[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Biorąc pod uwagę porę.Na chwilę zapadła cisza, a potem rozległ się szmer długopisu sunącego po papierze.- W ogóle nie powinnaś wychodzić z domu - odezwał się Hess.- Poza tym moim zdaniem nic niezdziałasz.Potrzebujesz kogoś, kto będzie mógł potwierdzić wersję Shane'a.A to znaczy, \e powinnaśszukać kolesiów jego ojca.Mo\e się gdzieś pałętają, ale raczej niewiele załatwisz, szukając ich poulicach.- A jego tata?- Zaufaj mi, Franka Collinsa nie znajdziesz.A przynajmniej dopóki nie znajdą go moce, które ju\go szukają.Dziś w nocy wszystkie wampiry z miasta są na ulicach i go poszukują.W końcu go znajdą.Nie ma tu a\ tylu miejsc, gdzie mógłby się ukryć, kiedy wampiry się zjednoczyły izajęły poszukiwaniami tylko jego.- Ale.Jeśli one go złapią, to by chyba było dobrze?Mógłby im powiedzieć, \e Shane tego nie zrobił!- Mógłby - zgodził się Hess.- Ale on jest szalony.Sadzę, \e będzie przekonany, \e płonąc w klatceobok syna, odejdzie z tego świata jak bohater.śe to będzie jakieś zwycięstwo.Mo\e powiedzieć, \e Shanenale\ał do spisku choćby po to, \eby syna ukarać.Nigdy nic nie wiadomo.Claire nie mogła temu zaprzeczyć.- A więc.Podwiezie mnie pan czy nie?- Uparłaś się, \eby wyjść z domu - powiedział Hess. Po ciemku.- Tak.I jeśli będę musiała, pójdę piechotą.Ja tylko mam nadzieję, \e.Nie będę musiała.Westchnął tak, \e a\ w słuchawce coś zatrzeszczało.- Dobrze.Za dziesięć minut.Czekaj w domu, dopóki nie zatrąbię klaksonem.Claire rozłączyła się, odwróciła na pięcie i o mało nie wpadła na Michaela.Pisnęła, a on złapał ją zaramiona i podtrzymał.I trzymał ją nadal, chocia\ wcale ju\ nie potrzebowała podpory.Był taki ciepły irealny, a ona pomyślała - nie po raz pierwszy -jakie to dziwne, \e on się wydaje taki \ywy, chocia\ przecie\\ywy wcale nie jest.Nie do końca.Nie przez cały czas.Wyglądał, jakby miał jej coś do powiedzenia, ale nie wiedział, jak ma to powiedzieć.I wreszcieodwrócił wzrok.- Hess przyjedzie?- Tak.Powiedział, \e za dziesięć minut.Michael pokiwał głową.- Zobaczysz się z Amelie?- Mo\liwe.Mam tylko jeden strzał.Jeśli mi się nie uda, to.- Rozło\yła ręce.- Wtedy chybabędę musiała pogadać z Oliverem.- Jeśli.uda ci się zobaczyć z Amelie, powiedz jej, \e muszę z nią porozmawiać - poprosił.- Zrobiszto dla mnie?- Jasne.Ale.Dlaczego?- W sprawie czegoś, co mi kiedyś powiedziała.Słuchaj, przecie\ sam nie mogę do niej pójść.Ona musi przyjść tutaj.- Michael wzruszył ramionami i uśmiechnął się smutno.-Niewa\ne dlaczego.To sprawiło, \e w głowie zabłysło Claire jakieś czerwone, ostrzegawcze światełko.- Michael, ale ty przecie\ ni\ zrobisz niczego szalonego, prawda?- I mówi mi to szesnastolatka, która ma zamiar wyjść z domu po nocy, \eby się spotkać z wampirem?Nie, Claire, nie zrobię niczego szalonego.- Oczy Michaela rozbłysły nagle jakąś gwałtowną emocją.Wyglądało to jak gniew albo ból, albo toksyczna mieszanka tych dwóch uczuć.- Nienawidzę tego.Nienawidzę wypuszczać cię z domu.Nienawidzę Shane'a za to, \e dał się tak złapać.Nienawidzę tego.Claire zrozumiała, \e Michael tak naprawdę mówi, \e nienawidzi samego siebie.Totalnie gorozumiała.Sama siebie te\ dość często nienawidziła.- Ale nie wal ju\ w nic, dobra? - Bo on znów miał w oczach to spojrzenie.- Zajmij się Eve.Niepozwól jej zwariować.Obiecujesz? Jeśli ją kochasz, to musisz o nią dbać.Ona cię teraz potrzebuje.Gniew zniknął i Michael popatrzył na nią w taki sposób, \e zrobiło jej się ciepło i przyjemnie.- Obiecuję - przyrzekł.- Powiedz Hessowi, \e jeśli cokolwiek ci się stanie, cokolwiek, to ja go zabiję inie będzie to szybka śmierć.Uśmiechnęła się słabo.- Och, jaki twardziel.- Czasami.Słuchaj, nie zapytałem wcześniej.Z Shane'em w porządku?- W porządku? Znaczy czy zrobili mu coś złego? - Pokręciła głową.- Nie, był w jednym kawałku.Ale trzymają go w klatce, Michael.I zabiją go.Więc nie, to nie tak, \e wszystko z nim w porządku.Jego spojrzenie stwardniało.- Tylko dlatego pozwalam ci wyjść.Gdybym miał jakiś wybór.- I masz - powiedziała.- Wszyscy mo\emy tu razem siedzieć i pozwolić go zabić.Albo mo\eszwypuścić Eve na tę jej szaloną misję niesienia odsieczy, \eby dała się sama zabić.Ale mo\esz te\pozwolić słodkiej, spokojnej, rozsądnej Claire iść i pogadać, z kim trzeba.Pokręcił głową.Jego długie, ładne dłonie, stworzone do tego, by trącały struny gitary, zacisnęły się wpięści.- To chyba znaczy, \e nie ma \adnego wyboru.- W sumie tak - zgodziła się Claire.- Co do tego wyboru to ja tak trochę kłamałam.Posterunkowy Hess zdziwił się nieco, kiedy podała mu adres.- To dom starszej pani Day - powiedział.- Mieszka tam z wnuczką.Ale czego ty od nich chcesz?Z tego co wiem nie są w tę sprawę zamieszane.- Tam właśnie muszę jechać - upierała się Claire.Nie miała pojęcia, gdzie znajduje się dom Amelie,ale znała to jedno wejście do niego.Zastanawiała się nad tym, jak mo\na wyjaśnić to, \e wchodząc dołazienki w jednym domu, człowiek trafia do innego, który mógł le\eć po przeciwnej stronie miasta, ale przychodziło jej do głowy wyłącznie zakrzywienie przestrzeni, a nawet najbardziej szaleni naukowcy mówili, \eto coś z pogranicza prawdopodobieństwa.Teoria zakrzywionej przestrzeni odpowiadała jej jednak bardziej ni\ wampirza magia.- Jesteś przygotowana na kłopoty? - spytał.A kiedy nie odpowiedziała, otworzył schowek na rękawiczki i wyjął z niegomałe pudełko, takie jak na bi\uterię.- Masz.Zawsze mam zesobą zapasowy.Otworzyła pudełko i znalazła w nim delikatny srebrny krzy\yk na długim łańcuszku.W milczeniupowiesiła go sobie na szyi i schowała pod bluzką.Miała ju\ przy sobie jeden z tych domowej robotykrzy\y Eve, ale ten tutaj sprawiał wra\enie.Czegoś prawdziwego.- Oddam go panu - przyrzekła.- Nie trzeba.Jak mówiłem, mam inne.- Nie przyjmuję bi\uterii od starszych panów.Hess się roześmiał.- Wiesz, Claire, a ja pomyślałem, \e jesteś taką szarą myszką, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy.Ale nie jesteś, prawda? Wcale a wcale.- Och, jestem.Wariuję od tego wszystkiego ze strachu.Ale nie wiem, co innego mogę zrobić, proszępana, poza tym \e muszę próbować.Nawet mysz czasem gryzie.Hess pokiwał głową i uśmiech zniknął z jego twarzy.- No to ja spróbuję dać ci szansę pokazać, \e masz zęby.Przejechał jakiś kilometr, z łatwością poruszając się ciemnymi ulicami.Czasem pojawiali się na nichludzie, ciemne, blade, spieszące się postacie.Wampiry wyległy licznie, tak jak powiedział.Kiedy samochódskręcał za jakiś róg, zauwa\yła czerwone błyski ich oczu.Wampirze oczy odbijały światło zupełnie jakkocie.Niepokojący widok.Hess zatrzymał samochód przed starym, wiktoriańskim domem.- Chcesz, \ebym poszedł z tobą? - spytał.- Tylko pan je wystraszy - zaprzeczyła Claire.- One mnie znają.A poza tym raczej nie jestem grozna.- Dopóki lepiej cię nie poznają - powiedział Hess. Nie zbli\aj się do tej alejki.Zamarła z ręką na klamce drzwi.- Dlaczego?- Na jej końcu mieszka wampir.Wredny bydlak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Biorąc pod uwagę porę.Na chwilę zapadła cisza, a potem rozległ się szmer długopisu sunącego po papierze.- W ogóle nie powinnaś wychodzić z domu - odezwał się Hess.- Poza tym moim zdaniem nic niezdziałasz.Potrzebujesz kogoś, kto będzie mógł potwierdzić wersję Shane'a.A to znaczy, \e powinnaśszukać kolesiów jego ojca.Mo\e się gdzieś pałętają, ale raczej niewiele załatwisz, szukając ich poulicach.- A jego tata?- Zaufaj mi, Franka Collinsa nie znajdziesz.A przynajmniej dopóki nie znajdą go moce, które ju\go szukają.Dziś w nocy wszystkie wampiry z miasta są na ulicach i go poszukują.W końcu go znajdą.Nie ma tu a\ tylu miejsc, gdzie mógłby się ukryć, kiedy wampiry się zjednoczyły izajęły poszukiwaniami tylko jego.- Ale.Jeśli one go złapią, to by chyba było dobrze?Mógłby im powiedzieć, \e Shane tego nie zrobił!- Mógłby - zgodził się Hess.- Ale on jest szalony.Sadzę, \e będzie przekonany, \e płonąc w klatceobok syna, odejdzie z tego świata jak bohater.śe to będzie jakieś zwycięstwo.Mo\e powiedzieć, \e Shanenale\ał do spisku choćby po to, \eby syna ukarać.Nigdy nic nie wiadomo.Claire nie mogła temu zaprzeczyć.- A więc.Podwiezie mnie pan czy nie?- Uparłaś się, \eby wyjść z domu - powiedział Hess. Po ciemku.- Tak.I jeśli będę musiała, pójdę piechotą.Ja tylko mam nadzieję, \e.Nie będę musiała.Westchnął tak, \e a\ w słuchawce coś zatrzeszczało.- Dobrze.Za dziesięć minut.Czekaj w domu, dopóki nie zatrąbię klaksonem.Claire rozłączyła się, odwróciła na pięcie i o mało nie wpadła na Michaela.Pisnęła, a on złapał ją zaramiona i podtrzymał.I trzymał ją nadal, chocia\ wcale ju\ nie potrzebowała podpory.Był taki ciepły irealny, a ona pomyślała - nie po raz pierwszy -jakie to dziwne, \e on się wydaje taki \ywy, chocia\ przecie\\ywy wcale nie jest.Nie do końca.Nie przez cały czas.Wyglądał, jakby miał jej coś do powiedzenia, ale nie wiedział, jak ma to powiedzieć.I wreszcieodwrócił wzrok.- Hess przyjedzie?- Tak.Powiedział, \e za dziesięć minut.Michael pokiwał głową.- Zobaczysz się z Amelie?- Mo\liwe.Mam tylko jeden strzał.Jeśli mi się nie uda, to.- Rozło\yła ręce.- Wtedy chybabędę musiała pogadać z Oliverem.- Jeśli.uda ci się zobaczyć z Amelie, powiedz jej, \e muszę z nią porozmawiać - poprosił.- Zrobiszto dla mnie?- Jasne.Ale.Dlaczego?- W sprawie czegoś, co mi kiedyś powiedziała.Słuchaj, przecie\ sam nie mogę do niej pójść.Ona musi przyjść tutaj.- Michael wzruszył ramionami i uśmiechnął się smutno.-Niewa\ne dlaczego.To sprawiło, \e w głowie zabłysło Claire jakieś czerwone, ostrzegawcze światełko.- Michael, ale ty przecie\ ni\ zrobisz niczego szalonego, prawda?- I mówi mi to szesnastolatka, która ma zamiar wyjść z domu po nocy, \eby się spotkać z wampirem?Nie, Claire, nie zrobię niczego szalonego.- Oczy Michaela rozbłysły nagle jakąś gwałtowną emocją.Wyglądało to jak gniew albo ból, albo toksyczna mieszanka tych dwóch uczuć.- Nienawidzę tego.Nienawidzę wypuszczać cię z domu.Nienawidzę Shane'a za to, \e dał się tak złapać.Nienawidzę tego.Claire zrozumiała, \e Michael tak naprawdę mówi, \e nienawidzi samego siebie.Totalnie gorozumiała.Sama siebie te\ dość często nienawidziła.- Ale nie wal ju\ w nic, dobra? - Bo on znów miał w oczach to spojrzenie.- Zajmij się Eve.Niepozwól jej zwariować.Obiecujesz? Jeśli ją kochasz, to musisz o nią dbać.Ona cię teraz potrzebuje.Gniew zniknął i Michael popatrzył na nią w taki sposób, \e zrobiło jej się ciepło i przyjemnie.- Obiecuję - przyrzekł.- Powiedz Hessowi, \e jeśli cokolwiek ci się stanie, cokolwiek, to ja go zabiję inie będzie to szybka śmierć.Uśmiechnęła się słabo.- Och, jaki twardziel.- Czasami.Słuchaj, nie zapytałem wcześniej.Z Shane'em w porządku?- W porządku? Znaczy czy zrobili mu coś złego? - Pokręciła głową.- Nie, był w jednym kawałku.Ale trzymają go w klatce, Michael.I zabiją go.Więc nie, to nie tak, \e wszystko z nim w porządku.Jego spojrzenie stwardniało.- Tylko dlatego pozwalam ci wyjść.Gdybym miał jakiś wybór.- I masz - powiedziała.- Wszyscy mo\emy tu razem siedzieć i pozwolić go zabić.Albo mo\eszwypuścić Eve na tę jej szaloną misję niesienia odsieczy, \eby dała się sama zabić.Ale mo\esz te\pozwolić słodkiej, spokojnej, rozsądnej Claire iść i pogadać, z kim trzeba.Pokręcił głową.Jego długie, ładne dłonie, stworzone do tego, by trącały struny gitary, zacisnęły się wpięści.- To chyba znaczy, \e nie ma \adnego wyboru.- W sumie tak - zgodziła się Claire.- Co do tego wyboru to ja tak trochę kłamałam.Posterunkowy Hess zdziwił się nieco, kiedy podała mu adres.- To dom starszej pani Day - powiedział.- Mieszka tam z wnuczką.Ale czego ty od nich chcesz?Z tego co wiem nie są w tę sprawę zamieszane.- Tam właśnie muszę jechać - upierała się Claire.Nie miała pojęcia, gdzie znajduje się dom Amelie,ale znała to jedno wejście do niego.Zastanawiała się nad tym, jak mo\na wyjaśnić to, \e wchodząc dołazienki w jednym domu, człowiek trafia do innego, który mógł le\eć po przeciwnej stronie miasta, ale przychodziło jej do głowy wyłącznie zakrzywienie przestrzeni, a nawet najbardziej szaleni naukowcy mówili, \eto coś z pogranicza prawdopodobieństwa.Teoria zakrzywionej przestrzeni odpowiadała jej jednak bardziej ni\ wampirza magia.- Jesteś przygotowana na kłopoty? - spytał.A kiedy nie odpowiedziała, otworzył schowek na rękawiczki i wyjął z niegomałe pudełko, takie jak na bi\uterię.- Masz.Zawsze mam zesobą zapasowy.Otworzyła pudełko i znalazła w nim delikatny srebrny krzy\yk na długim łańcuszku.W milczeniupowiesiła go sobie na szyi i schowała pod bluzką.Miała ju\ przy sobie jeden z tych domowej robotykrzy\y Eve, ale ten tutaj sprawiał wra\enie.Czegoś prawdziwego.- Oddam go panu - przyrzekła.- Nie trzeba.Jak mówiłem, mam inne.- Nie przyjmuję bi\uterii od starszych panów.Hess się roześmiał.- Wiesz, Claire, a ja pomyślałem, \e jesteś taką szarą myszką, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy.Ale nie jesteś, prawda? Wcale a wcale.- Och, jestem.Wariuję od tego wszystkiego ze strachu.Ale nie wiem, co innego mogę zrobić, proszępana, poza tym \e muszę próbować.Nawet mysz czasem gryzie.Hess pokiwał głową i uśmiech zniknął z jego twarzy.- No to ja spróbuję dać ci szansę pokazać, \e masz zęby.Przejechał jakiś kilometr, z łatwością poruszając się ciemnymi ulicami.Czasem pojawiali się na nichludzie, ciemne, blade, spieszące się postacie.Wampiry wyległy licznie, tak jak powiedział.Kiedy samochódskręcał za jakiś róg, zauwa\yła czerwone błyski ich oczu.Wampirze oczy odbijały światło zupełnie jakkocie.Niepokojący widok.Hess zatrzymał samochód przed starym, wiktoriańskim domem.- Chcesz, \ebym poszedł z tobą? - spytał.- Tylko pan je wystraszy - zaprzeczyła Claire.- One mnie znają.A poza tym raczej nie jestem grozna.- Dopóki lepiej cię nie poznają - powiedział Hess. Nie zbli\aj się do tej alejki.Zamarła z ręką na klamce drzwi.- Dlaczego?- Na jej końcu mieszka wampir.Wredny bydlak [ Pobierz całość w formacie PDF ]