[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem ta towarzyszka z warkoczami, która siedziała za długim stołemobok Zemanka, postawiła mi pytanie: Jak sądzisz, co powiedzieliby na te twoje sformułowania ci towarzysze,których torturowano na gestapo i którzy nie przeżyli?Przypomniał mi się ojciec i uświadomiłem sobie, że wszyscy udają, iż nic ojego śmierci nie wiedzą.Milczałem.Powtórzyła pytanie.Zmuszała mnie doodpowiedzi. Nie wiem powiedziałem. Pomyśl chwilę nalegała może na to wpadniesz.Chciała, żebym wyimaginowanymi ustami nieżyjących towarzyszy wydał nasiebie surowy wyrok, ale mnie zalała nagle fala wściekłości, wściekłości zupełnienieoczekiwanej i nieprzewidzianej, zbuntowałem się przeciwko wiele tygodnitrwającemu utwierdzaniu się w samokrytyce i powiedziałem: Oni stali między życiem i śmiercią.Na pewno nie byli małostkowi.Gdybyprzeczytali moją pocztówkę, być może roześmialiby się.Jeszcze przed chwilą towarzyszka z warkoczami dawała mi jakąś przy-najmniej szansę obrony.Miałem ostatnią okazję zrozumieć surową krytykętowarzyszy, utożsamić się z nią, przyjąć ją i na tej zasadzie domagać się pewnegozrozumienia także z ich strony.Ale swoją nieoczekiwaną odpowiedzią wyłączyłemsię nagle z ich kategorii myślenia, odmówiłem grania roli w komedii, którąpowszechnie odgrywano na setkach i tysiącach zebrań, na setkach komisjidyscyplinarnych, a wkrótce potem również na setkach rozpraw sądowych: rolioskarżonego, który sam się oskarża i gorliwością swego samooskarżenia(absolutnym utożsamieniem się z oskarżycielami) wybłaguje zmiłowanie nadsobą.I znów przez chwilę panowała cisza.Potem zaczął mówić Zemanek.Po-wiedział, że nie może pojąć, co w moich antypaństwowych sformułowaniachmogłoby pobudzać do śmiechu.Odwołał się znowu do słów Fu%0ńika i oświadczył,że chwiejność i sceptycyzm w sytuacjach krytycznych z reguły przeobraża się wzdradę, a partia to twierdza, która w swych murach żadnego zdrajcy tolerowaćnie będzie.Potem powiedział, że swoim wystąpieniem dowiodłem, iż nigdy wogóle nic nie rozumiałem, że nie tylko w partii nie ma dla mnie miejsca, ale żenie zasługuję na to, by klasa robotnicza łożyła na moje wykształcenie.Postawiłwniosek o wykluczenie mnie z partii i usunięcie z uniwersytetu.Obecni na salipodnieśli ręce, a Zemanek oświadczył mi, że mam oddać legitymację partyjną iwyjść.Wstałem i położyłem na stole przed Zemankiem moją legitymację.Zemaneknawet na mnie nie spojrzał; nie widział mnie już.Aleja widzę teraz jego żonę,siedzi przede mną pijana, czerwona na twarzy, z suknią zadartą do pasa.Jejgrube nogi obramowane są u góry czernią elastycznych majtek; to są nogi,których rozwieranie i zwieranie wyznaczało rytm dziesięciu lat życia Zemanka.Na tych nogach położyłem teraz swoje dłonie i doznałem uczucia, że trzymam wręku samo życie Zemanka.Patrzałem w twarz Heleny, w jej oczy, które na dotykmoich dłoni zareagowały leciutkim przymknięciem powiek. Niech się pani rozbierze, Heleno powiedziałem cicho.Wstała z tapczanu, podwinięta spódnica ześliznęła się znowu do kolan.Patrzała mi w oczy nieruchomym spojrzeniem i bez słowa (nie spuszczając zemnie wzroku) zaczęła rozpinać zamek.Uwolniona spódnica spłynęła po nogachna podłogę; wyszła z niej lewą nogą, a prawą podniosła ją, wzięła w rękę iodłożyła na krzesło.Stała teraz w sweterku i halce.Potem ściągnęła sweterekprzez głowę i rzuciła go w ślad za spódniczką. Niech pan nie patrzy poprosiła. Chcę panią widzieć. Nie chcę, żeby pan widział, jak się rozbieram.Podszedłem do niej.Ująłem ją z obu stron pod pachami i zsuwając dłonie wdół, ku biodrom, czułem pod jedwabiem halki, trochę wilgotnej od potu, jejmiękkie, tęgie ciało.Pochyliła głowę, a usta jej pod wpływem wieloletniegonawyku (złego nawyku) rozchyliły się do pocałunku.Ale ja nie chciałem jejcałować, chciałem się jej długo, jak najdłużej przyglądać. Niech się pani rozbierze powtórzyłem, odsunąłem się od niej i zdjąłemmarynarkę. Za jasno tutaj powiedziała. To dobrze odrzekłem i powiesiłem marynarkę na poręczy krzesła.Zciągnęła halkę przez głowę i rzuciła ją na spódnicę i sweterek; odpięłapończochy i jedną po drugiej zsunęła z nóg; pończoch nie rzuciła; zrobiła dwakroki w stronę krzesła i ostrożnie je tam położyła; potem wypięła pierś iwyciągnęła ręce do tyłu, trwało to parę sekund, po czym wyciągnięte w tyłramiona (jak przy wspinaniu się na palce) opadły, a wraz z nimi opadł równieżstanik, ześliznął się z piersi, które ściśnięte trochę ramionami tuliły się do siebie,pełne, białe i oczywiście trochę ciężkie i obwisłe. Niech się pani rozbierze, Heleno powtórzyłem po raz ostatni.Helena spojrzała mi w oczy, po czym zaczęła ściągać czarne elastycznemajtki, których prężny materiał mocno opinał jej biodra; odrzuciła je w ślad zapończochami i sweterkiem.Była naga.Nie zatrzymuję się przy wszystkich szczegółach tej sceny przez jakieśszczególne upodobanie w obnażaniu kobiecego ciała, ale dlatego, że każdy z tychszczegółów skrupulatnie notowałem w pamięci: nie chodziło mi przecież oosiągnięcie jak najszybciej rozkoszy z jedną z kobiet (a więc z byle jaką kobietą),szło o to, bym posiadł całkiem określony intymny, obcy świat, a ten obcy światmusiałem zrozumieć w ciągu jednego jedynego popołudnia, jednego aktumiłosnego, w którym miałem być nie tylko tym, który oddaje się pieszczotom, alejednocześnie tym, co kradnie, co goni za wymykającym się łupem, i dlatego musimieć się cały czas na baczności.Dotychczas brałem Helenę w posiadanie jedynie spojrzeniem.I teraz stałemnieco z dala od niej, podczas gdy ona, przeciwnie niż ja, tęskniła za szybkimdotknięciem ciepłych ramion, które osłoniłyby jej ciało wystawione na chłódspojrzeń.Niemal na odległość tych paru kroków wyczuwałem wilgoć jej ust izmysłową niecierpliwość języka.Jeszcze sekunda, jeszcze dwie, i podszedłem doniej.Objęliśmy się stojąc na środku pokoju między dwoma krzesłami pełnyminaszych łachów. Ludwik, Ludwik, Ludwik. szeptała.Podprowadziłem ją do tapczanu.Położyłem. Chodz, chodz powtarzała. Chodz do mnie, chodz do mnie.Miłość fizyczna rzadko kiedy idzie w parze z miłością duchową [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Potem ta towarzyszka z warkoczami, która siedziała za długim stołemobok Zemanka, postawiła mi pytanie: Jak sądzisz, co powiedzieliby na te twoje sformułowania ci towarzysze,których torturowano na gestapo i którzy nie przeżyli?Przypomniał mi się ojciec i uświadomiłem sobie, że wszyscy udają, iż nic ojego śmierci nie wiedzą.Milczałem.Powtórzyła pytanie.Zmuszała mnie doodpowiedzi. Nie wiem powiedziałem. Pomyśl chwilę nalegała może na to wpadniesz.Chciała, żebym wyimaginowanymi ustami nieżyjących towarzyszy wydał nasiebie surowy wyrok, ale mnie zalała nagle fala wściekłości, wściekłości zupełnienieoczekiwanej i nieprzewidzianej, zbuntowałem się przeciwko wiele tygodnitrwającemu utwierdzaniu się w samokrytyce i powiedziałem: Oni stali między życiem i śmiercią.Na pewno nie byli małostkowi.Gdybyprzeczytali moją pocztówkę, być może roześmialiby się.Jeszcze przed chwilą towarzyszka z warkoczami dawała mi jakąś przy-najmniej szansę obrony.Miałem ostatnią okazję zrozumieć surową krytykętowarzyszy, utożsamić się z nią, przyjąć ją i na tej zasadzie domagać się pewnegozrozumienia także z ich strony.Ale swoją nieoczekiwaną odpowiedzią wyłączyłemsię nagle z ich kategorii myślenia, odmówiłem grania roli w komedii, którąpowszechnie odgrywano na setkach i tysiącach zebrań, na setkach komisjidyscyplinarnych, a wkrótce potem również na setkach rozpraw sądowych: rolioskarżonego, który sam się oskarża i gorliwością swego samooskarżenia(absolutnym utożsamieniem się z oskarżycielami) wybłaguje zmiłowanie nadsobą.I znów przez chwilę panowała cisza.Potem zaczął mówić Zemanek.Po-wiedział, że nie może pojąć, co w moich antypaństwowych sformułowaniachmogłoby pobudzać do śmiechu.Odwołał się znowu do słów Fu%0ńika i oświadczył,że chwiejność i sceptycyzm w sytuacjach krytycznych z reguły przeobraża się wzdradę, a partia to twierdza, która w swych murach żadnego zdrajcy tolerowaćnie będzie.Potem powiedział, że swoim wystąpieniem dowiodłem, iż nigdy wogóle nic nie rozumiałem, że nie tylko w partii nie ma dla mnie miejsca, ale żenie zasługuję na to, by klasa robotnicza łożyła na moje wykształcenie.Postawiłwniosek o wykluczenie mnie z partii i usunięcie z uniwersytetu.Obecni na salipodnieśli ręce, a Zemanek oświadczył mi, że mam oddać legitymację partyjną iwyjść.Wstałem i położyłem na stole przed Zemankiem moją legitymację.Zemaneknawet na mnie nie spojrzał; nie widział mnie już.Aleja widzę teraz jego żonę,siedzi przede mną pijana, czerwona na twarzy, z suknią zadartą do pasa.Jejgrube nogi obramowane są u góry czernią elastycznych majtek; to są nogi,których rozwieranie i zwieranie wyznaczało rytm dziesięciu lat życia Zemanka.Na tych nogach położyłem teraz swoje dłonie i doznałem uczucia, że trzymam wręku samo życie Zemanka.Patrzałem w twarz Heleny, w jej oczy, które na dotykmoich dłoni zareagowały leciutkim przymknięciem powiek. Niech się pani rozbierze, Heleno powiedziałem cicho.Wstała z tapczanu, podwinięta spódnica ześliznęła się znowu do kolan.Patrzała mi w oczy nieruchomym spojrzeniem i bez słowa (nie spuszczając zemnie wzroku) zaczęła rozpinać zamek.Uwolniona spódnica spłynęła po nogachna podłogę; wyszła z niej lewą nogą, a prawą podniosła ją, wzięła w rękę iodłożyła na krzesło.Stała teraz w sweterku i halce.Potem ściągnęła sweterekprzez głowę i rzuciła go w ślad za spódniczką. Niech pan nie patrzy poprosiła. Chcę panią widzieć. Nie chcę, żeby pan widział, jak się rozbieram.Podszedłem do niej.Ująłem ją z obu stron pod pachami i zsuwając dłonie wdół, ku biodrom, czułem pod jedwabiem halki, trochę wilgotnej od potu, jejmiękkie, tęgie ciało.Pochyliła głowę, a usta jej pod wpływem wieloletniegonawyku (złego nawyku) rozchyliły się do pocałunku.Ale ja nie chciałem jejcałować, chciałem się jej długo, jak najdłużej przyglądać. Niech się pani rozbierze powtórzyłem, odsunąłem się od niej i zdjąłemmarynarkę. Za jasno tutaj powiedziała. To dobrze odrzekłem i powiesiłem marynarkę na poręczy krzesła.Zciągnęła halkę przez głowę i rzuciła ją na spódnicę i sweterek; odpięłapończochy i jedną po drugiej zsunęła z nóg; pończoch nie rzuciła; zrobiła dwakroki w stronę krzesła i ostrożnie je tam położyła; potem wypięła pierś iwyciągnęła ręce do tyłu, trwało to parę sekund, po czym wyciągnięte w tyłramiona (jak przy wspinaniu się na palce) opadły, a wraz z nimi opadł równieżstanik, ześliznął się z piersi, które ściśnięte trochę ramionami tuliły się do siebie,pełne, białe i oczywiście trochę ciężkie i obwisłe. Niech się pani rozbierze, Heleno powtórzyłem po raz ostatni.Helena spojrzała mi w oczy, po czym zaczęła ściągać czarne elastycznemajtki, których prężny materiał mocno opinał jej biodra; odrzuciła je w ślad zapończochami i sweterkiem.Była naga.Nie zatrzymuję się przy wszystkich szczegółach tej sceny przez jakieśszczególne upodobanie w obnażaniu kobiecego ciała, ale dlatego, że każdy z tychszczegółów skrupulatnie notowałem w pamięci: nie chodziło mi przecież oosiągnięcie jak najszybciej rozkoszy z jedną z kobiet (a więc z byle jaką kobietą),szło o to, bym posiadł całkiem określony intymny, obcy świat, a ten obcy światmusiałem zrozumieć w ciągu jednego jedynego popołudnia, jednego aktumiłosnego, w którym miałem być nie tylko tym, który oddaje się pieszczotom, alejednocześnie tym, co kradnie, co goni za wymykającym się łupem, i dlatego musimieć się cały czas na baczności.Dotychczas brałem Helenę w posiadanie jedynie spojrzeniem.I teraz stałemnieco z dala od niej, podczas gdy ona, przeciwnie niż ja, tęskniła za szybkimdotknięciem ciepłych ramion, które osłoniłyby jej ciało wystawione na chłódspojrzeń.Niemal na odległość tych paru kroków wyczuwałem wilgoć jej ust izmysłową niecierpliwość języka.Jeszcze sekunda, jeszcze dwie, i podszedłem doniej.Objęliśmy się stojąc na środku pokoju między dwoma krzesłami pełnyminaszych łachów. Ludwik, Ludwik, Ludwik. szeptała.Podprowadziłem ją do tapczanu.Położyłem. Chodz, chodz powtarzała. Chodz do mnie, chodz do mnie.Miłość fizyczna rzadko kiedy idzie w parze z miłością duchową [ Pobierz całość w formacie PDF ]