[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemam nawet czym ogolić się pod pachami.Jestem ścigana listem goń-czym, Monti!!!- Biedactwo ty moje.- Montezuma objęła mnie, ale zaraz potemgwałtownie się ode mnie odsunęła.- Co tu w takim razie robisz?- Czekam na wystąpienie Teo Lhermitte'a.- Mam nowe wieści.Przyjechała córka tego dyrektora.Postaram się znią spotkać dzisiaj wieczorem.Może uda mi się wyjaśnić, z kim się wte-dy zabawiała w windzie.Aha, tak przy okazji, kupuję jego mieszkanie.- Kogo?- Stasa.- Aaa.- z trudem sobie przypomniałam o jej chęci nabycia mieniabyłego, znienawidzonego sutenera.Wyglądało na to, że mówiła poważ-nie.- Moje gratulacje.- Na razie jeszcze nie ma czego gratulować.Będzie jatka, ale i tak do-pnę swego.Westchnęłam.Montezumie nie wystarczyła jedna niepozorna, niko-mu niepotrzebna śmierć jednego niepozornego, nikomu niepotrzebnegoczłowieka.Montezuma była gotowa wynająć brygadę stolarzy, żebywciąż od nowa wbijali gwoździe do trumny Stasa.Żeby przez resztę swo-jego życia mogła się cieszyć zwycięstwem nad znienawidzonym alfon-sem.- Papugę już zabrałam - nie przestawała mnie zadziwiać.- Od por-tierki.Co prawda musiałam wyłożyć za nią dwieście dolarów.- Za Starego Toomasa?- Zgadza się.Zabawia mnie teraz przekleństwami.Ma identyczną in-tonację jak Stas.Przypomniałam sobie zakrwawioną głowę Stasa.I Starego Toomasa,który napaskudził na prześcieradło.Ptaszysko widziało zabójstwo.Nie-stety jako świadek było tak samo nieprzydatne, jak pierścionek Kodriny,jak nóż-morderca, jak ja sama.Stary Toomas był świadkiem-pechowcem.Mnie również można zaliczyć do świadków-pechowców.Świat jestwypełniony po brzegi świadkami-pechowcami.Wszędzie się od nich ażroi.Z głowy ofiary nie spadnie żaden włos bez milczącego błogosławień-stwa jakiegoś nikomu niepotrzebnego, pogryzionego przez psa kapcia.Kapeć będzie leżeć pod fotelem i gapić się na miejsce przestępstwa.Żadne gardło nie zostanie poderżnięte bez milczącej zgody jakiejś porce-lanowej pasterki z odbitymi rękami.Pasterka będzie stać na komodzie igapić się na miejsce przestępstwa.Tak jak ja.I w ogóle, cholera jasna.Areny morderstw są otoczone przedmiota-mi! Przedmioty gromadzą się, rozpychają, stają na palcach - bylebywszystko dokładnie zobaczyć, byleby nie przepuścić najważniejszej sce-ny! Sycą się nią.Zawsze żądają śmierci.Niemal nigdy - życia.Nikogo nie ocalą.Nie można na nie liczyć.Ciekawe, co na ten temat myśli Rejno-starszy?- Hej! Co się z tobą dzieje? - Monti wyprowadziła mnie z filozoficzne-go (zgiń, przepadnij!) transu.- A dlaczego pytasz?- Masz taką minę.- No jaką?- Głupkowatą.Ostatnie stadium oligofrenii.Tylko się nie gniewaj.Kurat! Doigrałam się! Nie trzeba było tyle rozmyślać o podniosłychsprawach! Muszę jak najszybciej z tym skończyć.Nie mogę tak dużomyśleć, i jeszcze do tego wyciągać daleko idące wnioski.Jednak Stasmiał rację: kobietom takim jak ja myślenie nie służy.Od zbyt intensyw-nego używania szarych komórek robią się zmarszczki na czole.- To dlatego, że się nie maluję.Zupełnie się już zaniedbałam.- Nie szkodzi.Kiedy się z tego wykaraskamy, zaprowadzę cię do mojejkosmetyczki.- Ja też mam swoją kosmetyczkę, Monti.I swoją masażystkę.I swojąmanikiurzystkę.Oparłam się ręką o spłuczkę i się zamyśliłam.Masażystka miała chy-ba na imię Lenka.A manikiurzystka - Swietka.A może odwrotnie? Tow takim razie kim jest Nadia? Wywiadowcą w sprawie zabójstwa OlewaKiwi, czy może jednak fryzjerką? W mojej nieszczęsnej głowie poplątałysię wszystkie imiona i zdarzenia.Pozamieniały się miejscami i zastępo-wały się nawzajem.Zmarły Olew Kiwi chował się za plecami zmarłegoStanisława Driemowa.Prawdziwa kolia została zamieniona na fałszywą.Nawet bohaterka serialu Poliny Czarskiej nie byłaby w stanie się w tymwszystkim połapać.Odnaleźć się w tym bagnie, które mnie otaczało.- No i znowu - odezwała się przestraszona Montezuma.- Znowu maszten dziwaczny wyraz twarzy.Nie martw swojej ukochanej przyjaciółki.Błagam cię!- Już nie będę - obiecałam.Już nigdy, przenigdy nie będę się zastanawiać.Nad niczym! To nie-wdzięczne zajęcie zostawię Rejno.Niech wreszcie ruszy tą swoją łepety-ną.W końcu podobno po to ją ma.- Słuchaj, a dlaczego siedzimy w kibelku?- Szybko się zorientowałaś - odsunęłam zasuwę i przepuściłam jąprzodem.Wypadłyśmy z kabiny i od razu nadziałyśmy się na oziębłe spojrzeniejakiejś paranaukowej kobry, która stała na ogonie przy umywalce.Prze-glądała się w lustrze i poprawiała tandetne odznaki na swojej piersi.Na nasz widok żmijowe medale brzęknęły.- Przepraszam najmocniej, nie orientuje się pani przypadkiem, czyTeo Lhermitte już zaczął swój referat? - zapytała Monti, nadając swoje-mu głosowi światowy ton i ze wszystkich sił usiłując wyglądać na znawcęsztuki.- Teraz występuje Nguyen Van Chong.Profesor Lhermitte jest zarazpo nim - odpowiedziała wyniośle Kobra.- A kto panią wpuścił na sym-pozjum w takim stanie?To ostatnie zdanie było skierowane oczywiście do mnie i dotyczyłomojego polowego wyglądu.Monti zasługiwała pod tym względem nanajwyższą pochwałę: wystroiła się na to pioruńskie sympozjum jak nawystęp zespołu Maurice'a Bejarta 60.Brakowało jej tylko brylantów wuszach i teatralnej lornetki.60 Maurice Bejart - właśc.Maurice Jean-Berger (1927-2007) - francuski tancerz ichoreograf, założyciel i kierownik cenionych w świecie zespołów baletowych (przyp.tłum.).- Tak w ogóle to znalazłam się tu przypadkowo.Szukałam strzykaw-ki.- uśmiechnęłam się promiennie do Kobry.- Nie ma pani przypad-kiem strzykawki?Monti wydała z siebie bynajmniej nie światowy jęk, wykonała coś wstylu dygnięcia i zaczęła mnie ciągnąć w stronę wyjścia.- Oszalałaś, czy co?! Co to za teksty? - wysyczała.- Chcesz, żeby nasstąd wyrzucili na zbity pysk?- Przestań, Monti.Nie wolno już nawet zażartować?- Nie możesz zostawiać po sobie śladów, idiotko!Rzuciła mnie na kanapę w ciemnym kącie holu, usiadła obok i zaczęłaszperać w torebce.- Masz.Weź - podała mi komórkę.- Już działa.- Po co?- Po to, żebym byłam spokojna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl