[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.no, że to wszystko razem tworzy może nawet coś więcej niż zwykłepiękno.Nagle pochyliła się ku niemu, bardzo blisko i szepnęła:- Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni, Willu.A ja chyba najbardziej ze wszystkich.Pocałowała go.A jej usta były niewiarygodnie, w nieopisany sposób - delikatne.Wiele godzin pózniej, nim wreszcie zdołał zasnąć, wciąż jeszcze czuł na wargach ich dotyk.Rozdział 32Rozdzia 32Rozdzia 32Rozdzia 32Sparaliżowany tremą, Will stał w drzwiach sali audiencyjnej barona.Sala była ogromna,mieściła się w największym budynku zamku.W niej właśnie baron przewodniczył wszystkimoficjalnym dworskim uroczystościom.Zdawało się, że jej sklepienie wznosi się ku niebu.Wnętrze rozświetlały smugi światła, padającego przez wysokie okna.W drugim końcupomieszczenia, który zdawał się nieskończenie odległy, zasiadał baron odziany w ceremonialneszaty.Siedział na wysokim krześle, przypominającym tron.Między nim a Willem zebrał się największy tłum, jaki Will widział w swoim życiu.Halt pchnąłleciutko swego ucznia w plecy.- No, ruszaj - szepnął.W wielkiej sali audiencyjnej zgromadziły się setki ludzi, a oczy ich wszystkich zwrócone byłyna Willa.Zasiadali tam mistrzowie wszystkich sztuk, a także wszyscy rycerze i damy dworu wuroczystych strojach.Nieco dalej stali zbrojni z baranowskiej armii, uczniowie szkół irzemieślnicy z wioski.Mignęło coś kolorowego - to Jenny, jak zwykle niczym się nieprzejmując, pomachała mu szarfą.Stojąca obok Alyss zachowała się nieco dyskretniej - posłałamu z oddali pocałunek.Stał, nie wiedząc, co ma ze sobą począć, i przestępu-jąc z nogi na nogę.Ku jego ubolewaniu,Halt nie pozwolił mu okryć się szaro-zielonym płaszczem, dzięki któremu mógłby wtopić się wtłum i zniknąć.Zwiadowca pchnął go nieco mocniej.- Ruszże się wreszcie! - syknął.- Nie idziesz ze mną? - spytał Will.Halt potrząsnął głową.- Nie jestem zaproszony.No, już!Popchnął Willa jeszcze raz, a potem, kulejąc, bo rana w nodze wciąż mu dokuczała, udał się naswoje miejsce.Will zrozumiał wreszcie, że nie ma wyjścia, i zaczął iść długim, nieznośniedługim przejściem między ławami.Słyszał wokół siebie gwar głosów.Ze wszystkich strondochodziło jego imię, powtarzane szeptem.A potem rozpoczęły się oklaski.Zainicjowała je jedna z dam, ale niemal natychmiast przyłączyła się do nich cała sala.Aplauzbył ogłuszający, jego odgłos odbijał się echem od kamiennych ścian oraz sklepienia sali i nieumilkł, dopóki Will nie doszedł wreszcie do drugiego końca wielkiego pomieszczenia i niezatrzymał się przed tronem barona.Tak jak pouczył go Halt, przyklęknął na jedno kolano i pochylił głowę.Baron powstał wówczas i uniósł dłoń, nakazując ciszę; oklaski urwały się.- Wstań, Willu - rzekł cicho i wyciągnął do niego dłoń.Oszołomiony Will uniósł się z klęczek.Wielmoża położył rękę na jego ramieniu i odwrócił gotwarzą do zgromadzonych.Tubalny głos barona niósł się aż do najodleglejszych zakątków sali.- Oto Will.Jest uczniem Halta, pełniącego obowiązki zwiadowcy w tym lennie.Przypatrzciemu się wszyscy, bo trzeba, abyście go znali.Odznaczył się wiernością, odwagą ipomysłowością, pokładając wielkie zasługi dla tego lenna i całego królestwa Araluen.Po widowni przeszedł pomruk uznania, a następnie znów odezwały się oklaski, tym razem zaśtowarzyszyły im także wiwaty.Will zorientował się, że okrzyki na jego cześć najpierw rozległysię tam, gdzie stali uczniowie Szkoły Rycerskiej.Dostrzegł radosne oblicze Horace'a, którywiódł w nich prym.Baron znów nakazał gestem ciszę, krzywiąc się przy tym nieco, bo ruch ręki przyprawił go oból w pogruchotanych żebrach i starannie opatrzonych oraz zaszytych ranach na plecach.Oklaski i okrzyki stopniowo umilkły.- Willu - rzekł głosem, który odbijał się donośnym echem w całej sali - zawdzięczam ci życie.Nie istnieją słowa, którymi mógłbym ci za to stosownie podziękować.Jest jednak w mojejmocy, by spełnić życzenie, które kiedyś wyraziłeś w mojej obecności.Will zmarszczył brwi, spoglądając na niego.- %7łyczenie, panie? - spytał, nie mając pojęcia, o czym baron mówi.Wielmoża skinął głową.- Popełniłem błąd.Prosiłeś mnie, bym przyjął cię do Szkoły Rycerskiej.Pragnąłeś zostaćjednym z moich rycerzy, a ja ci odmówiłem.Teraz mogę ten błąd naprawić.Będę zaszczycony,jeśli przyłączysz do mych rycerzy, gdyż nie brak ci odwagi i pomysłowości.Powiedz tylkosłowo, a zyskasz moją zgodę i przystaniesz do uczniów Szkoły Rycerskiej pod dowództwemobecnego tu sir Rodneya.Serce Willa biło jak oszalałe.O tak, przez całe swoje życie marzył, by zostać rycerzem.Pamiętał, jakie gorzkie rozczarowanie spotkało go w Dniu Wyboru, kiedy sir Rodney i baronodrzucili jego prośbę.Teraz sir Rodney postąpił krok do przodu i przemówił na znak dany przez barona:- Wasza wysokość - odezwał się - to ja odmówiłem temu młodzieńcowi wstępu do SzkołyRycerskiej.Pragnę oznajmić wszem i wobec, że nie miałem słuszności, tak czyniąc.Ja, moirycerze i uczniowie stwierdzamy jednogłośnie, że nie ma osoby godniejszej wstąpienia wszeregi uczniów tej szkoły niż Will!Zebrani rycerze i uczniowie szkoły wydali gromki okrzyk, a następnie rozległ się metalicznyodgłos, gdy dobyli mieczy, unosząc je nad swymi głowami.W następnej chwili dał się słyszećogłuszający, choć dzwięczny łoskot: głownie rytmicznie zderzały się ze sobą w powietrzu, azgodny chór skandował imię Willa.I znów Horace był jednym z inicjatorów tego aplauzu orazjednym z ostatnich, którzy umilkli.Trwało to wszystko dłuższą chwilę, aż w końcu tumult stopniowo ucichł i rycerze na powrótschowali miecze do pochew.Na znak dany przez barona Aralda pojawili się dwaj paziowie;jeden z nich niósł miecz, a drugi pięknie zdobioną tarczę, które położyli u stóp Willa.Natarczy widniała wymalowana głowa groznego dzika.- Tak będzie wyglądał twój herb, gdy ukończysz szkołę, Willu - oznajmił baron - by upamiętnićpierwszy raz, kiedy to dałeś nam poznać swą odwagę, występując w obronie towarzysza.Chłopiec przyklęknął i dotknął gładkiej powierzchni tarczy.Powoli, z szacunkiem dobyłmiecza.Była to piękna broń, arcydzieło kowalskiego kunsztu.Nieskazitelna stalowa głownia połyskiwała błękitnawo.Rękojeść i jelec wyłożone były złotem, ana głowicy widniała głowa dzika.Miecz był niczym żywa istota - doskonale wyważony, zdawałsię lekki jak piórko.Spojrzał jeszcze raz na tę przepiękną, drogocenną broń, a potem naskromną skórzaną rękojeść swego noża zwiadowcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.no, że to wszystko razem tworzy może nawet coś więcej niż zwykłepiękno.Nagle pochyliła się ku niemu, bardzo blisko i szepnęła:- Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni, Willu.A ja chyba najbardziej ze wszystkich.Pocałowała go.A jej usta były niewiarygodnie, w nieopisany sposób - delikatne.Wiele godzin pózniej, nim wreszcie zdołał zasnąć, wciąż jeszcze czuł na wargach ich dotyk.Rozdział 32Rozdzia 32Rozdzia 32Rozdzia 32Sparaliżowany tremą, Will stał w drzwiach sali audiencyjnej barona.Sala była ogromna,mieściła się w największym budynku zamku.W niej właśnie baron przewodniczył wszystkimoficjalnym dworskim uroczystościom.Zdawało się, że jej sklepienie wznosi się ku niebu.Wnętrze rozświetlały smugi światła, padającego przez wysokie okna.W drugim końcupomieszczenia, który zdawał się nieskończenie odległy, zasiadał baron odziany w ceremonialneszaty.Siedział na wysokim krześle, przypominającym tron.Między nim a Willem zebrał się największy tłum, jaki Will widział w swoim życiu.Halt pchnąłleciutko swego ucznia w plecy.- No, ruszaj - szepnął.W wielkiej sali audiencyjnej zgromadziły się setki ludzi, a oczy ich wszystkich zwrócone byłyna Willa.Zasiadali tam mistrzowie wszystkich sztuk, a także wszyscy rycerze i damy dworu wuroczystych strojach.Nieco dalej stali zbrojni z baranowskiej armii, uczniowie szkół irzemieślnicy z wioski.Mignęło coś kolorowego - to Jenny, jak zwykle niczym się nieprzejmując, pomachała mu szarfą.Stojąca obok Alyss zachowała się nieco dyskretniej - posłałamu z oddali pocałunek.Stał, nie wiedząc, co ma ze sobą począć, i przestępu-jąc z nogi na nogę.Ku jego ubolewaniu,Halt nie pozwolił mu okryć się szaro-zielonym płaszczem, dzięki któremu mógłby wtopić się wtłum i zniknąć.Zwiadowca pchnął go nieco mocniej.- Ruszże się wreszcie! - syknął.- Nie idziesz ze mną? - spytał Will.Halt potrząsnął głową.- Nie jestem zaproszony.No, już!Popchnął Willa jeszcze raz, a potem, kulejąc, bo rana w nodze wciąż mu dokuczała, udał się naswoje miejsce.Will zrozumiał wreszcie, że nie ma wyjścia, i zaczął iść długim, nieznośniedługim przejściem między ławami.Słyszał wokół siebie gwar głosów.Ze wszystkich strondochodziło jego imię, powtarzane szeptem.A potem rozpoczęły się oklaski.Zainicjowała je jedna z dam, ale niemal natychmiast przyłączyła się do nich cała sala.Aplauzbył ogłuszający, jego odgłos odbijał się echem od kamiennych ścian oraz sklepienia sali i nieumilkł, dopóki Will nie doszedł wreszcie do drugiego końca wielkiego pomieszczenia i niezatrzymał się przed tronem barona.Tak jak pouczył go Halt, przyklęknął na jedno kolano i pochylił głowę.Baron powstał wówczas i uniósł dłoń, nakazując ciszę; oklaski urwały się.- Wstań, Willu - rzekł cicho i wyciągnął do niego dłoń.Oszołomiony Will uniósł się z klęczek.Wielmoża położył rękę na jego ramieniu i odwrócił gotwarzą do zgromadzonych.Tubalny głos barona niósł się aż do najodleglejszych zakątków sali.- Oto Will.Jest uczniem Halta, pełniącego obowiązki zwiadowcy w tym lennie.Przypatrzciemu się wszyscy, bo trzeba, abyście go znali.Odznaczył się wiernością, odwagą ipomysłowością, pokładając wielkie zasługi dla tego lenna i całego królestwa Araluen.Po widowni przeszedł pomruk uznania, a następnie znów odezwały się oklaski, tym razem zaśtowarzyszyły im także wiwaty.Will zorientował się, że okrzyki na jego cześć najpierw rozległysię tam, gdzie stali uczniowie Szkoły Rycerskiej.Dostrzegł radosne oblicze Horace'a, którywiódł w nich prym.Baron znów nakazał gestem ciszę, krzywiąc się przy tym nieco, bo ruch ręki przyprawił go oból w pogruchotanych żebrach i starannie opatrzonych oraz zaszytych ranach na plecach.Oklaski i okrzyki stopniowo umilkły.- Willu - rzekł głosem, który odbijał się donośnym echem w całej sali - zawdzięczam ci życie.Nie istnieją słowa, którymi mógłbym ci za to stosownie podziękować.Jest jednak w mojejmocy, by spełnić życzenie, które kiedyś wyraziłeś w mojej obecności.Will zmarszczył brwi, spoglądając na niego.- %7łyczenie, panie? - spytał, nie mając pojęcia, o czym baron mówi.Wielmoża skinął głową.- Popełniłem błąd.Prosiłeś mnie, bym przyjął cię do Szkoły Rycerskiej.Pragnąłeś zostaćjednym z moich rycerzy, a ja ci odmówiłem.Teraz mogę ten błąd naprawić.Będę zaszczycony,jeśli przyłączysz do mych rycerzy, gdyż nie brak ci odwagi i pomysłowości.Powiedz tylkosłowo, a zyskasz moją zgodę i przystaniesz do uczniów Szkoły Rycerskiej pod dowództwemobecnego tu sir Rodneya.Serce Willa biło jak oszalałe.O tak, przez całe swoje życie marzył, by zostać rycerzem.Pamiętał, jakie gorzkie rozczarowanie spotkało go w Dniu Wyboru, kiedy sir Rodney i baronodrzucili jego prośbę.Teraz sir Rodney postąpił krok do przodu i przemówił na znak dany przez barona:- Wasza wysokość - odezwał się - to ja odmówiłem temu młodzieńcowi wstępu do SzkołyRycerskiej.Pragnę oznajmić wszem i wobec, że nie miałem słuszności, tak czyniąc.Ja, moirycerze i uczniowie stwierdzamy jednogłośnie, że nie ma osoby godniejszej wstąpienia wszeregi uczniów tej szkoły niż Will!Zebrani rycerze i uczniowie szkoły wydali gromki okrzyk, a następnie rozległ się metalicznyodgłos, gdy dobyli mieczy, unosząc je nad swymi głowami.W następnej chwili dał się słyszećogłuszający, choć dzwięczny łoskot: głownie rytmicznie zderzały się ze sobą w powietrzu, azgodny chór skandował imię Willa.I znów Horace był jednym z inicjatorów tego aplauzu orazjednym z ostatnich, którzy umilkli.Trwało to wszystko dłuższą chwilę, aż w końcu tumult stopniowo ucichł i rycerze na powrótschowali miecze do pochew.Na znak dany przez barona Aralda pojawili się dwaj paziowie;jeden z nich niósł miecz, a drugi pięknie zdobioną tarczę, które położyli u stóp Willa.Natarczy widniała wymalowana głowa groznego dzika.- Tak będzie wyglądał twój herb, gdy ukończysz szkołę, Willu - oznajmił baron - by upamiętnićpierwszy raz, kiedy to dałeś nam poznać swą odwagę, występując w obronie towarzysza.Chłopiec przyklęknął i dotknął gładkiej powierzchni tarczy.Powoli, z szacunkiem dobyłmiecza.Była to piękna broń, arcydzieło kowalskiego kunsztu.Nieskazitelna stalowa głownia połyskiwała błękitnawo.Rękojeść i jelec wyłożone były złotem, ana głowicy widniała głowa dzika.Miecz był niczym żywa istota - doskonale wyważony, zdawałsię lekki jak piórko.Spojrzał jeszcze raz na tę przepiękną, drogocenną broń, a potem naskromną skórzaną rękojeść swego noża zwiadowcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]