go słu\ący, stra\nicyoraz uliczne szczury rynsztokowe.Czy przyboczna przeje\d\ała czasem tamtędykonno? Czy jej myśli wędrowały tam niekiedy podczas pełnego zajęć dnia?Tavore nigdy nie miała skłonności do ulegania sentymentom.Cechowała sięzimnym spojrzeniem, brutalną racjonalnością i pragmatyzmem o tysiącu ostrzy,gotowych rozpruć ka\dego głupca, który podszedłby zbyt blisko.Cesarzowa będzie bardzo zadowolona ze swej nowej przybocznej.A co z tobą, Felisin? Z twym szerokim uśmiechem i roztańczonym spojrzeniem?W kopalniach otataralu nie ma miejsca na skromność.Nic nie osłoni cię tam przednajgorszymi aspektami ludzkiej natury.Mimo to z pewnością znajdziesz opiekuna jakiegoś zbira albo alfonsa.Kwiat zmia\d\ony obcasem. Twoja siostra jest jednak zdecydowana cię uratować.Tyle przynajmniej o niejwiem.Niewykluczone te\, \e na okres trwania wyroku przydzieliła ci stra\nika albo idwóch.Ale nie uratuje dziecka.Nie będziesz ju\ dzieckiem.Nie będziesz się ju\uśmiechała, a roztańczone spojrzenie ustąpi miejsca czemuś twardemu iśmiercionośnemu.Trzeba było znalezć inne wyjście, siostro.Bogowie, lepiej by było,gdybyś zabiła Felisin i tyle.To byłby akt miłosierdzia.Obawiam się, \e pewnego dnia drogo zapłacisz za ten błąd.Paran pokręcił głową.Rodziny nikt nie mógłby mu zazdrościć.Sami rozerwaliśmy się na strzępy.A teraz troje rodzeństwa zmierza ka\de swąodrębną drogą.Nigdy dotąd szansa na to, \e ich szlaki jeszcze kiedyś się przetną, nie wydawałasię tak mała.Wytarte schody, które widział przed sobą, pokrywały plamy popiołu, jakbyjedynym, co ocalało w mieście, był kamień.Ciemność sprawiała wra\enieprzepojonej powagą i smutkiem.Nie było słychać \adnych dzwięków, które powinnytowarzyszyć nocy w takim miejscu.Dzisiejszej nocy wyczuwa się bliskość Kaptura.Jedne z potę\nych, dwuskrzydłowych drzwi Niewolnika otworzyły się nagle.Kapitan obejrzał się przez ramię, po czym skinął głową. Zmiertelny Mieczu, wyglądasz na.wypoczętego.Potę\nie zbudowany mę\czyzna wykrzywił twarz. Zamęczyła mnie prawie na śmierć.Có\ za okropna baba. Słyszałem ju\, jak mę\czyzni mówili tak o swoich kobietach i w ich skargachzawsze pobrzmiewała nuta zadowolenia.Teraz równie\ ją słyszę.Zrzęda zmarszczył brwi. Masz rację.Zmieszna sprawa. Schody są szerokie.Usiądz, jeśli masz ochotę. Nie chcę zakłócać twej samotności, kapitanie. Zrób to, proszę.Z chęcią się od niej uwolnię.Gdy jestem sam, ogarniają mniemroczne myśli.Zmiertelny Miecz podszedł bli\ej i usiadł na stopniu obok Parana, ze szczękiemsfatygowanej, niezawiązanej zbroi.Wsparł przedramiona na kolanach, a zakute wstalowe rękawice dłonie zwisały luzno. To równie\ i moja klątwa, kapitanie. Masz szczęście, \e trafiłeś na Hetan.Mę\czyzna chrząknął. Kłopot w tym, \e ona jest nienasycona.  Innymi słowy, szukasz teraz samotności, a moja obecność ci w tymprzeszkodziła. Cieszę się z twojego towarzystwa, pod warunkiem, \e nie rozorasz mi plecówpazurami.Paran skinął głową. Nie jestem jednym z tych kotów.uch, przepraszam. Nie ma za co.Jeśli Trake nie ma poczucia humoru, to wyłącznie jego problem.Ale z drugiej strony, na pewno je ma.Inaczej nie wybrałby mnie na ZmiertelnegoMiecza.Paran przyjrzał się uwa\nie siedzącemu obok niego mę\czyznie.Podzygzakowatymi tatua\ami kryła się twarz, która pamiętała trudne lata  ogorzała igrubo ciosana.Odkąd do jego ciała i krwi wniknęła moc boga, oczy Zrzędyupodobniły się do tygrysich ślepiów.Mimo to otaczały je zmarszczki wesołości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl