[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero po wielu latach, kiedy była już osobą dorosłą, błysnęła jej w głowie pewna myśl.Oczywiście, skarapin Marguerite Priestman, to nic innego jak zwykły skorpion.Skarapin odszedł w niebyt, a Celia poczuła się wówczas tak, jakby poniosła jakąś stratę.6W Cauterets kolację podawano bardzo wcześnie, o wpół do siódmej.Celii wolno było w niej uczestniczyć.Po kolacji wszyscy wychodzili na zewnątrz i zasiadali przy małych stolikach, a raz czy dwa na tydzień zjawiał się kuglarz ze swymi sztuczkami.Celia uwielbiała kuglarza.Wiedziała od ojca, że na kuglarza trzeba mówić prestidigitator, i już sama ta nazwa bardzo jej się podobała.Powtarzała sobie bardzo powoli, sylabę po sylabie, o trudne słowo.Kuglarz był wysokim mężczyzną i miał długą, czarną brodę.Robił najdziwniejsze rzeczy z kolorowymi wstążkami, na przykład wyciągał je z ust, i to całe jardy.Kończąc występ, zwykle zapowiadał małą loterię.Najpierw posyłał w obieg wielki drewniany półmisek, na który każdy z „widzów składał jakiś datek, polem obwieszczał zwycięskie numery i przyznawał nagrody: papierowy wachlarz, małą latarenkę czy bukiecik papierowych kwiatów.Dzieci były uszczęśliwione i prawic zawsze to one zdobywały nagrody.Celia szalenie pragnęła wygrać papierowy wachlarz.Niestety, nie miała szczęścia, choć dwa razy trafiła jej się papierowa latarenka.Któregoś dnia ojciec zwrócił się do Cciii z propozycją:- Co myślisz o wyprawie na coś takiego? - Tu wskazał na jedną z gór za hotelem.- Wziąłbyś mnie tam, tatusiu? Aż na sam czubek?- Tak.Pojechałabyś na mule.- Co to jest muł, tatusiu?Ojciec powiedział, że muł to zwierzę, które trochę jest osłem, a trochę koniem.Celia zadrżała z radości na myśl o przygodzie.Jej matka zachowała się powściągliwie.- John, jesteś całkiem pewien, że to bezpieczna wyprawa? - zapytała.Ojciec Celii zlekceważył jej obawy.Oczywiście, że dziecku nic się nie stanie.W góry miała wyruszyć ona, ojciec i Cyril.- Och! - ten ostatni prychnął lekceważąco.- Zabieramy toto ze sobą? Jak nic zamęczy nas na śmierć.Cyril żywił dla Celii dużo braterskiego uczucia, lecz wyprawa z dzieckiem urażała jego męską dumę.W czymś takim, jak zdobywanie górskich szczytów, nie powinny uczestniczyć kobiety i dzieci.Kobiety i dzieci powinny siedzieć w domu.W dniu wielkiej wyprawy Celia już od wczesnego ranka stała na balkonie i wypatrywała mułów.W pewnej chwili zza rogu ulicy wybiegły truchtem jakieś wielkie zwierzęta, bardziej przypominające konie niż osiołki.Celia natychmiast znalazła się na dole.Przenikało ją radosne podniecenie.Jej ojciec rozmawiał z niskim mężczyzną o ogorzałej od słoń - ca twarzy, w berecie na głowie.Mężczyzna właśnie zapewniał, że tej petite mademoiselle nie stanie się nic złego i że najlepiej będzie, jak on sam się nią zaopiekuje.Najpierw ojciec i Cyril dosiedli swoich wierzchowców, potem przewodnik usadził w siodle Celię.Och, z jakiej wysokości patrzyła teraz na świat, i jakie to było ekscytujące!Ruszyli.Stojąca na balkonie matka pomachała im na pożegnanie.Celię przeszywał dreszcz dumy.Czuła się jak ktoś dorosły.Obok niej biegł przewodnik.Usta mu się nie zamykały, lecz mówił z tak silnym hiszpańskim akcentem, że dziewczynka niewiele z lego rozumiała.To była cudowna jazda.Pięli się w górę zakosami, po coraz to bardziej stromym stoku.Po jednej stronie mieli skalistą ścianę, a po drugiej pionowy uskok.W miejscach najbardziej niebezpiecznych muł Celii przystawał, jakby zadumany, i leniwie grzebał w ziemi kopytem.Bardzo miły konik, jemu, tak jak mnie, też pewnie się podobają spacery nad przepaścią, myślała Celia.Anyżek.jakie to dziwne imię dla konia.Było południe, kiedy znaleźli się na szczycie.Stało tam malusieńkie schronisko ze stołem na zewnątrz.Usiedli przy nim.Kobieta ze schroniska przyniosła im bardzo smaczne jedzenie: omlet, smażonego pstrąga, ser śmietankowy i chleb.Po posiłku Celia bawiła się z dużym, kudłatym psem.- Cest presque im Anglais - powiedziała kobieta ze schroniska.- Il s’appelle Milor.Milor był bardzo przyjazny i pozwolił Celii robić ze sobą wszystko, co chciała.Niebawem ojciec popatrzył na zegarek i powiedział, że powinni wracać.Wezwał przewodnika.Ten podszedł do nich uśmiechnięty.- Patrzcie, co przed chwilą złapałem - powiedział.- W zamkniętych dłoniach trzymał dużego, pięknego motyla.- To dla panienki.Po czym prędko i zręcznie, nim Celia się zorientowała, wyciągnął skądś szpilkę i przyszpilil nią motyla do cienka jej słomianego kapelusza.- Voil? que mademoiselle est chic - powiedział pełen uznania dla własnego dzieła.Następnie sprowadzono muły.Cale towarzystwo wspięło się na nie i zaczęło się schodzenie w dół.Celia poczuła się nieszczęśliwa.Słyszała, jak motyl trzepoce skrzydłami o jej kapelusz.Motyl jest żywy, żywy! Nadziany na szpilkę! Po jej policzkach zaczęły spływać łzy.W końcu nie uszło to uwagi ojca.- Co się stało, dziecinko?Celia potrząsnęła głową.Jej płacz przeszedł w łkanie.- Czy coś cię boli? Może głowa? Może jesteś zmęczona?Celia coraz gwałtowniej potrząsała głową.- Ona się boi konia - powiedział Cyril.- Nieprawda, nie boję się.- Więc dlaczego beczysz?- La pet ile mademoiselle est fatiguée - zasugerował przewodnik.Łzy z oczu Celii popłynęły jeszcze prędzej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Dopiero po wielu latach, kiedy była już osobą dorosłą, błysnęła jej w głowie pewna myśl.Oczywiście, skarapin Marguerite Priestman, to nic innego jak zwykły skorpion.Skarapin odszedł w niebyt, a Celia poczuła się wówczas tak, jakby poniosła jakąś stratę.6W Cauterets kolację podawano bardzo wcześnie, o wpół do siódmej.Celii wolno było w niej uczestniczyć.Po kolacji wszyscy wychodzili na zewnątrz i zasiadali przy małych stolikach, a raz czy dwa na tydzień zjawiał się kuglarz ze swymi sztuczkami.Celia uwielbiała kuglarza.Wiedziała od ojca, że na kuglarza trzeba mówić prestidigitator, i już sama ta nazwa bardzo jej się podobała.Powtarzała sobie bardzo powoli, sylabę po sylabie, o trudne słowo.Kuglarz był wysokim mężczyzną i miał długą, czarną brodę.Robił najdziwniejsze rzeczy z kolorowymi wstążkami, na przykład wyciągał je z ust, i to całe jardy.Kończąc występ, zwykle zapowiadał małą loterię.Najpierw posyłał w obieg wielki drewniany półmisek, na który każdy z „widzów składał jakiś datek, polem obwieszczał zwycięskie numery i przyznawał nagrody: papierowy wachlarz, małą latarenkę czy bukiecik papierowych kwiatów.Dzieci były uszczęśliwione i prawic zawsze to one zdobywały nagrody.Celia szalenie pragnęła wygrać papierowy wachlarz.Niestety, nie miała szczęścia, choć dwa razy trafiła jej się papierowa latarenka.Któregoś dnia ojciec zwrócił się do Cciii z propozycją:- Co myślisz o wyprawie na coś takiego? - Tu wskazał na jedną z gór za hotelem.- Wziąłbyś mnie tam, tatusiu? Aż na sam czubek?- Tak.Pojechałabyś na mule.- Co to jest muł, tatusiu?Ojciec powiedział, że muł to zwierzę, które trochę jest osłem, a trochę koniem.Celia zadrżała z radości na myśl o przygodzie.Jej matka zachowała się powściągliwie.- John, jesteś całkiem pewien, że to bezpieczna wyprawa? - zapytała.Ojciec Celii zlekceważył jej obawy.Oczywiście, że dziecku nic się nie stanie.W góry miała wyruszyć ona, ojciec i Cyril.- Och! - ten ostatni prychnął lekceważąco.- Zabieramy toto ze sobą? Jak nic zamęczy nas na śmierć.Cyril żywił dla Celii dużo braterskiego uczucia, lecz wyprawa z dzieckiem urażała jego męską dumę.W czymś takim, jak zdobywanie górskich szczytów, nie powinny uczestniczyć kobiety i dzieci.Kobiety i dzieci powinny siedzieć w domu.W dniu wielkiej wyprawy Celia już od wczesnego ranka stała na balkonie i wypatrywała mułów.W pewnej chwili zza rogu ulicy wybiegły truchtem jakieś wielkie zwierzęta, bardziej przypominające konie niż osiołki.Celia natychmiast znalazła się na dole.Przenikało ją radosne podniecenie.Jej ojciec rozmawiał z niskim mężczyzną o ogorzałej od słoń - ca twarzy, w berecie na głowie.Mężczyzna właśnie zapewniał, że tej petite mademoiselle nie stanie się nic złego i że najlepiej będzie, jak on sam się nią zaopiekuje.Najpierw ojciec i Cyril dosiedli swoich wierzchowców, potem przewodnik usadził w siodle Celię.Och, z jakiej wysokości patrzyła teraz na świat, i jakie to było ekscytujące!Ruszyli.Stojąca na balkonie matka pomachała im na pożegnanie.Celię przeszywał dreszcz dumy.Czuła się jak ktoś dorosły.Obok niej biegł przewodnik.Usta mu się nie zamykały, lecz mówił z tak silnym hiszpańskim akcentem, że dziewczynka niewiele z lego rozumiała.To była cudowna jazda.Pięli się w górę zakosami, po coraz to bardziej stromym stoku.Po jednej stronie mieli skalistą ścianę, a po drugiej pionowy uskok.W miejscach najbardziej niebezpiecznych muł Celii przystawał, jakby zadumany, i leniwie grzebał w ziemi kopytem.Bardzo miły konik, jemu, tak jak mnie, też pewnie się podobają spacery nad przepaścią, myślała Celia.Anyżek.jakie to dziwne imię dla konia.Było południe, kiedy znaleźli się na szczycie.Stało tam malusieńkie schronisko ze stołem na zewnątrz.Usiedli przy nim.Kobieta ze schroniska przyniosła im bardzo smaczne jedzenie: omlet, smażonego pstrąga, ser śmietankowy i chleb.Po posiłku Celia bawiła się z dużym, kudłatym psem.- Cest presque im Anglais - powiedziała kobieta ze schroniska.- Il s’appelle Milor.Milor był bardzo przyjazny i pozwolił Celii robić ze sobą wszystko, co chciała.Niebawem ojciec popatrzył na zegarek i powiedział, że powinni wracać.Wezwał przewodnika.Ten podszedł do nich uśmiechnięty.- Patrzcie, co przed chwilą złapałem - powiedział.- W zamkniętych dłoniach trzymał dużego, pięknego motyla.- To dla panienki.Po czym prędko i zręcznie, nim Celia się zorientowała, wyciągnął skądś szpilkę i przyszpilil nią motyla do cienka jej słomianego kapelusza.- Voil? que mademoiselle est chic - powiedział pełen uznania dla własnego dzieła.Następnie sprowadzono muły.Cale towarzystwo wspięło się na nie i zaczęło się schodzenie w dół.Celia poczuła się nieszczęśliwa.Słyszała, jak motyl trzepoce skrzydłami o jej kapelusz.Motyl jest żywy, żywy! Nadziany na szpilkę! Po jej policzkach zaczęły spływać łzy.W końcu nie uszło to uwagi ojca.- Co się stało, dziecinko?Celia potrząsnęła głową.Jej płacz przeszedł w łkanie.- Czy coś cię boli? Może głowa? Może jesteś zmęczona?Celia coraz gwałtowniej potrząsała głową.- Ona się boi konia - powiedział Cyril.- Nieprawda, nie boję się.- Więc dlaczego beczysz?- La pet ile mademoiselle est fatiguée - zasugerował przewodnik.Łzy z oczu Celii popłynęły jeszcze prędzej [ Pobierz całość w formacie PDF ]