[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To prawda.Jestem tu pierwszy raz.- Naprawdę? Więc skąd znasz Celię?Jeśli był na mnie zły, zdaje się, że już mu przeszło.Jego oczynabrały ciepłego blasku.- Celia jest matką chrzestną mojego taty.Była w moim życiu,odkąd pamiętam, ale nie znam jej zbyt dobrze.To znaczy widzia-łam ją tylko kilka razy i nigdy dotąd jej nie odwiedziłam.Zdzi-wiłam się, kiedy zaproponowała, żebym na jakiś czas zajęła się jejmieszkaniem. - Rozumiem, dlaczego skorzystałaś z okazji. Czy ludzie myślą, że jesteśmy razem? Może sądzą, że tomój chłopak.Kto wie? Jest tak niewiarygodnie wspaniały,chociaż.Gdy tak zmierzamy na zachód w stronę Mayfair, bezwiedniezachwycam się każdą jego cechą.Ma piękne dłonie silne i sze-rokie, o długich palcach.Zastanawiam się, jakby to było poczuć jena swojej skórze, na nagich plecach.Na samą myśl o tym lekkodrżę.Wszystkie jego ubrania wyglądają na drogie.On sam nosisię lekko, jednak bez cienia tego rodzaju arogancji, jakiej możnaby się spodziewać po takim człowieku.Zaczyna rozmowę o Celii, jak ją poznał przez to, że okna ichmieszkań wychodzą dokładnie naprzeciw siebie. Naprawdę? Serio?.Silę się na niewinną minę, a jemu najwyrazniej nie przychodzi dogłowy, że mogłabym go podglądać. - Jej mieszkanie jest niesamowite, prawda? zagaduje dalej.- Raz czy dwa byłem u niej na kawie.Zdumiewająca kobieta.Taka interesująca.I historie, które ma do opowiedzenia oswojej karierze! Zmieje się i potrząsa głową, a ja muwtóruję.Zdaje się, że zna Celię nawet lepiej niż mój ociec.Sposób, w jaki o niej mówi, sprawia, że nabieram ochoty, by jąpoznać lepiej. Jest taką osobą, jaką sam chciałbym być, kiedy osiągnę jejwiek ciągnie Pan R. Starzeje się z wdziękiem i wciążczerpie radość z życia.Ale martwię się także o nią.To prawda,że tryska energią, lecz przecież wiek robi swoje.Pewnie niechciałaby tego przyznać, jednak zdaje się, że jest trochęwrażliwa, podatna na ciosy.Mam ją więc na oku, tak na wszelkiwypadek."W dodatku jest opiekuńczy.O Boże, chyba się zabiję!.- Ale znasz Celię - mówi żartobliwie.- Ma siedemdziesiątdwa lata, prawda? Zapewne świetnie się teraz bawi.Przypuszczalnieprzeżyje nas wszystkich i ruszy na Mount Everest, podczas gdymy z trudem będziemy się wspinać po własnych schodachTeraz, gdy moje łzy obeschły, a jego rozdrażnienie ustąpiło,atmosferarozmowy wyraznie się rozluzniła.Zbliżamy się do RandolphGardens.Zwalniam odrobinę, mając nadzieję przeciągnąć niecoczas, kiedy jesteśmy razem.Lada chwila będziemy na miejscui każde z nas skieruje się w swoją stronę.Nie chcę takiego bieguwydarzeń Jestem pewna, że czuję między nami jakąś chemię.Nagle Pan R zatrzymuje się i zwraca twarzą do mnie.-- Mieszkasz sama, prawda? - pyta.Kiwam głową.Patrzy na mnie przez chwilę badawczo, a potemmówi miękko:- A może wstąpisz do mnie? Zdaje się, że dobrze by ci zrobiłafiliżanka kawy, nie chciałbym, żebyś wracała do mieszkaniaCelii wciąż zdenerwowana.Poza tym mówiłem przez całądrogę, a nie wiem nic o tobie.Cudownie słucha się jego głosu. Czy chcę wstąpić do niego n,ikawę?.Serce bije mi szybciej, ogarnia mnie drżenie.- Tak, byłoby bardzo miło - odpowiadam nieco bardziejpiskliwie, niżbym sobie życzyła.-- Dobrze.Wobec tego chodzmy.- Obraca się i rusza schodamiw górę, po czym nagle zatrzymuje się i spogląda na mnie.Za-mieram, bojąc się, że zmienił zdanie, ale on mówi: - Nie wiemnawet jak masz na imię.- Beth.Na imię mi Beth.- Beth.Aadnie.- Uśmiecha się do mnie jednym ze swoichzniewalających uśmiechów.- Ja jestem Dominie.Potem wchodzi do kamienicy, a ja podążam za nim.W windzie bliskość naszych ciał jest tak elektryzująca, ztrudem oddycham.Nie umiem podnieść na niego wzroku, alintensywnie odczuwam świadomość jego ramienia ocierające się omoje.Przy najlżejszym ruchu przyciśniemy się do siebie. A jeżeli winda się zatnie? Jeśli w niej utkniemy?.Wid: gonagle w wyobrazni, jego usta na moich, jego ręce oplatają ce mnieciasno. O Boże.To wywołuje w moim brzuchu wszelkiemożliwe fajerwerki.Rzucam ukradkowe spojrzenie spod powiek.Jestem prawie pewna, że on również odczuwa wiszące wpowietrzu napięcie.Niemal się cieszę, gdy winda dociera na miejsce i znowumogę złapać oddech.Wychodzę za nim na korytarz.To dziwne,znalezć się po przeciwnej stronie budynku.Teraz, kiedy jesteśmyw domu, a nie na ulicy, z każdą minutą robię się coraz bardziejnieśmiała.I jeszcze fakt, że wszystko tu jest takie samo, tylko wodwróconej symetrii.Podczas gdy Dominie prowadzi mnie doswoich drzwi i otwiera je, czuję się jak Alicja po drugiej stronielustra. Wejdz. Uśmiecha się. I nie bój się, powinienem był topowiedzieć wcześniej.Nie jestem psychopatą mordującym sa-motne ofiary.W każdym razie nie w czwartki.Zmieję się.Ani przez chwilę nie przemknęło mi dotąd przez myśl,że mogłabym przy nim nie być bezpieczna.Jest przecieżprzyjacielem Celii, prawda? Wiem dokładnie, gdzie mieszka.Wszystko w porządku.Wewnątrz przede wszystkim dostrzegam własne odbicie w lustrzei z przerażoną miną witam ten obraz nędzy i rozpaczy.Mojewłosy, niedawno tak pięknie podkręcone i ułożone, oklapły i terazzwisają smętnie dookoła twarzy.Makijaż się starł, jestem blada,mam napuchnięte, zaczerwienione oczy, a pod nimi malowniczeczarne zacieki.Super.To tyle, jeśli chodzi o PannęWyrafinowannę. Och! wyrywa mi się okrzyk.- Co się stało? - pyta Dominic.Właśnie zdejmuje marynarkęco daje mi okazję do zerknięcia na kuszący zarys jego mięśni.- Rozmazał mi się makijaż.Wyglądam jak straszydło.Czekaj. Podchodzi blisko, a potem, ku mojemu zdumieniu,przeciąga mi opuszkiem kciuka pod okiem, delikatnie wycierającsmugi.Znów z trudem łapię oddech.Jego dotyk jest ciepły i miękki.Kciuk zatrzymuje się, palce spoczywają na moim policzku.Myślę,że Dominic zacznie teraz pieścić mi twarz i niczego innego niepragnę bardziej.Mrugam i miękko wciągam powietrze.Onnatychmiast cofa rękę, ucieka wzrokiem i mówi:- Zrobię kawę.Potem przechodzi do kuchni, zostawiając mnie samą. Czy to tylko moja wyobraznia, czy właśnie było coś międzynami- Jaką kawę pijesz? - woła, gdy w czajniku już szumi woda.- Ach.z mlekiem, dzięki - odpowiadam.Odwracam się dolustra i desperacko poprawiam włosy, lecz on już idzie zpowrotem więc muszę dać sobie spokój z fryzurą.-- Pozwolisz, że odwieszę twój płaszcz? Wieczór chyba trochęza ciepły na takie okrycie.Sięga po mój trencz.Czuję, że celowo przeszedł na bardziejoficjalny ton, żeby zatrzeć wrażenie po tamtej ulotnej chwili.- Ja.eee.czasem mi zimno - dukam.- Boję się zmarznąć nadworze.Prowadzi mnie do swojego salonu i wskazuje długą, nowoczesną,kanciastą sofę.- Usiądz.Przyniosę kawę.Wolno podchodzę do sofy, rozglądając się wokół siebie.Znamrozplanowanie pokoju dzięki widokowi z naprzeciwka, ale znalezćsię w środku to co innego.Przede wszystkim wnętrze okazuje sięznacznie bardziej luksusowe i stylowe, niż wyglądało z pewnejodległości.Przypuszczam, że człowiek, którego stać na mieszka- jnie w tej części miasta, może sobie również pozwolić na znako-mity wystrój.A ten jest bardzo nowoczesny, utrzymany w różnychodcieniach szarości i taupe, z czarnymi akcentami.Sofa wkształcie litery L jest koloru wypłukanego kamienia, z opasłymipopielatymi i białymi poduchami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.- To prawda.Jestem tu pierwszy raz.- Naprawdę? Więc skąd znasz Celię?Jeśli był na mnie zły, zdaje się, że już mu przeszło.Jego oczynabrały ciepłego blasku.- Celia jest matką chrzestną mojego taty.Była w moim życiu,odkąd pamiętam, ale nie znam jej zbyt dobrze.To znaczy widzia-łam ją tylko kilka razy i nigdy dotąd jej nie odwiedziłam.Zdzi-wiłam się, kiedy zaproponowała, żebym na jakiś czas zajęła się jejmieszkaniem. - Rozumiem, dlaczego skorzystałaś z okazji. Czy ludzie myślą, że jesteśmy razem? Może sądzą, że tomój chłopak.Kto wie? Jest tak niewiarygodnie wspaniały,chociaż.Gdy tak zmierzamy na zachód w stronę Mayfair, bezwiedniezachwycam się każdą jego cechą.Ma piękne dłonie silne i sze-rokie, o długich palcach.Zastanawiam się, jakby to było poczuć jena swojej skórze, na nagich plecach.Na samą myśl o tym lekkodrżę.Wszystkie jego ubrania wyglądają na drogie.On sam nosisię lekko, jednak bez cienia tego rodzaju arogancji, jakiej możnaby się spodziewać po takim człowieku.Zaczyna rozmowę o Celii, jak ją poznał przez to, że okna ichmieszkań wychodzą dokładnie naprzeciw siebie. Naprawdę? Serio?.Silę się na niewinną minę, a jemu najwyrazniej nie przychodzi dogłowy, że mogłabym go podglądać. - Jej mieszkanie jest niesamowite, prawda? zagaduje dalej.- Raz czy dwa byłem u niej na kawie.Zdumiewająca kobieta.Taka interesująca.I historie, które ma do opowiedzenia oswojej karierze! Zmieje się i potrząsa głową, a ja muwtóruję.Zdaje się, że zna Celię nawet lepiej niż mój ociec.Sposób, w jaki o niej mówi, sprawia, że nabieram ochoty, by jąpoznać lepiej. Jest taką osobą, jaką sam chciałbym być, kiedy osiągnę jejwiek ciągnie Pan R. Starzeje się z wdziękiem i wciążczerpie radość z życia.Ale martwię się także o nią.To prawda,że tryska energią, lecz przecież wiek robi swoje.Pewnie niechciałaby tego przyznać, jednak zdaje się, że jest trochęwrażliwa, podatna na ciosy.Mam ją więc na oku, tak na wszelkiwypadek."W dodatku jest opiekuńczy.O Boże, chyba się zabiję!.- Ale znasz Celię - mówi żartobliwie.- Ma siedemdziesiątdwa lata, prawda? Zapewne świetnie się teraz bawi.Przypuszczalnieprzeżyje nas wszystkich i ruszy na Mount Everest, podczas gdymy z trudem będziemy się wspinać po własnych schodachTeraz, gdy moje łzy obeschły, a jego rozdrażnienie ustąpiło,atmosferarozmowy wyraznie się rozluzniła.Zbliżamy się do RandolphGardens.Zwalniam odrobinę, mając nadzieję przeciągnąć niecoczas, kiedy jesteśmy razem.Lada chwila będziemy na miejscui każde z nas skieruje się w swoją stronę.Nie chcę takiego bieguwydarzeń Jestem pewna, że czuję między nami jakąś chemię.Nagle Pan R zatrzymuje się i zwraca twarzą do mnie.-- Mieszkasz sama, prawda? - pyta.Kiwam głową.Patrzy na mnie przez chwilę badawczo, a potemmówi miękko:- A może wstąpisz do mnie? Zdaje się, że dobrze by ci zrobiłafiliżanka kawy, nie chciałbym, żebyś wracała do mieszkaniaCelii wciąż zdenerwowana.Poza tym mówiłem przez całądrogę, a nie wiem nic o tobie.Cudownie słucha się jego głosu. Czy chcę wstąpić do niego n,ikawę?.Serce bije mi szybciej, ogarnia mnie drżenie.- Tak, byłoby bardzo miło - odpowiadam nieco bardziejpiskliwie, niżbym sobie życzyła.-- Dobrze.Wobec tego chodzmy.- Obraca się i rusza schodamiw górę, po czym nagle zatrzymuje się i spogląda na mnie.Za-mieram, bojąc się, że zmienił zdanie, ale on mówi: - Nie wiemnawet jak masz na imię.- Beth.Na imię mi Beth.- Beth.Aadnie.- Uśmiecha się do mnie jednym ze swoichzniewalających uśmiechów.- Ja jestem Dominie.Potem wchodzi do kamienicy, a ja podążam za nim.W windzie bliskość naszych ciał jest tak elektryzująca, ztrudem oddycham.Nie umiem podnieść na niego wzroku, alintensywnie odczuwam świadomość jego ramienia ocierające się omoje.Przy najlżejszym ruchu przyciśniemy się do siebie. A jeżeli winda się zatnie? Jeśli w niej utkniemy?.Wid: gonagle w wyobrazni, jego usta na moich, jego ręce oplatają ce mnieciasno. O Boże.To wywołuje w moim brzuchu wszelkiemożliwe fajerwerki.Rzucam ukradkowe spojrzenie spod powiek.Jestem prawie pewna, że on również odczuwa wiszące wpowietrzu napięcie.Niemal się cieszę, gdy winda dociera na miejsce i znowumogę złapać oddech.Wychodzę za nim na korytarz.To dziwne,znalezć się po przeciwnej stronie budynku.Teraz, kiedy jesteśmyw domu, a nie na ulicy, z każdą minutą robię się coraz bardziejnieśmiała.I jeszcze fakt, że wszystko tu jest takie samo, tylko wodwróconej symetrii.Podczas gdy Dominie prowadzi mnie doswoich drzwi i otwiera je, czuję się jak Alicja po drugiej stronielustra. Wejdz. Uśmiecha się. I nie bój się, powinienem był topowiedzieć wcześniej.Nie jestem psychopatą mordującym sa-motne ofiary.W każdym razie nie w czwartki.Zmieję się.Ani przez chwilę nie przemknęło mi dotąd przez myśl,że mogłabym przy nim nie być bezpieczna.Jest przecieżprzyjacielem Celii, prawda? Wiem dokładnie, gdzie mieszka.Wszystko w porządku.Wewnątrz przede wszystkim dostrzegam własne odbicie w lustrzei z przerażoną miną witam ten obraz nędzy i rozpaczy.Mojewłosy, niedawno tak pięknie podkręcone i ułożone, oklapły i terazzwisają smętnie dookoła twarzy.Makijaż się starł, jestem blada,mam napuchnięte, zaczerwienione oczy, a pod nimi malowniczeczarne zacieki.Super.To tyle, jeśli chodzi o PannęWyrafinowannę. Och! wyrywa mi się okrzyk.- Co się stało? - pyta Dominic.Właśnie zdejmuje marynarkęco daje mi okazję do zerknięcia na kuszący zarys jego mięśni.- Rozmazał mi się makijaż.Wyglądam jak straszydło.Czekaj. Podchodzi blisko, a potem, ku mojemu zdumieniu,przeciąga mi opuszkiem kciuka pod okiem, delikatnie wycierającsmugi.Znów z trudem łapię oddech.Jego dotyk jest ciepły i miękki.Kciuk zatrzymuje się, palce spoczywają na moim policzku.Myślę,że Dominic zacznie teraz pieścić mi twarz i niczego innego niepragnę bardziej.Mrugam i miękko wciągam powietrze.Onnatychmiast cofa rękę, ucieka wzrokiem i mówi:- Zrobię kawę.Potem przechodzi do kuchni, zostawiając mnie samą. Czy to tylko moja wyobraznia, czy właśnie było coś międzynami- Jaką kawę pijesz? - woła, gdy w czajniku już szumi woda.- Ach.z mlekiem, dzięki - odpowiadam.Odwracam się dolustra i desperacko poprawiam włosy, lecz on już idzie zpowrotem więc muszę dać sobie spokój z fryzurą.-- Pozwolisz, że odwieszę twój płaszcz? Wieczór chyba trochęza ciepły na takie okrycie.Sięga po mój trencz.Czuję, że celowo przeszedł na bardziejoficjalny ton, żeby zatrzeć wrażenie po tamtej ulotnej chwili.- Ja.eee.czasem mi zimno - dukam.- Boję się zmarznąć nadworze.Prowadzi mnie do swojego salonu i wskazuje długą, nowoczesną,kanciastą sofę.- Usiądz.Przyniosę kawę.Wolno podchodzę do sofy, rozglądając się wokół siebie.Znamrozplanowanie pokoju dzięki widokowi z naprzeciwka, ale znalezćsię w środku to co innego.Przede wszystkim wnętrze okazuje sięznacznie bardziej luksusowe i stylowe, niż wyglądało z pewnejodległości.Przypuszczam, że człowiek, którego stać na mieszka- jnie w tej części miasta, może sobie również pozwolić na znako-mity wystrój.A ten jest bardzo nowoczesny, utrzymany w różnychodcieniach szarości i taupe, z czarnymi akcentami.Sofa wkształcie litery L jest koloru wypłukanego kamienia, z opasłymipopielatymi i białymi poduchami [ Pobierz całość w formacie PDF ]