[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Rozumie pan, o co mi chodzi? Przejrzałem Internetw poszukiwaniu słów tej pieśni.I znalazłem. Głodujący Kojot, pan powiada. mruknąłmężczyzna.Na de piramidy wyglądał jak meksykańskiposzukiwacz przygód. Właśnie tak.Jakiś poeta, który po śmierci zyskałtaką sławę, że zrobiono z niego bóstwo.Ktoś krzyknął, ktoś inny zakaszlał upiornie,krztusząc się pyłem.Galiński rozejrzał się wposzukiwaniu Kaśki.Dostrzegł ją.Obserwowałapłaskorzezby Jej krótka, bawełniana spódniczkatrzepotała na wietrze niczym skrzydła nietoperza.Kiedyspojrzała w jego stronę, przywołał ją gestem ręki.Niechętnie ruszyła z miejsca. Słyszałem o tych morderstwach odezwał sięarcheolog, grzebiąc w kieszeniach. Pańska historiajednak, jak dla mnie, nie brzmi zbyt przekonująco. Jest prawdziwa naciskał Galiński. Podobnie jakta budowla, która wyrosła z ziemi jak jakieś cholernychwast. Być może.Mam mnóstwo pracy.Musi mi panwybaczyć. Jak pan to wyjaśni? Jak pan wyjaśni zachowanietych uczniów, do diabła? To jest sprawa dla psychologów.Morderstwa zaś,to już sprawa dla policji.Nauczyciel zacisnął pięści.Miał ochotę walnąć facetaw pysk. Mój uczeń zaśpiewał pieśń sprzed kilkuset lat. Mógł śpiewać cokolwiek, proszę pana.Każdy jestteraz oszołomiony, ogłupiony, jeśli pan wie, co mam namyśli. Badacz zaśmiał się krótko, niemal histerycznie.Dopiero przyjechaliśmy.Badamy wszystko.Za wcześnie,aby dyskutować o tym, co tu się stało i dlaczego.Każdy jest oszołomiony? Nie wierzył własny uszom.W co ci ludzie pogrywali, do diabła? Chciał cośpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.Usłyszałcoś, jakby charczenie.Potrząsnął głową.Znowu te głosy.Wiele głosów.Nachodziły na siebie.Czym były? Skądpochodziły?.puść go.nic.zostaw.nadchodzi nowa.ni mitz notza.nahui.jesteśmy.prawie.aj. Proszę pana! krzyknął.Wszystko go bolało.Czułsię słaby, jakby wyssano z niego całą energię.Gdzie jestKaśka? Rozejrzał się.Stała nieopodal.Patrzyła na niego.Mówiła coś.Nic nie rozumiał.nadchodzi.Szósta.era.Dostrzegł podchodzącą, do niego Kaśkę.Popatrzyłana niego tępo, a potem powiedziała coś niezrozumiale.Jęknął, przyciskając dłonie do pulsujących skroni. Proszę pana. wymamrotał.Jednak archeolog parł już w stronę furgonetki, doktórej podbiegł wysoki, ostrzyżony na jeża mężczyzna.Jego twarz była pokryta kurzem i piaskiem, jakby właśniewydostał się ze starego grobowca.Galiński ruszył za nim chwiejnym krokiem, a kiedydotarł wreszcie do samochodu, pochylił się i splunął.Czułsię jak na cholernej pustyni.Miał wrażenie, że piasekzasypał mu płuca i żołądek.Splunął ponownie, po czymzorientował się, że archeolog bacznie mu się przypatruje. Niech pan wraca do domu.Nie mogę panu pomóc. Jest coś jeszcze. Proszę to zatrzymać dla siebie. Znaki.Rysunki.Mężczyzna ściągnął brwi.Popatrzył na Kaśkę.Kobieta nie odezwała się. Jest pan zmęczony oświadczył. Sprawdziany. Galiński z trudem łapał powietrze.Każdy oddech sprawiał mu wiele bólu. Wśród kartek sąbazgroły, przypominające jakieś dziwne hieroglify.Koła,półokręgi, zygzaki.Każdy z tych dzieciaków narysowałidentyczne znaki w tym samym czasie.Mężczyzna ciężko westchnął. Nie mam pojęcia, co mam panu powiedzieć.Chybapo prostu. Mam te sprawdziany.Mogę panu pokazać.Po raz pierwszy podczas tej rozmowy odezwała sięKaśka. Proszę chociaż obejrzeć te sprawdziany poprosiła.Badacz wyglądał na zrezygnowanego. Gdzie pan je ma? zapytał po dłuższej chwili.Galiński słyszał bębny.Znajoma muzyka.Skrzywiłsię.Głowa bolała go tak bardzo, iż pomyślał, że zamoment rozleci się na kawałki.Miał wrażenie, że ktośobija mu mózg drewnianymi pałkami. W domu.Mam je w domu wykrztusił, starając sięzapanować nad chęcią zawycia z bólu.Muzyka stawałasię coraz głośniejsza. Dawid. usłyszał głos Kaśki Wszystko wporządku?Skinął głową. Era wychrypiał nienaturalnie. Nadchodzi Szóstaera.Okularnik zdębiał.Z pewnością nie słyszał tegodudnienia dobywało się z wnętrza czaszki nauczyciela iprzybierało na sile niemniej wyglądał tak, jakby naglezobaczył zjawę.Jego oczy zwęziły się jak ślepia kota. Porozmawiamy rzekł, po czym wyciągał zmiętąkartkę papieru i zapisał numer telefonu. Albo lepiejniech mi pan poda swój numer.Odezwę się.Możewieczorem, może jutro.Tak, jutro, zdecydowanie jutro.Skinął głową na znak potwierdzenia, po czym pociągnąłnosem.Muzyka ucichła.W czaszce Galińskiego brzmiałyostatnie, pojedyncze dzwięki bębnów.Był jak w transie.Wirowało mu w głowie.Przez chwilę sądził, że upadnie. Jak tu gorąco.Badacz obserwował go przez dłuższą chwilę. Goręcej niż gdziekolwiek indziej podjął wreszcie,bardziej do siebie niż do Galińskiego. To ta budowla. kiedy się dotknie ścian, można sobie poparzyć palce.Anawiasem mówiąc, nazywam się Maksymilian Płótniak.Pracuję w Wydziale Archeologii Uniwersytetu AdamaMickiewicza. Podniósł wzrok i uśmiechnął sięnieznacznie. Proszę czekać na telefon.A teraz niech panwraca do domu i ochłonie. Dziękuję wybełkotał Galiński. Bardzo panudziękuję.* * * Dokąd jedziemy? spytała Kaśka, kiedy z piskiemopon przemknęli przez skrzyżowanie, kierując się wstronę centrum miasta.Trzymała się kurczowo deskirozdzielczej, z niepokojem spoglądając na wskazówkęprędkościomierza. Muszę pogadać z Krzyżanowskim odparł zestoickim spokojem.Ból skroni ustąpił, ale wciąż miałwrażenie, że coś siedzi w jego głowie i tylko czeka nadogodny moment, aby przyłożyć ze zdwojoną siłą.Momentami nie był pewny, czy myśli, którebombardowały umysł, były jego własnymi.I jeszcze tegłosy wyrazne i wrogie.Kpiły sobie z niego,naśmiewały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
. Rozumie pan, o co mi chodzi? Przejrzałem Internetw poszukiwaniu słów tej pieśni.I znalazłem. Głodujący Kojot, pan powiada. mruknąłmężczyzna.Na de piramidy wyglądał jak meksykańskiposzukiwacz przygód. Właśnie tak.Jakiś poeta, który po śmierci zyskałtaką sławę, że zrobiono z niego bóstwo.Ktoś krzyknął, ktoś inny zakaszlał upiornie,krztusząc się pyłem.Galiński rozejrzał się wposzukiwaniu Kaśki.Dostrzegł ją.Obserwowałapłaskorzezby Jej krótka, bawełniana spódniczkatrzepotała na wietrze niczym skrzydła nietoperza.Kiedyspojrzała w jego stronę, przywołał ją gestem ręki.Niechętnie ruszyła z miejsca. Słyszałem o tych morderstwach odezwał sięarcheolog, grzebiąc w kieszeniach. Pańska historiajednak, jak dla mnie, nie brzmi zbyt przekonująco. Jest prawdziwa naciskał Galiński. Podobnie jakta budowla, która wyrosła z ziemi jak jakieś cholernychwast. Być może.Mam mnóstwo pracy.Musi mi panwybaczyć. Jak pan to wyjaśni? Jak pan wyjaśni zachowanietych uczniów, do diabła? To jest sprawa dla psychologów.Morderstwa zaś,to już sprawa dla policji.Nauczyciel zacisnął pięści.Miał ochotę walnąć facetaw pysk. Mój uczeń zaśpiewał pieśń sprzed kilkuset lat. Mógł śpiewać cokolwiek, proszę pana.Każdy jestteraz oszołomiony, ogłupiony, jeśli pan wie, co mam namyśli. Badacz zaśmiał się krótko, niemal histerycznie.Dopiero przyjechaliśmy.Badamy wszystko.Za wcześnie,aby dyskutować o tym, co tu się stało i dlaczego.Każdy jest oszołomiony? Nie wierzył własny uszom.W co ci ludzie pogrywali, do diabła? Chciał cośpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.Usłyszałcoś, jakby charczenie.Potrząsnął głową.Znowu te głosy.Wiele głosów.Nachodziły na siebie.Czym były? Skądpochodziły?.puść go.nic.zostaw.nadchodzi nowa.ni mitz notza.nahui.jesteśmy.prawie.aj. Proszę pana! krzyknął.Wszystko go bolało.Czułsię słaby, jakby wyssano z niego całą energię.Gdzie jestKaśka? Rozejrzał się.Stała nieopodal.Patrzyła na niego.Mówiła coś.Nic nie rozumiał.nadchodzi.Szósta.era.Dostrzegł podchodzącą, do niego Kaśkę.Popatrzyłana niego tępo, a potem powiedziała coś niezrozumiale.Jęknął, przyciskając dłonie do pulsujących skroni. Proszę pana. wymamrotał.Jednak archeolog parł już w stronę furgonetki, doktórej podbiegł wysoki, ostrzyżony na jeża mężczyzna.Jego twarz była pokryta kurzem i piaskiem, jakby właśniewydostał się ze starego grobowca.Galiński ruszył za nim chwiejnym krokiem, a kiedydotarł wreszcie do samochodu, pochylił się i splunął.Czułsię jak na cholernej pustyni.Miał wrażenie, że piasekzasypał mu płuca i żołądek.Splunął ponownie, po czymzorientował się, że archeolog bacznie mu się przypatruje. Niech pan wraca do domu.Nie mogę panu pomóc. Jest coś jeszcze. Proszę to zatrzymać dla siebie. Znaki.Rysunki.Mężczyzna ściągnął brwi.Popatrzył na Kaśkę.Kobieta nie odezwała się. Jest pan zmęczony oświadczył. Sprawdziany. Galiński z trudem łapał powietrze.Każdy oddech sprawiał mu wiele bólu. Wśród kartek sąbazgroły, przypominające jakieś dziwne hieroglify.Koła,półokręgi, zygzaki.Każdy z tych dzieciaków narysowałidentyczne znaki w tym samym czasie.Mężczyzna ciężko westchnął. Nie mam pojęcia, co mam panu powiedzieć.Chybapo prostu. Mam te sprawdziany.Mogę panu pokazać.Po raz pierwszy podczas tej rozmowy odezwała sięKaśka. Proszę chociaż obejrzeć te sprawdziany poprosiła.Badacz wyglądał na zrezygnowanego. Gdzie pan je ma? zapytał po dłuższej chwili.Galiński słyszał bębny.Znajoma muzyka.Skrzywiłsię.Głowa bolała go tak bardzo, iż pomyślał, że zamoment rozleci się na kawałki.Miał wrażenie, że ktośobija mu mózg drewnianymi pałkami. W domu.Mam je w domu wykrztusił, starając sięzapanować nad chęcią zawycia z bólu.Muzyka stawałasię coraz głośniejsza. Dawid. usłyszał głos Kaśki Wszystko wporządku?Skinął głową. Era wychrypiał nienaturalnie. Nadchodzi Szóstaera.Okularnik zdębiał.Z pewnością nie słyszał tegodudnienia dobywało się z wnętrza czaszki nauczyciela iprzybierało na sile niemniej wyglądał tak, jakby naglezobaczył zjawę.Jego oczy zwęziły się jak ślepia kota. Porozmawiamy rzekł, po czym wyciągał zmiętąkartkę papieru i zapisał numer telefonu. Albo lepiejniech mi pan poda swój numer.Odezwę się.Możewieczorem, może jutro.Tak, jutro, zdecydowanie jutro.Skinął głową na znak potwierdzenia, po czym pociągnąłnosem.Muzyka ucichła.W czaszce Galińskiego brzmiałyostatnie, pojedyncze dzwięki bębnów.Był jak w transie.Wirowało mu w głowie.Przez chwilę sądził, że upadnie. Jak tu gorąco.Badacz obserwował go przez dłuższą chwilę. Goręcej niż gdziekolwiek indziej podjął wreszcie,bardziej do siebie niż do Galińskiego. To ta budowla. kiedy się dotknie ścian, można sobie poparzyć palce.Anawiasem mówiąc, nazywam się Maksymilian Płótniak.Pracuję w Wydziale Archeologii Uniwersytetu AdamaMickiewicza. Podniósł wzrok i uśmiechnął sięnieznacznie. Proszę czekać na telefon.A teraz niech panwraca do domu i ochłonie. Dziękuję wybełkotał Galiński. Bardzo panudziękuję.* * * Dokąd jedziemy? spytała Kaśka, kiedy z piskiemopon przemknęli przez skrzyżowanie, kierując się wstronę centrum miasta.Trzymała się kurczowo deskirozdzielczej, z niepokojem spoglądając na wskazówkęprędkościomierza. Muszę pogadać z Krzyżanowskim odparł zestoickim spokojem.Ból skroni ustąpił, ale wciąż miałwrażenie, że coś siedzi w jego głowie i tylko czeka nadogodny moment, aby przyłożyć ze zdwojoną siłą.Momentami nie był pewny, czy myśli, którebombardowały umysł, były jego własnymi.I jeszcze tegłosy wyrazne i wrogie.Kpiły sobie z niego,naśmiewały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]