[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duncan przyj-rzał się kaligraficznemu pismu, w dziwny sposób nakładającym się literompodwójnego  o , i z dreszczem ekscytacji porównał je z pierwszą notatką namokasynie Jacoba.Podwójne  o były identyczne.Sokrates Moon zostawiłnotatkę dla starego Mohikanina.Na zewnątrz zarżał koń.Duncan pospiesznie przejrzał resztę rejestru.Dwie noce wcześniej i dzień po wizycie Moona w karczmie zatrzymał sięinny człowiek, jakby podążający za nim - człowiek, o którym Duncan wie-dział, że pojawił się pózniej w nowojorskim domu Ramseya, żeby odebraćtorbę od Arnolda.W rejestrze podpisał się jedynie nazwiskiem, nie podającimienia.Hawkins.Dochodziło południe piątego dnia podróży, gdy dotarli do pierwszychrównych i schludnych pól otaczających Edentown, posiadłość Ramseya.Duncan przez większość czasu szedł obok wozu z sierżantem i Crispinem,czerpiąc od nich wiedzę na temat krainy, którą przemierzali, oraz całegoNowego Zwiata.Podawali nazwy takich nieznanych Duncanowi drzew, jakklon cukrowy, sasafras, wiązowiec, orzech olejny, tulipanowiec i hikora, asiedząc przy obozowych ogniskach, rysowali patykami na ziemi szkice tychterenów.Ich mała karawana przechodziła przez wioski na skrzyżowaniachszlaków, gdzie często budowano młyny, mijała stare domy z kamienia inowsze z bali, gdzie obdarte dzieciaki nieśmiało przyglądały się przejeżdża-jącym pojazdom.Crispin pokazywał Duncanowi ptaki, których ten nie znał,i opowiadał o miejscowych zwierzętach, takich jak jeżozwierz.Jego ela-styczne kolce pokrywały medalion, który służący zauważył na szyi Dunca-na.168 Kiedy nie słyszały tego dzieci, Fitch opowiadał Duncanowi o tubylcach iwyjaśnił mu znaczenie takich słów, jak tomahawk, kanu i succotash, opisu-jąc, jak - podobnie jak europejskie narody - poszczególne plemiona rosły wsiłę lub podupadały, jak najpierw Mohikanie, a potem Lenni Lenape, zwaniprzez Europejczyków Delawarami, byli potężnymi władcami wschodnichziem, aby z czasem znalezć się w cieniu Irokezów.Sierżant twierdził, żesami Irokezi, których często nazywał Szóstką od sześciu plemion tworzą-cych tę konfederację, byli skazani na nieuchronną klęskę, ponieważ postę-powali równie głupio jak starożytni Grecy, pozwalając głosować każdemuwojownikowi, a nawet pozwalając kobietom wybierać wodzów.- To brzmi tak, jakby byli cywilizowani - zauważył Duncan.Siwowłosy zwiadowca parsknął z rozbawieniem.- Kiedy ostatnio traciłem czas, rozważając, kto na tym świecie jest cy-wilizowany, a kto nie, ledwie sypał mi się wąs - rzekł Fitch i splunął strużkątytoniowego soku.Czwartego dnia, gdy jedli lunch na skraju wysokiego, rozległego pła-skowyżu, Duncan stanął na jego krawędzi, spoglądając na zasnute mgłągranie ciągnące się na zachód.- Ona już tam jest - powiedział nagle Fitch, który przyklęknął obok, pa-trząc na górskie łańcuchy.- Chcesz powiedzieć, że jest bezpieczna?- Mówię, że jest w mieście ojca.Sierżant wyjął z pochewki krzemienne krzesiwo muszkietu i zaczął jeodświeżać, pocierając o kamień.Ten zwyczaj zaczął niepokoić Duncana,gdyż świadczył o tym, że Fitch jest gotowy w każdej chwili użyć broni.Takjak Duncan poznał rośliny i zwierzęta nowej ziemi, tak też dowiedział sięwielu nowych rzeczy o Sarah.Nieraz, kiedy zatrzymywali się w jakiejś far-mie czy osadzie, słyszał, jak mieszkańcy pytali Jonathana i Virginię, czy ichsiostra podróżuje z nimi, i widział na ich twarzach ulgę wywołaną przeczą-cą odpowiedzią.Poprzedniej nocy, przy wielkim ustawionym na kozłachstole, przy którym siedziała dwunastoosobowa rodzina, mała dziewczynkado błogosławieństwa Arnolda dodała własną modlitwę:  I trzymaj tęwiedzmę z dala od naszych drzwi.Jonathan w odpowiedzi wstał i zjadłposiłek na zewnątrz, a potem spał w powozie.- Gdzie byłeś tamtej nocy, którą spędziliśmy w karczmie? - zapytał169 Duncan żołnierza, który traktował go coraz przyjazniej, od kiedy Duncankilkakrotnie uchronił go przed ewangelicznym zapałem wielebnego Arnol-da.- Widziałeś, co się stało z ciałem starego Jacoba?Fitch przystanął i potarł siwą szczecinę na szczęce.- Sam dbał o swoją skórę i przez tyle lat nosił ją całą.Bardzo niewielumoże się tym chwalić, czerwonych czy białych.Dreszcz przeszedł Duncanowi po plecach.Słyszał już podobne słowa, nastatku, wypowiedziane przez morderczynię Florę. Wez skórę, którą jesteś- mówiła.- Swoją skórę?- Tak mówią Indianie.Robił tylko prawe rzeczy.Po swojemu.- Fitchwzruszył ramionami.- Nie mam na to słów, McCallum.Jestem tylko sta-rym żołnierzem.On był sobą, wiedział, kim jest, i nikomu nie pozwolił tegozmienić, nawet gdy cały jego szczep wyginął.Wiedział o tej ziemi rzeczy,których ty i ja nawet się nie domyślamy.Duncan spoglądał na niego, nie pojmując, gdzie Flora mogła usłyszeć tesłowa, i jeszcze rozpaczliwiej usiłując je zrozumieć.- Co to są prawe rzeczy, sierżancie?Fitch długo zastanawiał się nad odpowiedzią, pracując nad krzesiwem.- Myślę, że gdybyś mógł o nich mówić, nie byłyby prawe  rzekł w koń-cu.- To tak jak Jacob wołał pstrąga, a ten wynurzał się i cmokał go w rękę,bez obawy.Nie ma słów, którymi można by opisać ten widok i sposób, wjaki Jacob i ryba spoglądali sobie w oczy, doskonale się rozumiejąc.Duncan spojrzał na góry.- Chcesz powiedzieć, że ty i kapitan pochowaliście starego Jacoba?- Zrobiliśmy, co trzeba - rzekł Fitch.Podniósł głowę, badawczo popatrzył na Duncana, po czym sięgnął domieszka przy pasie.- Zamierzasz.- zaczął Duncan, ale słowa uwięzły mu w gardle, gdyzobaczył, co leży na otwartej dłoni Fitcha.Był to kawałek materiału, szkocki tartan - ciemnozielona i czerwonakrata na brązowym tle.- Dziwna rzecz, chłopcze - powiedział Fitch, patrząc na niego znacząco.- Wyjęliśmy to zza pasa zabitego na Kamienistym Szlaku.Duncan przykucnął i wziął od sierżanta tartan, po czym rozciągnął go w170 palcach.Była to szarfa pełniąca rolę pasa z rodzaju tych, jakim przepasałbysię Gaidheil, szkocki góral.- W tej bitwie Szkoci walczyli po stronie Indian?- Nie nazwałbym tego bitwą.Raczej morderstwem na wielką skalę.Wkrzakach leżało pół tuzina zabitych Irokezów, włącznie z posiadaczem tejszarfy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl