[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy fantazmat można skrzywdzić? Będzie musiał się skonsultować.Gdybytak było, to oczywiście tylko stwórca, czy też właściciel fantazmatu zostałby skrzywdzony (icierpiałby tym bardziej, im bardziej fantazmat byłby rzeczywisty).Było to oczywiste, a takżebez znaczenia; nie mógł uniknąć powagi tego, co zrobił, po prostu odrzucając realność swojejofiary.Ale skrzywdzony, skrzywdzony, jak skrzywdzony, zmarszczył brwi i roześmiał się,znów bliski łez: jak skrzywdzony, skoro to Robbie zrobił pierwszy krok, łagodnie żartował zzahamowań Pierce a, a rano z łokciem na poduszce obok Pierce a patrzył nań z uśmiechemtakiej bezinteresownej, boskiej, słodkiej radości, do jakiej niezdolne byłoby chyba żadnetrzynastoletnie dziecko.Pierce tylko przyjął zaproszenie: chociaż, trzeba przyznać, drążyłbezustannie konsekwencje tego faktu o białobłękitnym poranku, zdumiony własnąuporczywością, jak gdyby sam miał znów trzynaście lat.Bowiem wszystko to od samego początku obecne było w jego życzeniu; i od początkuo tym wiedział, ale trzymał to przed samym sobą w tajemnicy.Zastanawiał się, czy Robbie także to wiedział, czy stanowiło to część jego planu,wymyślonego, kiedy drzemał w autobusie albo pokonywał pieszo przełęcz.Czym to było dlaRobbie ego, naturalną skłonnością, naddatkiem hojności, czym? W St.Guinefort, dawnejszkole Pierce a, był pewien chłopiec, czaruś, dla którego kopulacja stanowiła pierwszy,podstawowy dar przyjazni, jak mocny uścisk dłoni, przytulenie, wymiana ulubionychprzedmiotów.No cóż: Pierce z czasem się nauczył.- Teraz zostanie u mnie - napisał butnie.- Niedawno umarł mu dziadek; a babcia jesttrochę zdziecinniała; więc dzięki mojemu bajkowemu bogactwu nie powinno być trudnowszystko zalegalizować.Będzie mu się tu podobać, z dala od miasta, a wychowanie gopochłonie wszystkie moje środki, być może także takie, o których dotąd nie wiem, wporządku, w porządku.I tak nie miałem nic innego do roboty.Odłożył ołówek.Jego uwagę pochłonęła w całości rodząca się w nim samym wiosna,rozgwar możliwości, niektóre z nich sprzeczne, następujące po sobie szybko i bez jego świadomego udziału.Robbie dorośnie, zmieni się.Oczywiście, że się zmieni.Na pewnopokocha innych; także dziewczyny, Pierce uważał, że to prawdopodobne.Randki.Bardzomożliwe, że oni odtąd rzadko, może nawet nigdy.A zarazem nigdy nie przestaną być kochankami, nigdy, przenigdy, bez względu na to,kim Robbie się stanie, ani jak często albo na jak długo życie ich rozdzieli, nigdy, przenigdy.Wziął prysznic i ogolił się; cały przepracowany poranek gdzieś się ulotnił.Ubrał się.Stał na stopniach domu, zwijając papierosa i wspominając drobne szczegóły nocy i poranka,które przeminęły: teraz chyba wiedział, co czuły zakonnice, kiedy nocą lub podczas mszyprzyjmował je uśmiechnięty Chrystus albo anioł, gdy wznosiły krzyki, przeszywane strzałamialbo biorąc ogniste miecze na język: zrozumiał jak trudno byłoby im rozróżnić między takimidoświadczeniami a tymi, które inni ludzie z krwi i kości z nimi dzielili.On idzie ze mną, On mówi ze mną, On mówi mi, że jestem Jego.Pierce nie potrafiłsobie wyobrazić takiego rozwiązania swoich trudności, ale jakimś rozwiązaniem to było.Nieważne, nieważne.Poszedł Maple Street w kierunku Hill Street, chociaż nie miał celu i niepotrzebował go.W skrytce pocztowej znalazł tylko maleńką przesyłkę z Nowego Jorku; nie od razurozpoznał pismo i adres.Owinięto ją w brązowy papier, który wcześniej był już wykorzystanydo owinięcia czegoś innego.Obrócił ją w palcach, przez chwilę bawiąc się jej dziwnością.Kiedy ją otworzył, problem nadawcy także odpakował się w jego umyśle, adres, jejzmienna dłoń.No pewnie.Sfinks z Nowego Jorku wysłała mu w brązowym papierze pudełko od zapałek zrestauracji; w środku upchnęła niesamowicie ciasno zwinięte trzy studolarowe banknoty.Ijeszcze coś.Plakietka do przypięcia na koszulę, pewnie wyszperana na targu staroci.Przedstawiała wieniec maleńkich różyczek, a słowa głosiły kościelną czcionką:  Radujciesię".Wziął plakietkę, czując w duszy zastrzyk szczęścia i miłości.Może nie miał racji co dotrzech życzeń.A może wymyślając Robbie ego i urzeczywistniając go, nie ukończył triady,lecz odkrył niespodziewaną plastyczność całego świata? Być może całe życie, marząc o tymczy tamtym, pieczołowicie tworząc życzenia albo wyjękując je w nocnej desperacji, wpadł nasposób; po tygodniach i miesiącach bezowocnego dmuchania przez zaciśnięte wargi nagle,choć nie zrobił nic odmiennego, odkrył, że gwiżdże.Czy zatem było coś jeszcze, o co dbał? Czuł obok siebie uśmiechającego siękosmicznego kelnera, długie menu, którego nie potrafił jeszcze odczytać, ale był tego corazbliższy. Na River Street spoglądał kątem oka na chłopców na rowerach, złociste czupryny,miodową opaleniznę i gibkość.Być może zgrabny nadgarstek, szczery uśmiech, pożyczonyod tych dzieciaków, pomógł odziać w ciało Robbie ego, który pozostawał nieprzyjemnie wpewnym stopniu bezcielesny.Ale ci prawdziwi chłopcy, namacalni, gdyby, gdyby.Nie.Takiepodejście było nie do pomyślenia, wyobrażone doznanie odrzucające, a przynajmniej dziwnienieprawdopodobne, jak jedzenie szarańczy albo kąpiel w mleku.- Cześć.- Cześć - odpowiedział Pierce.- Jak się grało?- Niezle.- Dobrze.Odwraca się od nich, widzi, że próbują ustalić, co to za wysoki, snujący się facet(nauczyciel? rodzic?); śmieje się wewnętrznie i rumieni się.Nie, nie zaraził się przez nocnową perwersją.Nie chciał nowego typu ciał ani nowego typu podniecenia dla swojegoznudzonego serca: chciał osoby, jednej, osoby żywej w jego oczach i towarzyszącej mu nawetteraz.Mogę wyjść z miasta, pomyślał.Na końcu River Street można iść w dwie strony: nalewo wzdłuż lepszych rezydencji ku schludnym gospodarstwom i w górę wokół szczytuRanda; albo w prawo, przez most na Shadow River, przez biedniejszą część miasta, bardziejstromo w górę.Pomyślał, że zdecyduje, kiedy dojdzie do rozstaju.Którędy, synu? Tywybierasz.Ale kiedy dotarł do stopni biblioteki, która górowała nad River Street, ujrzał RoseRyder - właśnie schodziła z torbą na książki przerzuconą przez ramię i papierami pod pachą.Oboje zatrzymali się naraz u stóp schodów.Księżyc, nieomal zbyt blady, by ujrzeć go naniebie ponad biblioteką, niepostrzeżenie wszedł w nowy znak.- Mówiłam, że cię tu spotkam.Kiedyś.- Tak - odpowiedział.Naprawdę tak powiedziała i to niedawno, wznosząc się ponad Pierce a i ponad ziemięw koszu balonu na gorące powietrze.Było to na festynie w Podniebnej Farmie,zorganizowanym dla uczczenia początku lata.Poza nią w koszu stał także Mike Mucho i jegocóreczka.Balon nazywał się  Kruk", był wielki i czarny.Pierce nieomal słyszał szum jegopalnika na River Street. TRZYNAZCIEBudowę darmowej biblioteki w Blackbury Jambs ukończono w 1898 roku; mieściła się wgmachu w stylu shingle z centralną kopułą i skrzydłami; założyła ją Fundacja Carnegie, apodwoje otworzyła czytelnikom czwartego lipca w huraganie chorągiewek.W holu znajdujesię tablica gliniana z odciskiem łapy dinozaura; w sali dziecięcej fryz przedstawiapółnocnoamerykańskie ssaki, które dziś już są tylko duchami i zaskakują podnoszące wzrok,niczego się niespodziewające dzieci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl