[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieraz przecież brałudział w przeszukiwaniu jakiegoś mieszkania, a jednak w tymwypadku.Pani Kamieniecka czekała na niego na dole.Czytała albousiłowała czytać jakieś czasopismo.- Znalazł pan coś interesującego? Coś, co może panudopomóc w śledztwie?Lojalnie pokazał to, co zabrał z pokoju dziewczyny.- Zwrócę w najbliższych dniach.Uśmiechnęła się smutnie.- To nie ma znaczenia.Proszę się nie kłopotać.RzeczyLoluni zapewne komuś oddam, a pokój może wynajmęjakiejś studentce.Tyle tu miejsca.Nie będę się czuła takasamotna.Trafiają się przecież przyzwoite, sympatycznedziewczyny.A może młode małżeństwo.Zastanowię sięjeszcze.Lola była mi osobą bardzo bliską, ale nie mamzamiaru w jej pokoju urządzać jakiegoś sanktuarium.Niewolno żyć wśród umarłych.- Jest pani bardzo dzielną i rozumną kobietą - powiedział zprzekonaniem Konerski.- Imponuje mi pani swoimopanowaniem i swoją postawą życiową.A teraz, jeżeli paninie ma nic przeciwko temu, to chciałbym jeszcze zamienićkilka słów z gosposią.- Nie mam nic przeciwko temu, panie kapitanie.Od Walentyny czuć było alkohol, ale była zupełnie trzeźwa,tylko małe, czarne oczka błyszczały niezupełnie naturalnymblaskiem.- Pani jest po wódce - powiedział Konerski.Energiczniewzruszyła ramionami.- Jaka tam wódka.Kot by się uśmiał.Naparstek żytniej.No.może dwa naparstki.Ale.niech pan sam powie.Jakmożna nie wypić, jak takie nieszczęście, takie nieszczęście.Co to była za dziewczyna.Złoto nie dziewczyna.I w białydzień.Na równej drodze.Na równej drodze, proszę pana.Dzisiaj człowiek dnia i godziny niepewny.Wszędzie bandyci,mordercy, oprychy, złodzieje.Co to się wyprawia? Dawniejtego nie było.Żeby w biały dzień i na równej drodze.Idlaczego? Dlaczego? Przecież pieniędzy przy sobie nie miała.Parę złotych.Nawet tego nie zabrali.Nawet jej podobnież niezgwałcili.Więc dlaczego? Dlaczego ją zabili? I jak tu trochęnie wypić? To z tego smutku.To z tego żalu.Biedna pannaLola.Cóż ona komu zawiniła?Konerski cierpliwie wysłuchał tej tyrady.Dopiero kiedypotok słów stracił nieco na swej wartkości, powiedział:- Czy przed śmiercią panny Loli rozmawiała pani z kimś najej temat?- Uchowaj Boże.A z kimżeż ja bym mogłarozmawiać? Nikogo nie widuję.Żyję tutaj jak jaka zakonnica.Zresztą mnie do towarzystwa nie ciągnie.Nie lubię stać podpłotem i plotkować z babami.Szkoda mi czasu.- Tego dnia, kiedy została zamordowana panna Lola, miałbyć u was proszony obiad.Walentyna skinęła głową.- Faktycznie.Miało być parę osób.Roboty było dużo.Panna Lola wcześniej wróciła z Warszawy z zakupami.Botego i owego jeszcze brakło.I właśnie jak wracała.- Czy pani rozmawiała z kimś o tym proszonym obiedzie?- A z kimże miałabym rozmawiać? Chyba że.- Chyba że.- podchwycił z ożywieniem Konerski.- Tylko niech pan pani nie powie, bo będzie na mnie zła.- Nie powiem - zapewnił Konerski - więc z kim panirozmawiała o tym obiedzie?- Tylko ze Zdziśkiem.- Z tym, który tu kiedyś był ogrodnikiem?- Z tym samym.- Przychodzi do pani?- A czegóż nie miałby przychodzić? Lubimy się.Zdzisiekprzepada za plackami kartoflanymi.Właśnie wtedy miałprzyjść do mnie na placki.Ale że akuratnie pani chciałazaprosić gości na obiad, to powiedziałam Zdziśkowi, żeby nieprzychodził, że któregoś innego dnia te placki mu usmażę.- Ipowiedziała pani Zdziśkowi, że panna Lola wcześniejprzyjedzie z Warszawy z zakupami?- Tak akuratnie to nie pamiętam.Możliwe, żepowiedziałam.A czego miałam nie powiedzieć? Nie żadnatajemnica.- A wtedy, przed tą kradzieżą biżuterii, smażyła pani plackikartoflane Zdziśkowi?- A bo ja to wiem.On często do mnie przychodzi i naplacki, i nie na placki.Kiedyś wrąbał dwa schabowe kotlety,tłumaczyłam się później przed panią, że pies zjadł.Nie byłomi przyjemnie, ale co miałam robić, kiedy chłopak ma takicholerny apetyt.Ostatecznie pani nie zbiednieje, a wstarszym wieku to nawet niezdrowo jeść schabowe kotlety.Zrobiłam wtedy ryż z jabłkami, dodałam rodzynek.Ryż misię nawet udał.Sypki był.- Czy ten Zdzisiek ma jakąś rodzinę?- Żonaty nie jest.Wiem, że ma siostrę.Pokazywał mikiedyś jej zdjęcie.Ładna dziewczyna, bardzo ładna.- A może pani wie, jak ma na imię siostra Zdziśka?- Na pewno panu nie powiem, ale zdaje mi się, że Lucyna.Konerski postanowił działać przez zaskoczenie.Razem zporucznikiem Gołczakiem wsiedli do służbowego fiata ipojechali na Ochotę.Już na schodach słychać było głośną muzykę bigbitową,śpiewy, krzykliwe rozmowy.Huczna zabawa.Naciskanie dzwonka, wielokrotne stukanie nie dało żadnegorezultatu.Dopiero kiedy Gołczak zaczął z całej siły walić pięściąw drzwi, ukazała się rozczochrana głowa.Zaczerwienionepoliczki i lekko zamglone, przekrwione oczy świadczyły o tym,że nie była to zabawa abstynentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Nieraz przecież brałudział w przeszukiwaniu jakiegoś mieszkania, a jednak w tymwypadku.Pani Kamieniecka czekała na niego na dole.Czytała albousiłowała czytać jakieś czasopismo.- Znalazł pan coś interesującego? Coś, co może panudopomóc w śledztwie?Lojalnie pokazał to, co zabrał z pokoju dziewczyny.- Zwrócę w najbliższych dniach.Uśmiechnęła się smutnie.- To nie ma znaczenia.Proszę się nie kłopotać.RzeczyLoluni zapewne komuś oddam, a pokój może wynajmęjakiejś studentce.Tyle tu miejsca.Nie będę się czuła takasamotna.Trafiają się przecież przyzwoite, sympatycznedziewczyny.A może młode małżeństwo.Zastanowię sięjeszcze.Lola była mi osobą bardzo bliską, ale nie mamzamiaru w jej pokoju urządzać jakiegoś sanktuarium.Niewolno żyć wśród umarłych.- Jest pani bardzo dzielną i rozumną kobietą - powiedział zprzekonaniem Konerski.- Imponuje mi pani swoimopanowaniem i swoją postawą życiową.A teraz, jeżeli paninie ma nic przeciwko temu, to chciałbym jeszcze zamienićkilka słów z gosposią.- Nie mam nic przeciwko temu, panie kapitanie.Od Walentyny czuć było alkohol, ale była zupełnie trzeźwa,tylko małe, czarne oczka błyszczały niezupełnie naturalnymblaskiem.- Pani jest po wódce - powiedział Konerski.Energiczniewzruszyła ramionami.- Jaka tam wódka.Kot by się uśmiał.Naparstek żytniej.No.może dwa naparstki.Ale.niech pan sam powie.Jakmożna nie wypić, jak takie nieszczęście, takie nieszczęście.Co to była za dziewczyna.Złoto nie dziewczyna.I w białydzień.Na równej drodze.Na równej drodze, proszę pana.Dzisiaj człowiek dnia i godziny niepewny.Wszędzie bandyci,mordercy, oprychy, złodzieje.Co to się wyprawia? Dawniejtego nie było.Żeby w biały dzień i na równej drodze.Idlaczego? Dlaczego? Przecież pieniędzy przy sobie nie miała.Parę złotych.Nawet tego nie zabrali.Nawet jej podobnież niezgwałcili.Więc dlaczego? Dlaczego ją zabili? I jak tu trochęnie wypić? To z tego smutku.To z tego żalu.Biedna pannaLola.Cóż ona komu zawiniła?Konerski cierpliwie wysłuchał tej tyrady.Dopiero kiedypotok słów stracił nieco na swej wartkości, powiedział:- Czy przed śmiercią panny Loli rozmawiała pani z kimś najej temat?- Uchowaj Boże.A z kimżeż ja bym mogłarozmawiać? Nikogo nie widuję.Żyję tutaj jak jaka zakonnica.Zresztą mnie do towarzystwa nie ciągnie.Nie lubię stać podpłotem i plotkować z babami.Szkoda mi czasu.- Tego dnia, kiedy została zamordowana panna Lola, miałbyć u was proszony obiad.Walentyna skinęła głową.- Faktycznie.Miało być parę osób.Roboty było dużo.Panna Lola wcześniej wróciła z Warszawy z zakupami.Botego i owego jeszcze brakło.I właśnie jak wracała.- Czy pani rozmawiała z kimś o tym proszonym obiedzie?- A z kimże miałabym rozmawiać? Chyba że.- Chyba że.- podchwycił z ożywieniem Konerski.- Tylko niech pan pani nie powie, bo będzie na mnie zła.- Nie powiem - zapewnił Konerski - więc z kim panirozmawiała o tym obiedzie?- Tylko ze Zdziśkiem.- Z tym, który tu kiedyś był ogrodnikiem?- Z tym samym.- Przychodzi do pani?- A czegóż nie miałby przychodzić? Lubimy się.Zdzisiekprzepada za plackami kartoflanymi.Właśnie wtedy miałprzyjść do mnie na placki.Ale że akuratnie pani chciałazaprosić gości na obiad, to powiedziałam Zdziśkowi, żeby nieprzychodził, że któregoś innego dnia te placki mu usmażę.- Ipowiedziała pani Zdziśkowi, że panna Lola wcześniejprzyjedzie z Warszawy z zakupami?- Tak akuratnie to nie pamiętam.Możliwe, żepowiedziałam.A czego miałam nie powiedzieć? Nie żadnatajemnica.- A wtedy, przed tą kradzieżą biżuterii, smażyła pani plackikartoflane Zdziśkowi?- A bo ja to wiem.On często do mnie przychodzi i naplacki, i nie na placki.Kiedyś wrąbał dwa schabowe kotlety,tłumaczyłam się później przed panią, że pies zjadł.Nie byłomi przyjemnie, ale co miałam robić, kiedy chłopak ma takicholerny apetyt.Ostatecznie pani nie zbiednieje, a wstarszym wieku to nawet niezdrowo jeść schabowe kotlety.Zrobiłam wtedy ryż z jabłkami, dodałam rodzynek.Ryż misię nawet udał.Sypki był.- Czy ten Zdzisiek ma jakąś rodzinę?- Żonaty nie jest.Wiem, że ma siostrę.Pokazywał mikiedyś jej zdjęcie.Ładna dziewczyna, bardzo ładna.- A może pani wie, jak ma na imię siostra Zdziśka?- Na pewno panu nie powiem, ale zdaje mi się, że Lucyna.Konerski postanowił działać przez zaskoczenie.Razem zporucznikiem Gołczakiem wsiedli do służbowego fiata ipojechali na Ochotę.Już na schodach słychać było głośną muzykę bigbitową,śpiewy, krzykliwe rozmowy.Huczna zabawa.Naciskanie dzwonka, wielokrotne stukanie nie dało żadnegorezultatu.Dopiero kiedy Gołczak zaczął z całej siły walić pięściąw drzwi, ukazała się rozczochrana głowa.Zaczerwienionepoliczki i lekko zamglone, przekrwione oczy świadczyły o tym,że nie była to zabawa abstynentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]