[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle przy-hamowałam.Skąd siedmiolatka ma znać się na ziołach i przypra-wach? Postanowiłam dać Pannie Przemądrzalskiej małą lekcję.Postawiłam moją lemoniadę na stoliku i wyciągnęłam z torby pę-czek kolendry.SR- Widzisz, to śliczna świeża kolendra - oznajmiłam wąchającostentacyjnie listki.Podetknęłam pęczek pod ich snobistyczne zadarte noski.- Chce-cie powąchać?Gwyneth spojrzała na mnie, jakbym była czymś, co służący każ-dego rana wyrzucają na łopatach z boksów kucyków.- To bazylia - oznajmiła znużonym tonem.- Kolendra ma takiemałe piórkowe listki w dużo bledszym odcieniu.Nie sądzę, byś byławielką pomocą dla swego kucharza.To ostatnie stwierdzenie było całkowicie błędne.I bynajmniej nienajważniejsze było tu jej przypuszczenie, że mój kucharz nie ceni animojej pomocy, ani mych zdolności kulinarnych.To znaczy nie cenił-by, gdybym go miała.Już brałam głęboki wdech przed wygłoszeniem wykładu, by za-poznać Gwyneth z teorią na temat wpływu, jaki ma postokolonializmna sztukę współczesną, zakładając optymistycznie, że tego tematu zeswą guwernantką nie przerabiała.Lecz nagle przeraziłam się, że za-cznie sypać cytatami z końcowych rozdziałów Orientalizmu EdwardaSaida (którego to dzieła nigdy w istocie nie zdołałam doczytać dokońca) i że na domiar złego nagle przemówi płynną francuszczyzną.Nic więc nie powiedziałam i gapiąc się na nią, starałam się jak naj-szybciej dopić lemoniadę.Nie było raczej sensu próbować przecią-gnąć na swą stronę Winonę, która robiła wrażenie małej wrednej ako-litki-donosicielki, z radością odstępującej Gwyneth wszystkie dobrerole tak długo, jak długo może bez przeszkód spotykać się z długimkorowodem odpowiednich kawalerów do wzięcia i póki jest pewna, żeJohnny Depp nie usunął sobie z ramienia tatuażu Winona Na Zaw-sze".Dopiłam ostatni łyk lemoniady i lekko beknęłam.- Wielkie dzięki - powiedziałam, zbierając z powrotem swe torby.- To było pyszne.SR- Nie zapłaciłaś - powiedziała surowo Gwyneth, a ja znów zoba-czyłam, jak w drzwiach domiszcza majaczy grozny cień gajowe-go/łowczego/masztalerza.- Ach, prawda.Przepraszam.- Upuściłam ponownie torby i zaczę-łam grzebać w torebce, szukając portmonetki, przekopując się przytym przez gąszcz chusteczek jednorazowych i starych recept, drapiącsię przy okazji dotkliwie o nową szczotkę do włosów, która była taksamo przerażająca jak jej poprzedniczka i wyglądała jak przeznaczonado rozczesywania futra skrajnie sparszywiałego dzikiego zwierza.Wymacałam wreszcie portmonetkę, mażąc przy okazji torebkę kre-mem do rąk z niedomkniętej tuby i z przerażeniem stwierdziłam, żeportmonetka jest całkowicie i dokładnie pusta.Próbując nie okazywać zdenerwowania, obmacałam wszystkiekieszonki i domacałam się pięciu centów australijskich i około pięciubahtów*11.Cholerna Gwyneth na pewno miała gdzieś pod ręką aktu-alny kurs walut, ale tak czy inaczej wciąż byłam o co najmniej dwa-dzieścia centów do tyłu.Zaczęłam grzebać w kieszeniach dżinsów.Nic.Uśmiechnęłam się krzywo i przepraszająco.- Zrobimy tak - zakrakałam.- Pobiegnę szybciutko do domu iprzyniosę pieniądze.Wydaje mi się bowiem, że nie mam ich przy so-bie.Gwyneth i Winona wymieniły się spojrzeniem, po czym wspólniezwróciły ku mnie surowo taksujące oczęta.- Mieszkam tuż obok - pospieszyłam z wyjaśnieniem.- Wrócę zaminutkę.- To musisz coś zostawić w zastaw - powiedziała Gwyneth.Spoj-rzałam z niedowierzaniem najpierw na nią, a potem na Winonę, któraz aprobatą kiwała główką.Poczekaj, pomyślałam mściwie.Poczekaj,11*Waluta Tajlandii [przyp.tłum.].SRaż jedna z was dostanie Oskara, a druga trafi do kartoteki.Wtedy zo-baczymy, jakie z was kumpele.- Wtedy będziemy miały pewność, że wrócisz - dodała Gwynethłagodnym, rozsądnym głosikiem.Zupełnie jakby musiała układać sięostrożnie i dyplomatycznie z jakimś sparszywiałym dzikim zwierzem(pewnie z Tasmanii).- Mieszkam tuż obok! - wrzasnęłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Nagle przy-hamowałam.Skąd siedmiolatka ma znać się na ziołach i przypra-wach? Postanowiłam dać Pannie Przemądrzalskiej małą lekcję.Postawiłam moją lemoniadę na stoliku i wyciągnęłam z torby pę-czek kolendry.SR- Widzisz, to śliczna świeża kolendra - oznajmiłam wąchającostentacyjnie listki.Podetknęłam pęczek pod ich snobistyczne zadarte noski.- Chce-cie powąchać?Gwyneth spojrzała na mnie, jakbym była czymś, co służący każ-dego rana wyrzucają na łopatach z boksów kucyków.- To bazylia - oznajmiła znużonym tonem.- Kolendra ma takiemałe piórkowe listki w dużo bledszym odcieniu.Nie sądzę, byś byławielką pomocą dla swego kucharza.To ostatnie stwierdzenie było całkowicie błędne.I bynajmniej nienajważniejsze było tu jej przypuszczenie, że mój kucharz nie ceni animojej pomocy, ani mych zdolności kulinarnych.To znaczy nie cenił-by, gdybym go miała.Już brałam głęboki wdech przed wygłoszeniem wykładu, by za-poznać Gwyneth z teorią na temat wpływu, jaki ma postokolonializmna sztukę współczesną, zakładając optymistycznie, że tego tematu zeswą guwernantką nie przerabiała.Lecz nagle przeraziłam się, że za-cznie sypać cytatami z końcowych rozdziałów Orientalizmu EdwardaSaida (którego to dzieła nigdy w istocie nie zdołałam doczytać dokońca) i że na domiar złego nagle przemówi płynną francuszczyzną.Nic więc nie powiedziałam i gapiąc się na nią, starałam się jak naj-szybciej dopić lemoniadę.Nie było raczej sensu próbować przecią-gnąć na swą stronę Winonę, która robiła wrażenie małej wrednej ako-litki-donosicielki, z radością odstępującej Gwyneth wszystkie dobrerole tak długo, jak długo może bez przeszkód spotykać się z długimkorowodem odpowiednich kawalerów do wzięcia i póki jest pewna, żeJohnny Depp nie usunął sobie z ramienia tatuażu Winona Na Zaw-sze".Dopiłam ostatni łyk lemoniady i lekko beknęłam.- Wielkie dzięki - powiedziałam, zbierając z powrotem swe torby.- To było pyszne.SR- Nie zapłaciłaś - powiedziała surowo Gwyneth, a ja znów zoba-czyłam, jak w drzwiach domiszcza majaczy grozny cień gajowe-go/łowczego/masztalerza.- Ach, prawda.Przepraszam.- Upuściłam ponownie torby i zaczę-łam grzebać w torebce, szukając portmonetki, przekopując się przytym przez gąszcz chusteczek jednorazowych i starych recept, drapiącsię przy okazji dotkliwie o nową szczotkę do włosów, która była taksamo przerażająca jak jej poprzedniczka i wyglądała jak przeznaczonado rozczesywania futra skrajnie sparszywiałego dzikiego zwierza.Wymacałam wreszcie portmonetkę, mażąc przy okazji torebkę kre-mem do rąk z niedomkniętej tuby i z przerażeniem stwierdziłam, żeportmonetka jest całkowicie i dokładnie pusta.Próbując nie okazywać zdenerwowania, obmacałam wszystkiekieszonki i domacałam się pięciu centów australijskich i około pięciubahtów*11.Cholerna Gwyneth na pewno miała gdzieś pod ręką aktu-alny kurs walut, ale tak czy inaczej wciąż byłam o co najmniej dwa-dzieścia centów do tyłu.Zaczęłam grzebać w kieszeniach dżinsów.Nic.Uśmiechnęłam się krzywo i przepraszająco.- Zrobimy tak - zakrakałam.- Pobiegnę szybciutko do domu iprzyniosę pieniądze.Wydaje mi się bowiem, że nie mam ich przy so-bie.Gwyneth i Winona wymieniły się spojrzeniem, po czym wspólniezwróciły ku mnie surowo taksujące oczęta.- Mieszkam tuż obok - pospieszyłam z wyjaśnieniem.- Wrócę zaminutkę.- To musisz coś zostawić w zastaw - powiedziała Gwyneth.Spoj-rzałam z niedowierzaniem najpierw na nią, a potem na Winonę, któraz aprobatą kiwała główką.Poczekaj, pomyślałam mściwie.Poczekaj,11*Waluta Tajlandii [przyp.tłum.].SRaż jedna z was dostanie Oskara, a druga trafi do kartoteki.Wtedy zo-baczymy, jakie z was kumpele.- Wtedy będziemy miały pewność, że wrócisz - dodała Gwynethłagodnym, rozsądnym głosikiem.Zupełnie jakby musiała układać sięostrożnie i dyplomatycznie z jakimś sparszywiałym dzikim zwierzem(pewnie z Tasmanii).- Mieszkam tuż obok! - wrzasnęłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]