[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwłaszcza uśmiechaniu się i gadaniu, to mnie najbardziej pobu-dzało do torsji.Zostałam więc w domu.Nie były to jednak smutne święta.O, nie.Wystroiłam się, zadzwoniłam do wszystkich bliskich,zmusiłam się nawet do wyjścia i zaniosłam Isabel prezent.Nie, oszczędzałam się, zachowując senty-mentalne uczucia na dwudziesty ósmy grudnia, kiedy to będę w samotności przeżywała swoje czter-dzieste urodziny.Moja samotność pochodzi z wyboru - przyjaciele mnie nie opuścili.Nie mogłam z czystym su-mieniem się im narzucić, więc poprosiłam, aby trzymali się ode mnie z daleka (Rudy i tak była pozamiastem).Dzień zaczął się normalnie, to znaczy od frustracji i wstrętu do samej siebie.Powieść, którązaczęłam na wiosnę? Wyrzuciłam ją w sierpniu.Była to powieść o dojrzewaniu.Przedwcześnie wybu-jały młodzik poznaje miłość, życie, seks wśród barwnych postaci miejskiego getta żydowskiej klasywyższej.Akcję umieściłam w małym, brzydkim miasteczku w południowej Wirginii.Tyle o moimpisarstwie.Obecnie pracuję nad czymś zupełnie odmiennym (choć określenie pracuję" jest eufemizmem).Jest to dreszczowiec z mnóstwem intryg i trupów.Myślę, że to wyborny materiał na bestseller i film.Szkoda, że taki kąśliwy.Jednego pisanie mnie nauczyło, że ja naprawdę lubię uśmiercać ludzi, na-prawdę się w tym wyżywam.Robię to zatem.Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że uśmiercę wszyst-kie postaci, zanim skończę książkę.Może się okazać, że narratorem był Pan Bóg.Ta książka oraz jej cenna banalna poprzedniczka nauczyła mnie ponadto, że mogę być oszustką.Zawsze pragnęłam pisać powieści, w każdym razie tak przez większość życia twierdziłam.Literaturafaktu mnie nie pociąga.Opowieść przebiega inaczej, nie trzeba pisać prawdy, wydarzenia mogą byćzmyślone.Okazało się jednak, że byłam lepszą dziennikarką niż powieściopisarką.Muszę się więczastanowić, czy nie dałam się uwieść własnej wyobrazni.Chciałam wyglądać jak powieściopisarka.Chciałam, aby na pytania na przyjęciach koktajlowych: Czym pani się zajmuje?", odpowiadać: Piszęksiążki".RLTNie wiem, co teraz zrobię.Zupełnie jakbym zderzyła się ze szklanymi drzwiami.Jest to dlamnie szok.Czuję się zażenowana i mam krwawą ranę w sercu.Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Emma.Zachciało mi się ciastka.Torcika lodowego, Viermett lub Violett, które reklamują w telewizji wokresie świąt.Na ich widok cieknie mi ślinka.Raz o mało nie kupiłam takiego, a potem przeczytałamo zawartości tłuszczu i kalorii na opakowaniu.Pieprzę to, mam czterdzieści lat, mogę sobie pozwolić,na co tylko zechcę.Wino i torcik lodowy.Naprawdę dobre wino, nie to, które mam w lodówce, Mon-davi za osiem dolarów.Wsiadłam do samochodu i jakbym się znalazła na innej planecie.Jak długo nie wychodziłam zdomu? Prawie cztery dni.Boże! Coś jednak przemawia za prawdziwą pracą.Niewiele, ale jednak.Ni-skie, póznopopołudniowe grudniowe niebo miało odcień szarości starej pieluchy, ciężkie, jeszcze niewiadomo, czy od deszczu czy śniegu.Gdy zaparkowałam na Columbia Road i zaczęłam iść do miesz-czącego się o jedną przecznicę dalej sklepu alkoholowego, już było wiadomo - śniegu z deszczem.W wigilię Bożego Narodzenia byłam ubrana w stary czarny dres, czarną bluzkę i mój najwy-godniejszy sweter sraczkowatego koloru, rozpinany, z jednym skórzanym guzikiem.Tak bardzo lubi-łam ten strój, że nosiłam go od czterech dni.Głowy nie myłam od tygodnia - nie zamierzałam sięprzejmować świętami - i oczywiście nie zrobiłam makijażu.Wyszłam z domu w płaszczu od deszczu,w moich domowych mokasynach z koralikami włożonych na bose nogi, bez skarpetek.Omal nie zderzyliśmy się z Mickiem w drzwiach sklepu.- Przepraszam - powiedział i cofnął się.Patrzył na mnie, jakby mnie nie poznawał.Nie mogłam rozstrzygnąć, czy to afront, czy osłupiałze szczęścia na mój widok.Spojrzał na mnie jeszcze raz i zastygł w bezruchu.Ja również.- Cześć, Mick - powiedziałam, starając się, by zabrzmiało to obojętnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Zwłaszcza uśmiechaniu się i gadaniu, to mnie najbardziej pobu-dzało do torsji.Zostałam więc w domu.Nie były to jednak smutne święta.O, nie.Wystroiłam się, zadzwoniłam do wszystkich bliskich,zmusiłam się nawet do wyjścia i zaniosłam Isabel prezent.Nie, oszczędzałam się, zachowując senty-mentalne uczucia na dwudziesty ósmy grudnia, kiedy to będę w samotności przeżywała swoje czter-dzieste urodziny.Moja samotność pochodzi z wyboru - przyjaciele mnie nie opuścili.Nie mogłam z czystym su-mieniem się im narzucić, więc poprosiłam, aby trzymali się ode mnie z daleka (Rudy i tak była pozamiastem).Dzień zaczął się normalnie, to znaczy od frustracji i wstrętu do samej siebie.Powieść, którązaczęłam na wiosnę? Wyrzuciłam ją w sierpniu.Była to powieść o dojrzewaniu.Przedwcześnie wybu-jały młodzik poznaje miłość, życie, seks wśród barwnych postaci miejskiego getta żydowskiej klasywyższej.Akcję umieściłam w małym, brzydkim miasteczku w południowej Wirginii.Tyle o moimpisarstwie.Obecnie pracuję nad czymś zupełnie odmiennym (choć określenie pracuję" jest eufemizmem).Jest to dreszczowiec z mnóstwem intryg i trupów.Myślę, że to wyborny materiał na bestseller i film.Szkoda, że taki kąśliwy.Jednego pisanie mnie nauczyło, że ja naprawdę lubię uśmiercać ludzi, na-prawdę się w tym wyżywam.Robię to zatem.Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że uśmiercę wszyst-kie postaci, zanim skończę książkę.Może się okazać, że narratorem był Pan Bóg.Ta książka oraz jej cenna banalna poprzedniczka nauczyła mnie ponadto, że mogę być oszustką.Zawsze pragnęłam pisać powieści, w każdym razie tak przez większość życia twierdziłam.Literaturafaktu mnie nie pociąga.Opowieść przebiega inaczej, nie trzeba pisać prawdy, wydarzenia mogą byćzmyślone.Okazało się jednak, że byłam lepszą dziennikarką niż powieściopisarką.Muszę się więczastanowić, czy nie dałam się uwieść własnej wyobrazni.Chciałam wyglądać jak powieściopisarka.Chciałam, aby na pytania na przyjęciach koktajlowych: Czym pani się zajmuje?", odpowiadać: Piszęksiążki".RLTNie wiem, co teraz zrobię.Zupełnie jakbym zderzyła się ze szklanymi drzwiami.Jest to dlamnie szok.Czuję się zażenowana i mam krwawą ranę w sercu.Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Emma.Zachciało mi się ciastka.Torcika lodowego, Viermett lub Violett, które reklamują w telewizji wokresie świąt.Na ich widok cieknie mi ślinka.Raz o mało nie kupiłam takiego, a potem przeczytałamo zawartości tłuszczu i kalorii na opakowaniu.Pieprzę to, mam czterdzieści lat, mogę sobie pozwolić,na co tylko zechcę.Wino i torcik lodowy.Naprawdę dobre wino, nie to, które mam w lodówce, Mon-davi za osiem dolarów.Wsiadłam do samochodu i jakbym się znalazła na innej planecie.Jak długo nie wychodziłam zdomu? Prawie cztery dni.Boże! Coś jednak przemawia za prawdziwą pracą.Niewiele, ale jednak.Ni-skie, póznopopołudniowe grudniowe niebo miało odcień szarości starej pieluchy, ciężkie, jeszcze niewiadomo, czy od deszczu czy śniegu.Gdy zaparkowałam na Columbia Road i zaczęłam iść do miesz-czącego się o jedną przecznicę dalej sklepu alkoholowego, już było wiadomo - śniegu z deszczem.W wigilię Bożego Narodzenia byłam ubrana w stary czarny dres, czarną bluzkę i mój najwy-godniejszy sweter sraczkowatego koloru, rozpinany, z jednym skórzanym guzikiem.Tak bardzo lubi-łam ten strój, że nosiłam go od czterech dni.Głowy nie myłam od tygodnia - nie zamierzałam sięprzejmować świętami - i oczywiście nie zrobiłam makijażu.Wyszłam z domu w płaszczu od deszczu,w moich domowych mokasynach z koralikami włożonych na bose nogi, bez skarpetek.Omal nie zderzyliśmy się z Mickiem w drzwiach sklepu.- Przepraszam - powiedział i cofnął się.Patrzył na mnie, jakby mnie nie poznawał.Nie mogłam rozstrzygnąć, czy to afront, czy osłupiałze szczęścia na mój widok.Spojrzał na mnie jeszcze raz i zastygł w bezruchu.Ja również.- Cześć, Mick - powiedziałam, starając się, by zabrzmiało to obojętnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]