[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kridlar, otyły, rumiany, głośno się śmiejący, baryłkowaty, przysadzisty, wesołyczłeczyna, szczodrym był i gościnnym.Pochlebiało mu to, że na dworzestosunki miał i dobrze się córki wydać spodziewał.Dziewczęta, Martochna i %7łychna jak jagódki wyglądały.Pociągało ku nim, żeogładę miały, a śmiałe przy tym były, wesołe, śpiewające i każda z nich nawetkilku językami mówiła.Dbał o to ojciec.Zaczęli mnie, com od ludzi stronił i od kobiet dotąd uciekał, bo mi strach jakiśwrażały, namawiać Zadora i Marianek, abym z nimi koniecznie do Kridlaraszedł.Opierałem się, gwałtem prawie pociągnęli z sobą, dowodząc, że ja wsamotności zdziczeję i zgłupieję.Pierwszy to raz oglądałem dom taki zamożnego mieszczanina i zdumiałem sięjego dostatkom.Obyczaj był poufalszy niż gdzie indziej, prostota większa,kłaniać się do stóp nie potrzeba było, śmiano się swobodnie na całe gardło, aprzy tym chleba i napoju w bród co najprzedniejszego podawano, bomieszczanin w to bił, że sprostałby, jak Wierzynek, królów nawet przyjmować.Sypała się też do niego czeladz królewska.Stąd języka dostawano oTęczyńskich, których Kridlar był nieprzyjacielem jako drudzy, a pono nie oddziś z nimi miał coś na pieńku.Mieszczanie krakowscy od bardzo dawnaodgrażali się na nich i na wąs motali, szepcąc: Odpłacim my im to z nawiązką.Tymczasem, koso tylko spoglądając, ustępowano im z drogi.Kridlar jak innych tak i mnie przyjął dobrym sercem, alem wszedłszy,przestraszony, zaszył się do kąta i nie śmiałem ust otworzyć.Było bo na copatrzeć i czego słuchać.Izba duża gdyby giełda, sklepiona, oświeconamosiężnymi wielkimi kilkoramiennymi świecznikami, ławami i stołamiokrytymi w kobierce i szafami wielkimi przybrana, wyglądała jakby od święta,choć dzień był powszedni.Wszedłszy na próg w głowie się zawracało, taki wniej wszędy gwar panował, tyle tam było śmiechu, brzęku i śpiewu a wesela.Oprócz Martochny i %7łychny na dziewczętach postrojonych, paniach starszych imłodych mężatkach nie zbywało.Wszystko to postrojone w łańcuchy, w zawojezłociste, w czółka perłami sadzone, w atłasy i aksamity, ręce całe wpierścieniach; dziewczęta w wiankach, jejmoście w rąbkach jak królewnę.Jam się tylko z dala przyglądał i przysłuchiwał.Rad byłem, że Zadora i Marianek zapomnieli trochę o mnie, gdy pierwszy znich na upartego szukać mnie począł, znalazł, wyciągnął i poprowadził z sobą,gdzie śpiewano i na cytrach grano.- Patrzaj no - rzekł mi żartobliwie, ręką wskazując na dziewczę, które nie opodalna ławce siedziało - taż to, smarkaty ten wyrostek jakby stworzony dla ciebie.Nim się rozmyślisz do niej zagadać, będzie miała czas wyrosnąć.Spojrzałem bojazliwie i ujrzałem prawdziwe cudo, jakiegom w życiu niewidział.Była to dzieweczka zaledwie z dzieciństwa wychodząca, piękna jakaniołek, z czarnymi ogromnymi oczyma, którymi na przemiany, jakbystrwożona, to zbyt bojazliwie, to nadto zuchwale i niezręcznie dokoła rzucała.W uśmiechu i wyrazie ustek było coś tak pociągającego, żem stanął jakosłupiały.Oczy się nasze spotkały i byłbym uciekł ze strachu, ale ścisk był taki, że zamiastw tył, popchnięty naprzód zostałem i znalazłem się tuż przy dziewczęciu iśrednich lat jejmości, wystrojonej, która siedziała przy niej.Ta, chociaż nieznajoma, wskazała mi miejsce przy sobie na ławie w sposób takrozkazujący, żem, nie rozmyśliwszy się, siadł posłuszny.Zwróciła się ku mnie.- Ze dworu waćpan jesteś? - spytała.- Tak jest.- A jak go zową?- Jaszkiem Orfanem - rzekłem cicho.Uśmiechnęła się, nie wiem czego.- Cóżeś to tu po raz pierwszy czy co - poczęła dalej - boś strwożony jak trusia.Nie śmiałem odpowiedzieć spuściwszy oczy.Tak się jakoś obcesowo brała domnie, że trwoga moja jeszcze się powiększyła; alem potem języka w gębiezapomniał, gdy, nachylając mi się do ucha, szepnęła:- A co? Odszedłeś już i odżyłeś po swej niewoli na zamku?!O tej niewoli nikt w świecie nie powinien był wiedzieć i sądziłem, że nikt o niejnie wie.Najsroższe było przykazanie królewskie, abyśmy o tym milczeli.Nierychło podniosłem oczy i wybełkotałem, że niewoli żadnej nie znałem.- Nie kłam - odparła śmiejąc się.- Tajemnicą to jest dla wszystkich, ale my,kobiety, przez ściany słyszemy i podpatrujemy.- Zadora chyba zdradził! - westchnąłem niespokojny i zafrasowany.- Ani on, ani towarzysz jego słówka nikomu nie pisnął - odparła żywo - apomimo to wie się wszystko.To mówiąc poklepała mnie po ramieniu.- No, ze mną starą nie zabawisz się, młodziku - rzekła wesoło.- Przysiądz się doLuchny - wskazała na cudną dzieweczkę - i poznaj się z nią.Wasze wieki lepiejsię z sobą godzą.I popchnęła mnie tak, żem, sam nie wiedząc jak, przy Luchnie owej się znalazł.Starsza pani, jak gdyby nam przeszkadzać nie chciała, odwróciła się z rozmowądo któregoś z przechodzących, a ja nieśmiało oczy podnosząc ujrzałem przedsobą uśmiechniętą twarzyczkę ślicznego dziewczęcia.Czas jakiś patrzyłem na nią w zachwyceniu, nie wiedząc, jak rozpocząćrozmowę.- Waćpan tu tak pono obcy jesteś jak i ja? - zaczęła pierwsza szczebiotać.- Po raz pierwszy w istocie; przyszedłem z towarzyszami - rzekłem - i oprócznich nie znam nikogo.A wy?- Jam ze wsi - odpowiedziała śmiało Luchna - ale miasto mi się bardzo, bardzopodoba.Tak tu gwarno a wesoło, a u nas tak cicho a często i nudno [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Kridlar, otyły, rumiany, głośno się śmiejący, baryłkowaty, przysadzisty, wesołyczłeczyna, szczodrym był i gościnnym.Pochlebiało mu to, że na dworzestosunki miał i dobrze się córki wydać spodziewał.Dziewczęta, Martochna i %7łychna jak jagódki wyglądały.Pociągało ku nim, żeogładę miały, a śmiałe przy tym były, wesołe, śpiewające i każda z nich nawetkilku językami mówiła.Dbał o to ojciec.Zaczęli mnie, com od ludzi stronił i od kobiet dotąd uciekał, bo mi strach jakiśwrażały, namawiać Zadora i Marianek, abym z nimi koniecznie do Kridlaraszedł.Opierałem się, gwałtem prawie pociągnęli z sobą, dowodząc, że ja wsamotności zdziczeję i zgłupieję.Pierwszy to raz oglądałem dom taki zamożnego mieszczanina i zdumiałem sięjego dostatkom.Obyczaj był poufalszy niż gdzie indziej, prostota większa,kłaniać się do stóp nie potrzeba było, śmiano się swobodnie na całe gardło, aprzy tym chleba i napoju w bród co najprzedniejszego podawano, bomieszczanin w to bił, że sprostałby, jak Wierzynek, królów nawet przyjmować.Sypała się też do niego czeladz królewska.Stąd języka dostawano oTęczyńskich, których Kridlar był nieprzyjacielem jako drudzy, a pono nie oddziś z nimi miał coś na pieńku.Mieszczanie krakowscy od bardzo dawnaodgrażali się na nich i na wąs motali, szepcąc: Odpłacim my im to z nawiązką.Tymczasem, koso tylko spoglądając, ustępowano im z drogi.Kridlar jak innych tak i mnie przyjął dobrym sercem, alem wszedłszy,przestraszony, zaszył się do kąta i nie śmiałem ust otworzyć.Było bo na copatrzeć i czego słuchać.Izba duża gdyby giełda, sklepiona, oświeconamosiężnymi wielkimi kilkoramiennymi świecznikami, ławami i stołamiokrytymi w kobierce i szafami wielkimi przybrana, wyglądała jakby od święta,choć dzień był powszedni.Wszedłszy na próg w głowie się zawracało, taki wniej wszędy gwar panował, tyle tam było śmiechu, brzęku i śpiewu a wesela.Oprócz Martochny i %7łychny na dziewczętach postrojonych, paniach starszych imłodych mężatkach nie zbywało.Wszystko to postrojone w łańcuchy, w zawojezłociste, w czółka perłami sadzone, w atłasy i aksamity, ręce całe wpierścieniach; dziewczęta w wiankach, jejmoście w rąbkach jak królewnę.Jam się tylko z dala przyglądał i przysłuchiwał.Rad byłem, że Zadora i Marianek zapomnieli trochę o mnie, gdy pierwszy znich na upartego szukać mnie począł, znalazł, wyciągnął i poprowadził z sobą,gdzie śpiewano i na cytrach grano.- Patrzaj no - rzekł mi żartobliwie, ręką wskazując na dziewczę, które nie opodalna ławce siedziało - taż to, smarkaty ten wyrostek jakby stworzony dla ciebie.Nim się rozmyślisz do niej zagadać, będzie miała czas wyrosnąć.Spojrzałem bojazliwie i ujrzałem prawdziwe cudo, jakiegom w życiu niewidział.Była to dzieweczka zaledwie z dzieciństwa wychodząca, piękna jakaniołek, z czarnymi ogromnymi oczyma, którymi na przemiany, jakbystrwożona, to zbyt bojazliwie, to nadto zuchwale i niezręcznie dokoła rzucała.W uśmiechu i wyrazie ustek było coś tak pociągającego, żem stanął jakosłupiały.Oczy się nasze spotkały i byłbym uciekł ze strachu, ale ścisk był taki, że zamiastw tył, popchnięty naprzód zostałem i znalazłem się tuż przy dziewczęciu iśrednich lat jejmości, wystrojonej, która siedziała przy niej.Ta, chociaż nieznajoma, wskazała mi miejsce przy sobie na ławie w sposób takrozkazujący, żem, nie rozmyśliwszy się, siadł posłuszny.Zwróciła się ku mnie.- Ze dworu waćpan jesteś? - spytała.- Tak jest.- A jak go zową?- Jaszkiem Orfanem - rzekłem cicho.Uśmiechnęła się, nie wiem czego.- Cóżeś to tu po raz pierwszy czy co - poczęła dalej - boś strwożony jak trusia.Nie śmiałem odpowiedzieć spuściwszy oczy.Tak się jakoś obcesowo brała domnie, że trwoga moja jeszcze się powiększyła; alem potem języka w gębiezapomniał, gdy, nachylając mi się do ucha, szepnęła:- A co? Odszedłeś już i odżyłeś po swej niewoli na zamku?!O tej niewoli nikt w świecie nie powinien był wiedzieć i sądziłem, że nikt o niejnie wie.Najsroższe było przykazanie królewskie, abyśmy o tym milczeli.Nierychło podniosłem oczy i wybełkotałem, że niewoli żadnej nie znałem.- Nie kłam - odparła śmiejąc się.- Tajemnicą to jest dla wszystkich, ale my,kobiety, przez ściany słyszemy i podpatrujemy.- Zadora chyba zdradził! - westchnąłem niespokojny i zafrasowany.- Ani on, ani towarzysz jego słówka nikomu nie pisnął - odparła żywo - apomimo to wie się wszystko.To mówiąc poklepała mnie po ramieniu.- No, ze mną starą nie zabawisz się, młodziku - rzekła wesoło.- Przysiądz się doLuchny - wskazała na cudną dzieweczkę - i poznaj się z nią.Wasze wieki lepiejsię z sobą godzą.I popchnęła mnie tak, żem, sam nie wiedząc jak, przy Luchnie owej się znalazł.Starsza pani, jak gdyby nam przeszkadzać nie chciała, odwróciła się z rozmowądo któregoś z przechodzących, a ja nieśmiało oczy podnosząc ujrzałem przedsobą uśmiechniętą twarzyczkę ślicznego dziewczęcia.Czas jakiś patrzyłem na nią w zachwyceniu, nie wiedząc, jak rozpocząćrozmowę.- Waćpan tu tak pono obcy jesteś jak i ja? - zaczęła pierwsza szczebiotać.- Po raz pierwszy w istocie; przyszedłem z towarzyszami - rzekłem - i oprócznich nie znam nikogo.A wy?- Jam ze wsi - odpowiedziała śmiało Luchna - ale miasto mi się bardzo, bardzopodoba.Tak tu gwarno a wesoło, a u nas tak cicho a często i nudno [ Pobierz całość w formacie PDF ]