[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotknęła gałki u drzwi i zawahała się.Bardzo chciałasprawdzić, czy starczy jej odwagi, żeby jeszcze raz stanąćtwarzą w twarz z tym bezwzględnym średniowiecznym rycerzem o twarzy Kane'a.Zerknęła na wysokie okno w drugim końcu korytarza.Zostało jej niewiele czasu.Słońce zaczynało zachodzić,niedługo miał ukazać się księżyc.Odwróciła się od drzwi dogalerii, uniosła spódnicę i szybko pobiegła do schodów.Nietrudno było przemknąć niepostrzeżenie obok służbyw kuchni na najniższym poziomie zamku.Panował tu ogólnyrozgardiasz przygotowań do wspaniałej kolacji, planowanejna jutrzejszą noc.Przebiegła obok łukowatych drzwi i skrzywiła się na widok wielkiego, ociekającego krwią kawałumięsa, zawieszonego nad pękatym miedzianym kotłem.Wątpiła, czy znajdzie coś ważnego w labiryncie pomieszczeń otaczających kuchnię, ale chciała się upewnić.Zerknęła za siebie, żeby sprawdzić, czy nikt jej nie obserwuje,Teresa Medeiros Po północyi weszła do wąskiego korytarza, zostawiając za sobą wesołygwar przygotowań.Korytarz był niski, a jego sufit podtrzymywały dębowebelki.Kiedy schyliła się, żeby przejść pod jedną z nich,poczuła na policzku dotyk pajęczyny i wzdrygnęła się.Gdyby nie przymocowane do kamiennych ścian zardzewiałeuchwyty na świece, mogłaby przysiąc, że od wieków nikttędy nie przechodził.Grube łojowe świece dawały niewieleświatła, a wręcz zdawały się pogłębiać majaczące wokółcienie.Caroline nawet nie zauważyła, że korytarz zakręcił,dopóki nie obejrzała się i nie spostrzegła, że straciła z oczuwiodące do niego drzwi.Za sobą miała ciemność, przed sobąroztańczone cienie.Za jej plecami szybko przemknęło jakieś stworzenie, drapiąc pazurkami po ziemi.Wydała okrzyk przerażenia, zupełnie niegodny damy, rzuciła się na oślep przed siebie i wpadłana jakieś drzwi.Pragnąc za wszelką cenę uciec przed tymstworzeniem, które na pewno było wielkim, głodnym szczurem, przekręciła gałkę i stwierdziła, że wreszcie znalazła to,czego szukała - zamknięte przejście.Zapominając o szczurze, znów przekręciła gałkę, sprawdzając, czy nie ustąpi pod naciskiem.Może przypadkiemnatrafiła na wejście do rodzinnej krypty? Albo do w pełniwyposażonych lochów, którymi Kane tak się przechwalał?Uklękła, żeby przyłożyć oko do dziurki od klucza, alenagle usłyszała za sobą głos, tak ponury jak cmentarz w nocy.- Czym mogę służyć, panienko?Skoczyła na równe nogi i odwróciła się gwałtownie.Zanią stał Wilbury.Wyglądał tak, jakby właśnie wyszedł z rodzinnego grobu.W słabym świetle twarz miał ściągniętąi śmiertelnie bladą.Teresa Medeiros Po północyU jego pasa wisiał pęk żelaznych kluczy, w większościzardzewiałych, a więc zapewne długo nieużywanych.- O, witam, Wilbury - powiedziała, przywołując na twarzuprzejmy uśmiech.- Zjawiasz się w samą porę.Właśnieżałowałam, że nie ma tu nikogo, kto by mi otworzył te drzwi.- Rozumiem.Ta niezobowiązująca odpowiedz sprawiła, że Carolinemusiała brnąć dalej.- Wicehrabia przysłał mnie tutaj po coś dla mojej siostry.- Doprawdy? A dlaczego nie zadzwonił po mnie?- Ponieważ wiedział, że i tak się tu wybieram, więc chciałzaoszczędzić ci fatygi.- Stary służący podniósł brew dogóry.Caroline przysunęła się bliżej i wyszeptała: - Lepiejbędzie, jeśli pomożesz panu zadowolić moją siostrę.Bardzomożliwe, że to ona któregoś dnia zostanie panią na tymzamku.Wilbury wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało zupełnie jak banialuki", ale zaczął szukać odpowiedniego klucza.W końcu go znalazł i wsunął w dziurkę.Caroline wyjęłajedną ze świec z uchwytu, wstrzymując oddech w pełnymnapięcia oczekiwaniu.Wilbury otworzył szeroko drzwi, przy czym jego kościzdawały się skrzypieć równie głośno jak nienaoliwione zawiasy.Caroline weszła do środka, unosząc wysoko świecę.Wilbury podążył za nią.Zamiast łańcuchów, kajdan i rozsypujących się szczątków niewinnych dziewic w niewielkimpomieszczeniu zobaczyła zwykłe, drewniane półki, na których ustawiono rzędy słoików, butelek i płóciennych woreczków.Na starannie wypisanych etykietach nie było nazww rodzaju oko traszki", ale nazwy ziół i przypraw kuchennych.Teresa Medeiros PO północyNajwyrazniej trafiła ni mniej, ni więcej, tylko do spiżarni.- W tym domu szanujemy tradycję - powiadomił ją Wilbury.- W średniowieczu w każdym szanującym się zamkutrzymano cenne i drogie przyprawy pod kluczem.Działo się tak trzysta albo czterysta lat temu.Carolinepomyślała złośliwie, że Wilbury był wtedy zapewne małymchłopcem.- O, jest! - Starając się ukryć rozczarowanie, zdjęła z najbliższej półki pierwszą lepszą butelkę, nawet nie przeczytawszy, co jest na niej napisane, i wsunęła ją do kieszeni.- Właśnie tego siostra chciała sobie dodać do herbaty.Kiedy skierowała się do wyjścia, Wilbury powiedział:- Pewnie zechce pani wziąć jeszcze trochę cukru.Spojrzała na niego pytająco.- A to po co?Skinieniem głowy wskazał na jej kieszeń.- Cukier złagodzi gorzki smak laudanum.Caroline siedziała na łóżku, objąwszy kolana ramionamii patrzyła, jak słońce chowa się za horyzontem.Dzień dobiegał końca, a jej poszukiwania nie dały żadnego efektu,oprócz jeszcze większej liczby pytań i wątpliwości.Mimousilnych prób, nie znalazła się ani o krok bliżej rozwiązaniazagadki Adriana Kane'a.- Adrian - szepnęła, zastanawiając się, jakby to było,gdyby miała prawo zwracać się do niego po imieniu.- Jeszcze trochę czerniny, Adrianie? Czy w tym roku z okazjitwoich urodzin wydamy kolację o północy, Adrianie? Jaknazwiemy naszego pierwszego syna, Adrianie?Poczuła się bardzo samotna.Oparła policzek na kolaniei patrzyła, jak balkon jej sypialni pogrąża się w coraz gęst-Teresa Medeiros Po północyszym mroku.Może dzisiejszej nocy warto skusić los i zostawić drzwi otwarte?Nagle coś sobie uświadomiła.Podniosła głowę i spojrzałana drzwi balkonowe.Przypomniała sobie ukradkowe kroki,cień przemykający za oknem, smugę mgły wpełzającą dopokoju.Niczym w hipnotycznym transie wyszła na balkon.Kiedy pierwszej nocy spotkała tu Kane'a, ten twierdził, żenie mogąc zasnąć, wyszedł na zewnątrz, żeby się przejść.A potem zniknął równie nagle, jak się pojawił.Miała na sobie tylko cienką nocną koszulę z krótkimi,bufiastymi rękawami.Kiedy owionął ją chłodny wiatr, poczuła na ramionach gęsią skórkę.Dlaczego podczas swoichdzisiejszych wędrówek nie wpadła na pomysł, żeby obejrzećschody, którymi Kane dostał się na jej balkon?Spojrzała na horyzont.Nie miała czasu do stracenia.Słońce już zachodziło, zalewając złotawym blaskiem płynące poniebie chmury.Przemykała wzdłuż murów obronnych, starając się trzymać blisko ściany, żeby nikt patrzący z dołu nie mógł jejzauważyć.Miała wielką nadzieję, że Portia nadal pilnuje,żeby Vivienne miała jakieś zajęcie.Po drugiej stronie pogrążonej w mroku wieży znalazła to,czego szukała - kręte kamienne schody.Wiodły w dół i naniższym piętrze dochodziły do kamiennego mostu, łączącego północną wieżę z południową.Szybko ruszyła dalej.Zimny wiatr szarpał jej cienką koszulę i Caroline żałowała,że nie narzuciła na siebie peleryny.Kiedy tu przybyła, Wilbury poinformował ją, że jego panwydał mu wyraznie polecenie. Panna Caroline Cabot zostanie umieszczona w północnej wieży".Doszła do drugiejTeresa Medeiros Po północystrony mostu i zaczęła wspinać się schodami w górę, starającsię nie myśleć, co mogły oznaczać te słowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Dotknęła gałki u drzwi i zawahała się.Bardzo chciałasprawdzić, czy starczy jej odwagi, żeby jeszcze raz stanąćtwarzą w twarz z tym bezwzględnym średniowiecznym rycerzem o twarzy Kane'a.Zerknęła na wysokie okno w drugim końcu korytarza.Zostało jej niewiele czasu.Słońce zaczynało zachodzić,niedługo miał ukazać się księżyc.Odwróciła się od drzwi dogalerii, uniosła spódnicę i szybko pobiegła do schodów.Nietrudno było przemknąć niepostrzeżenie obok służbyw kuchni na najniższym poziomie zamku.Panował tu ogólnyrozgardiasz przygotowań do wspaniałej kolacji, planowanejna jutrzejszą noc.Przebiegła obok łukowatych drzwi i skrzywiła się na widok wielkiego, ociekającego krwią kawałumięsa, zawieszonego nad pękatym miedzianym kotłem.Wątpiła, czy znajdzie coś ważnego w labiryncie pomieszczeń otaczających kuchnię, ale chciała się upewnić.Zerknęła za siebie, żeby sprawdzić, czy nikt jej nie obserwuje,Teresa Medeiros Po północyi weszła do wąskiego korytarza, zostawiając za sobą wesołygwar przygotowań.Korytarz był niski, a jego sufit podtrzymywały dębowebelki.Kiedy schyliła się, żeby przejść pod jedną z nich,poczuła na policzku dotyk pajęczyny i wzdrygnęła się.Gdyby nie przymocowane do kamiennych ścian zardzewiałeuchwyty na świece, mogłaby przysiąc, że od wieków nikttędy nie przechodził.Grube łojowe świece dawały niewieleświatła, a wręcz zdawały się pogłębiać majaczące wokółcienie.Caroline nawet nie zauważyła, że korytarz zakręcił,dopóki nie obejrzała się i nie spostrzegła, że straciła z oczuwiodące do niego drzwi.Za sobą miała ciemność, przed sobąroztańczone cienie.Za jej plecami szybko przemknęło jakieś stworzenie, drapiąc pazurkami po ziemi.Wydała okrzyk przerażenia, zupełnie niegodny damy, rzuciła się na oślep przed siebie i wpadłana jakieś drzwi.Pragnąc za wszelką cenę uciec przed tymstworzeniem, które na pewno było wielkim, głodnym szczurem, przekręciła gałkę i stwierdziła, że wreszcie znalazła to,czego szukała - zamknięte przejście.Zapominając o szczurze, znów przekręciła gałkę, sprawdzając, czy nie ustąpi pod naciskiem.Może przypadkiemnatrafiła na wejście do rodzinnej krypty? Albo do w pełniwyposażonych lochów, którymi Kane tak się przechwalał?Uklękła, żeby przyłożyć oko do dziurki od klucza, alenagle usłyszała za sobą głos, tak ponury jak cmentarz w nocy.- Czym mogę służyć, panienko?Skoczyła na równe nogi i odwróciła się gwałtownie.Zanią stał Wilbury.Wyglądał tak, jakby właśnie wyszedł z rodzinnego grobu.W słabym świetle twarz miał ściągniętąi śmiertelnie bladą.Teresa Medeiros Po północyU jego pasa wisiał pęk żelaznych kluczy, w większościzardzewiałych, a więc zapewne długo nieużywanych.- O, witam, Wilbury - powiedziała, przywołując na twarzuprzejmy uśmiech.- Zjawiasz się w samą porę.Właśnieżałowałam, że nie ma tu nikogo, kto by mi otworzył te drzwi.- Rozumiem.Ta niezobowiązująca odpowiedz sprawiła, że Carolinemusiała brnąć dalej.- Wicehrabia przysłał mnie tutaj po coś dla mojej siostry.- Doprawdy? A dlaczego nie zadzwonił po mnie?- Ponieważ wiedział, że i tak się tu wybieram, więc chciałzaoszczędzić ci fatygi.- Stary służący podniósł brew dogóry.Caroline przysunęła się bliżej i wyszeptała: - Lepiejbędzie, jeśli pomożesz panu zadowolić moją siostrę.Bardzomożliwe, że to ona któregoś dnia zostanie panią na tymzamku.Wilbury wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało zupełnie jak banialuki", ale zaczął szukać odpowiedniego klucza.W końcu go znalazł i wsunął w dziurkę.Caroline wyjęłajedną ze świec z uchwytu, wstrzymując oddech w pełnymnapięcia oczekiwaniu.Wilbury otworzył szeroko drzwi, przy czym jego kościzdawały się skrzypieć równie głośno jak nienaoliwione zawiasy.Caroline weszła do środka, unosząc wysoko świecę.Wilbury podążył za nią.Zamiast łańcuchów, kajdan i rozsypujących się szczątków niewinnych dziewic w niewielkimpomieszczeniu zobaczyła zwykłe, drewniane półki, na których ustawiono rzędy słoików, butelek i płóciennych woreczków.Na starannie wypisanych etykietach nie było nazww rodzaju oko traszki", ale nazwy ziół i przypraw kuchennych.Teresa Medeiros PO północyNajwyrazniej trafiła ni mniej, ni więcej, tylko do spiżarni.- W tym domu szanujemy tradycję - powiadomił ją Wilbury.- W średniowieczu w każdym szanującym się zamkutrzymano cenne i drogie przyprawy pod kluczem.Działo się tak trzysta albo czterysta lat temu.Carolinepomyślała złośliwie, że Wilbury był wtedy zapewne małymchłopcem.- O, jest! - Starając się ukryć rozczarowanie, zdjęła z najbliższej półki pierwszą lepszą butelkę, nawet nie przeczytawszy, co jest na niej napisane, i wsunęła ją do kieszeni.- Właśnie tego siostra chciała sobie dodać do herbaty.Kiedy skierowała się do wyjścia, Wilbury powiedział:- Pewnie zechce pani wziąć jeszcze trochę cukru.Spojrzała na niego pytająco.- A to po co?Skinieniem głowy wskazał na jej kieszeń.- Cukier złagodzi gorzki smak laudanum.Caroline siedziała na łóżku, objąwszy kolana ramionamii patrzyła, jak słońce chowa się za horyzontem.Dzień dobiegał końca, a jej poszukiwania nie dały żadnego efektu,oprócz jeszcze większej liczby pytań i wątpliwości.Mimousilnych prób, nie znalazła się ani o krok bliżej rozwiązaniazagadki Adriana Kane'a.- Adrian - szepnęła, zastanawiając się, jakby to było,gdyby miała prawo zwracać się do niego po imieniu.- Jeszcze trochę czerniny, Adrianie? Czy w tym roku z okazjitwoich urodzin wydamy kolację o północy, Adrianie? Jaknazwiemy naszego pierwszego syna, Adrianie?Poczuła się bardzo samotna.Oparła policzek na kolaniei patrzyła, jak balkon jej sypialni pogrąża się w coraz gęst-Teresa Medeiros Po północyszym mroku.Może dzisiejszej nocy warto skusić los i zostawić drzwi otwarte?Nagle coś sobie uświadomiła.Podniosła głowę i spojrzałana drzwi balkonowe.Przypomniała sobie ukradkowe kroki,cień przemykający za oknem, smugę mgły wpełzającą dopokoju.Niczym w hipnotycznym transie wyszła na balkon.Kiedy pierwszej nocy spotkała tu Kane'a, ten twierdził, żenie mogąc zasnąć, wyszedł na zewnątrz, żeby się przejść.A potem zniknął równie nagle, jak się pojawił.Miała na sobie tylko cienką nocną koszulę z krótkimi,bufiastymi rękawami.Kiedy owionął ją chłodny wiatr, poczuła na ramionach gęsią skórkę.Dlaczego podczas swoichdzisiejszych wędrówek nie wpadła na pomysł, żeby obejrzećschody, którymi Kane dostał się na jej balkon?Spojrzała na horyzont.Nie miała czasu do stracenia.Słońce już zachodziło, zalewając złotawym blaskiem płynące poniebie chmury.Przemykała wzdłuż murów obronnych, starając się trzymać blisko ściany, żeby nikt patrzący z dołu nie mógł jejzauważyć.Miała wielką nadzieję, że Portia nadal pilnuje,żeby Vivienne miała jakieś zajęcie.Po drugiej stronie pogrążonej w mroku wieży znalazła to,czego szukała - kręte kamienne schody.Wiodły w dół i naniższym piętrze dochodziły do kamiennego mostu, łączącego północną wieżę z południową.Szybko ruszyła dalej.Zimny wiatr szarpał jej cienką koszulę i Caroline żałowała,że nie narzuciła na siebie peleryny.Kiedy tu przybyła, Wilbury poinformował ją, że jego panwydał mu wyraznie polecenie. Panna Caroline Cabot zostanie umieszczona w północnej wieży".Doszła do drugiejTeresa Medeiros Po północystrony mostu i zaczęła wspinać się schodami w górę, starającsię nie myśleć, co mogły oznaczać te słowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]