[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Samolot stał na lotnisku Wilsona, niedaleko grobu Tessy.Maszyna, pocąc się,czekała na pasie startowym, a Ghita wysilała się, żeby zobaczyć przez oknokopczyk jej grobu i zastanawiała się, jak długo trzeba będzie czekać na ka-mienny pomnik.Ale zobaczyła tylko srebrzystą trawę, ubranego w czerwonystrój wieśniaka z laską stojącego na jednej nodze przy swoich kozach i stadkogazeli podrygujących i pasących się pod błękitnoczarnymi piramidami chmur.Torbę podróżną upchnęła pod siedzenie, ale była za duża i musiała usunąć261swoje płócienne pantofle, żeby zrobić dla niej miejsce.W samolocie było kosz-marnie gorąco.Kapitan uprzedził już pasażerów, że nie będzie klimatyzacji,dopóki samolot nie wystartuje.Notatki do wystąpienia i dokumenty, poświad-czające, że reprezentuje brytyjską Wysoką Komisję umieściła w zapinanej nazamek błyskawiczny przegródce, a piżamę i ubrania na zmianę, w głównejczęści torby.Robię to dla Justina.Idę w ślady Tessy.Nie rna powodu, żebymwstydziła się niedoświadczenia albo obłudy.Tył kadłuba samolotu wypełniony był workami z cennym miraa, lekkim,dozwolonym przez prawo narkotykiem, uwielbianym przez wieśniaków z pół-nocy.Jego drzewiasty zapach powoli wypełniał samolot.Przed nią siedziałoczworo zahartowanych w bojach pracowników agencji humanitarnych, dwóchmężczyzn i dwie kobiety.Może miraa należało do nich.Zazdrościła im deter-minacji, pogodnego nastroju, wytartych ubrań i niemytej beztroski.Zdała so-bie sprawę, z lekkimi wyrzutami sumienia, że są w jej wieku.%7łałowała, że niepotrafi rozerwać więzów wyuczonej skromności, tego wpojonego przez za-konnice dygania, kiedy ściska rękę wyżej postawionym.Zerknęła do pudełkaz lunchem i stwierdziła, że są w nim dwie kanapki z bananem, jabłko, tablicz-ka czekolady i kartonik z sokiem z owocu paschy.Prawie nie spała i była głodna,ale poczucie przyzwoitości nie pozwalało jej zacząć jeść, zanim samolot niewystartuje.Ostatniej nocy telefon dzwonił bez przerwy, odkąd wróciła do miesz-kania.Przyjaciele, jeden po drugim, wyrażali swoje oburzenie i niewiarę, żeArnold może być poszukiwany listem gończym.Etat w Wysokiej Komisji spra-wiał, że musiała odgrywać wobec nich rolę nobliwego męża stanu.O północy,chociaż była śmiertelnie zmęczona, postanowiła wykonać ruch, po którym jużnie będzie odwrotu; ruch, który, jeśli się powiedzie, pozwoli jej wyjść z zieminiczyjej, na której kryła się jak odludek przez ostatnie trzy tygodnie.Zaczęłagrzebać w starym mosiężnym garnku z drobiazgami i wyciągnęła z niego ukrytykawałek papieru.Pod tym telefonem nas znajdziesz, Ghito, jeśli uznasz, żewarto z nami jeszcze raz porozmawiać.Gdyby nas nie było, zostaw wiado-mość.Przyrzekam, że jedno z nas w ciągu godziny przyjedzie do ciebie.Od-powiedział jej agresywny męski głos Afrykanina i przez chwilę miała nadzie-ję, że zle wykręciła numer.- Chciałabym rozmawiać z Robem albo z Lesley.- Jak się pani nazywa?- Chcę rozmawiać z Robem albo z Lesley.Czy któreś z nich tam jest?- Kim pani jest? Niech pani natychmiast poda nazwisko i powie, o cochodzi.- Chciałabym rozmawiać z Robem albo z Lesley.Słuchawkę odłożono z trzaskiem, a ona, bez żalu, przyjęła do wiadomo-ści, że została - tak jak podejrzewała - sama.Zatem ani Tessa, ani Arnold, ani262mądra Lesley ze Scotland Yardu nie zdejmą z niej odpowiedzialności za jejczyny.Rodzice, chociaż ich uwielbiała, nie stanowili rozwiązania.Ojciec, praw-ni k, wysłuchałby jej i oświadczył, że z jednej strony to, jednakowoż z drugiejlamto i zapytałby, jakimi obiektywnymi dowodami dysponuje, żeby dowieśćtak mocnych zarzutów.Jej matka, lekarka, powiedziałaby: dziecko, nadmier-nie się ekscytujesz, wracaj do domu i trochę odpocznij.Z głową pełną takichmyśli otworzyła laptop, który na pewno też będzie zapchany krzykami rozpa-czy i oburzenia w związku z Arnoldem.Ale ledwie podłączyła się do sieci,ekran zamigotał i obraz zniknął.Zastosowała wszystkie procedury ratunko-we - na próżno.Zadzwoniła do kilkorga przyjaciół tylko po to, żeby dowie-dzieć się, że ich komputery działają bez zarzutu.- Ghito, pewnie twój komputer złapał jednego z tych zwariowanychwirusów z Filipin albo Bóg wie skąd, gdzie siedzą cybermaniacy! - krzyk-nął z zazdrością jeden z przyjaciół, jakby Ghitę spotkał niezasłużony zaszczyt.Może tak, przyznała, i zasnęła, ale spała zle ze zmartwienia o maile, któ-re straciła, o pogaduszki z Tessą, których nie wydrukowała, bo wolała od-czytywać je z ekranu, gdyż były wtedy żywsze, dawały bliższe wspomnieniezmarłej przyjaciółki.Samolot nadal nie startował, więc Ghita, jak to miała w zwyczaju, odda-ła się rozpatrywaniu najistotniejszych pytań dotyczących życia- unikającprzy tym najważniejszych zagadnień - co ja tu robię i dlaczego? Kilka lattemu, w Anglii - w mojej Erze przed Tessą, jak ją w duchu nazywała - za-dręczała się ranami prawdziwymi i wyimaginowanymi, których doznawałana co dzień dlatego, że była Anglo-Hinduską [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Samolot stał na lotnisku Wilsona, niedaleko grobu Tessy.Maszyna, pocąc się,czekała na pasie startowym, a Ghita wysilała się, żeby zobaczyć przez oknokopczyk jej grobu i zastanawiała się, jak długo trzeba będzie czekać na ka-mienny pomnik.Ale zobaczyła tylko srebrzystą trawę, ubranego w czerwonystrój wieśniaka z laską stojącego na jednej nodze przy swoich kozach i stadkogazeli podrygujących i pasących się pod błękitnoczarnymi piramidami chmur.Torbę podróżną upchnęła pod siedzenie, ale była za duża i musiała usunąć261swoje płócienne pantofle, żeby zrobić dla niej miejsce.W samolocie było kosz-marnie gorąco.Kapitan uprzedził już pasażerów, że nie będzie klimatyzacji,dopóki samolot nie wystartuje.Notatki do wystąpienia i dokumenty, poświad-czające, że reprezentuje brytyjską Wysoką Komisję umieściła w zapinanej nazamek błyskawiczny przegródce, a piżamę i ubrania na zmianę, w głównejczęści torby.Robię to dla Justina.Idę w ślady Tessy.Nie rna powodu, żebymwstydziła się niedoświadczenia albo obłudy.Tył kadłuba samolotu wypełniony był workami z cennym miraa, lekkim,dozwolonym przez prawo narkotykiem, uwielbianym przez wieśniaków z pół-nocy.Jego drzewiasty zapach powoli wypełniał samolot.Przed nią siedziałoczworo zahartowanych w bojach pracowników agencji humanitarnych, dwóchmężczyzn i dwie kobiety.Może miraa należało do nich.Zazdrościła im deter-minacji, pogodnego nastroju, wytartych ubrań i niemytej beztroski.Zdała so-bie sprawę, z lekkimi wyrzutami sumienia, że są w jej wieku.%7łałowała, że niepotrafi rozerwać więzów wyuczonej skromności, tego wpojonego przez za-konnice dygania, kiedy ściska rękę wyżej postawionym.Zerknęła do pudełkaz lunchem i stwierdziła, że są w nim dwie kanapki z bananem, jabłko, tablicz-ka czekolady i kartonik z sokiem z owocu paschy.Prawie nie spała i była głodna,ale poczucie przyzwoitości nie pozwalało jej zacząć jeść, zanim samolot niewystartuje.Ostatniej nocy telefon dzwonił bez przerwy, odkąd wróciła do miesz-kania.Przyjaciele, jeden po drugim, wyrażali swoje oburzenie i niewiarę, żeArnold może być poszukiwany listem gończym.Etat w Wysokiej Komisji spra-wiał, że musiała odgrywać wobec nich rolę nobliwego męża stanu.O północy,chociaż była śmiertelnie zmęczona, postanowiła wykonać ruch, po którym jużnie będzie odwrotu; ruch, który, jeśli się powiedzie, pozwoli jej wyjść z zieminiczyjej, na której kryła się jak odludek przez ostatnie trzy tygodnie.Zaczęłagrzebać w starym mosiężnym garnku z drobiazgami i wyciągnęła z niego ukrytykawałek papieru.Pod tym telefonem nas znajdziesz, Ghito, jeśli uznasz, żewarto z nami jeszcze raz porozmawiać.Gdyby nas nie było, zostaw wiado-mość.Przyrzekam, że jedno z nas w ciągu godziny przyjedzie do ciebie.Od-powiedział jej agresywny męski głos Afrykanina i przez chwilę miała nadzie-ję, że zle wykręciła numer.- Chciałabym rozmawiać z Robem albo z Lesley.- Jak się pani nazywa?- Chcę rozmawiać z Robem albo z Lesley.Czy któreś z nich tam jest?- Kim pani jest? Niech pani natychmiast poda nazwisko i powie, o cochodzi.- Chciałabym rozmawiać z Robem albo z Lesley.Słuchawkę odłożono z trzaskiem, a ona, bez żalu, przyjęła do wiadomo-ści, że została - tak jak podejrzewała - sama.Zatem ani Tessa, ani Arnold, ani262mądra Lesley ze Scotland Yardu nie zdejmą z niej odpowiedzialności za jejczyny.Rodzice, chociaż ich uwielbiała, nie stanowili rozwiązania.Ojciec, praw-ni k, wysłuchałby jej i oświadczył, że z jednej strony to, jednakowoż z drugiejlamto i zapytałby, jakimi obiektywnymi dowodami dysponuje, żeby dowieśćtak mocnych zarzutów.Jej matka, lekarka, powiedziałaby: dziecko, nadmier-nie się ekscytujesz, wracaj do domu i trochę odpocznij.Z głową pełną takichmyśli otworzyła laptop, który na pewno też będzie zapchany krzykami rozpa-czy i oburzenia w związku z Arnoldem.Ale ledwie podłączyła się do sieci,ekran zamigotał i obraz zniknął.Zastosowała wszystkie procedury ratunko-we - na próżno.Zadzwoniła do kilkorga przyjaciół tylko po to, żeby dowie-dzieć się, że ich komputery działają bez zarzutu.- Ghito, pewnie twój komputer złapał jednego z tych zwariowanychwirusów z Filipin albo Bóg wie skąd, gdzie siedzą cybermaniacy! - krzyk-nął z zazdrością jeden z przyjaciół, jakby Ghitę spotkał niezasłużony zaszczyt.Może tak, przyznała, i zasnęła, ale spała zle ze zmartwienia o maile, któ-re straciła, o pogaduszki z Tessą, których nie wydrukowała, bo wolała od-czytywać je z ekranu, gdyż były wtedy żywsze, dawały bliższe wspomnieniezmarłej przyjaciółki.Samolot nadal nie startował, więc Ghita, jak to miała w zwyczaju, odda-ła się rozpatrywaniu najistotniejszych pytań dotyczących życia- unikającprzy tym najważniejszych zagadnień - co ja tu robię i dlaczego? Kilka lattemu, w Anglii - w mojej Erze przed Tessą, jak ją w duchu nazywała - za-dręczała się ranami prawdziwymi i wyimaginowanymi, których doznawałana co dzień dlatego, że była Anglo-Hinduską [ Pobierz całość w formacie PDF ]