[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mgła niemal znikła.Pozostały po niej wiotkiesmużki, okręcające się wokół kostek Gillian, któraspacerowała wzdłuż krawędzi skalistego, granitowegoklifu.Ołowiane niebo nadal wisiało nisko nad wodą,chociaż co pewien czas w chmurach pojawiała sięszczelina, jak między częściami ciężkiej teatralnejkurtyny, zapraszająca nieśmiałe promyki słońca, żebyprzez nią wyjrzały.Chociaż irytowała ją zapobiegliwość Hunteraw sprawie zimowej odzieży, była naprawdę wdzięcznaza wiatrówkę z kapturem i ocieplane traperskie buty.To, co w Kalifornii, czy nawet w stosunkowo chłod-nym Monterey, uchodziło za kurtkę zimową, tu byłonic nie warte.Powietrze wokół mieniło się kryształ-kami lodu tak żwawymi i mroznymi, że zapierały dechw piersiach, ale oczyszczały umysł.Otulona porządniew grubą kurtkę Gillian dziwiła się, że ciągle jest jej takprzyjemnie ciepło.Miejsce na szczycie postrzępionego niebiesko-szare-go klifu, które Hunter wybrał pod dom, było oszała-miające.Bardzo też przypominało Gillian miejsce,gdzie przez ostatnie dwa lata wynajmowała niewielkąnadmorską willę.Próbowała zakupu, ale jej właściciel,kardiolog z San Francisco, okazał się człowiekiemsentymentalnym i odmówił pozbycia się swego skrom-nego, wykończonego sidingiem przybytku, który kie-dyś należał do jego babki, a z którego przedstawiał sięwidok wart każdych pieniędzy.W oddali łódz rybacka o wysokich masztach, pry-chając ochryple, rozcinała srebrzyste grzbiety fal, by popewnym czasie zniknąć za horyzontem.W dole, naplaży, trzech mężczyzn ubranych w wysokie, czarnegumiaki i jaskrawe, żółte peleryny chodziło w ślad zaodpływem i grabiami wydobywało z mokrego, szaregopiachu małże, które w tej części świata były równiewartościowe jak pirackie skarby.Towarzyszyły im mewy, hałaśliwie domagając sięjałmużny, podczas gdy inne, bardziej pewne siebieptaki nurkowały w opadającej wodzie, wyłaniając sięz muszlami w dziobach, które potem upuszczały napiach, aby je tam otworzyć.Niestety padlinożerne mewy były najczęściej pierw-sze przy potłuczonych muszlach, kradnąc ich mięsistązawartość tuż sprzed dziobów ptaków, które sobie naten posiłek zapracowały.Ten mały dramat wydał sięGillian dziwnie znajomy.Niezliczoną ilość razy byłaświadkiem podobnych zdarzeń na własnym wybrze-żu.Od chwili przyjazdu na Castle Mountain byłaniespokojna i zdezorientowana.Teraz, kiedy spacero-wała wzdłuż wybrzeża podziwiając piękno ziemi,kamieni, nieba i wody, śmiejąc się z błazenady zachłan-nych mew, zaczęła się odprężać.Wracała już domu, gdy usłyszała dzwięk, któryzwrócił jej uwagę.Rozglądając się za zródłem dziw-nego miauczenia, spojrzała do góry na gałęzie hardejkarłowatej sosny, przylegającej niezłomnie do samejkrawędzi klifu.Dostrzegła w nich kulkę kolorowejsierści. No proszę, witaj. Jej słowa poszybowały namałych obłoczkach zmrożonego oddechu. Co ty tamrobisz?W odpowiedzi zwierzątko wygięło się w łuk i zasy-czało nieprzyjaznie.Nie chcąc go wystraszyć, Gillian stała w bezruchu,dłonie trzymając głęboko w kieszeniach kurtki.Długowłose futro kota pokrywała mieszanka czar-nych, pomarańczowych i kremowych prążków.Jegoszyję zdobił kołnierz z grubej sierści.Uszy miał długiei spiczaste, a oczy błyszczące, zielonkawo-żółte.Napuszył ogon i wymachiwał nim w przód i w tył,ostrzegając intruza, by ten trzymał się z daleka. Wyglądasz na głodnego powiedziała łagodnieGillian.Na bardzo głodnego.Pod tym bujnym, zmato-wiałym futerkiem, kot robił wrażenie rozpaczliwiewychudzonego. Kiedy ostatnio jadłeś porządny posi-łek?Kot odpowiedział jeszcze jednym syknięciem. Gdybym wiedziała, że cię tu znajdę, przyniosła-bym ci z domu trochę jedzenia.Było go tam poddostatkiem. Wróciła pamięcią do biszkoptów, którezajadała. Jeżeli chcesz, to poczekaj tu, a ja wrócę i.Kot zeskoczył bez ostrzeżenia z drzewa, zręczniewylądował na czterech łapach, a potem zerwał się dobiegu i zniknął w obłoku mgły. Chyba nie chcesz bąknęła Gillian, wiedząc, żepróba pościgu byłaby szaleństwem.Wracając do domu, ciągle jednak myślała o zabie-dzonym stworzeniu.Rozdział siódmyDzień wstał szary i chłodny.Hunter podszedł dościany ze szkła, skąd rozpościerał się widok na ocean,i obserwował Gillian spacerującą wzdłuż klifu.W pur-purowej kurtce przypominała mu wyniosłego kar-dynała.Była na pozór tak mała, tak delikatna, że po razkolejny nie mógł wyjść ze zdumienia.Widział, jak się zatrzymuje przy drzewie niedalekogłównego wjazdu, obserwował jak wsuwa dłonie dokieszeni i najwyrazniej rozmawia z kimś, kto jest u góry.Chwilę pózniej z konarów wyskoczył dziki kot.Hunterobserwował, jak Gillian przygląda się zwierzęciu i zrozu-miał, że posiadł umiejętność czytania w jej myślach. Niewiele ci to pomoże mruknął pięć minutpózniej, kiedy wracała pod drzewo z plastikową torbąpełną jedzenia, by rozsypać je na ziemi wokół pnia. Równie dobrze mogłabyś próbować oswoić tygrysa.W żaden sposób nie mogła go przez tę szklaną ścianęusłyszeć, jednakże, ku jego zdumieniu, Gillianspojrzałanagle w górę.Na chwilę ich spojrzenia spotkały się.Potem onazrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego.Uśmiechnęła się.%7łołądek podszedł mu do gardła.Odbiło się to nie tylko na jego wnętrznościach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Mgła niemal znikła.Pozostały po niej wiotkiesmużki, okręcające się wokół kostek Gillian, któraspacerowała wzdłuż krawędzi skalistego, granitowegoklifu.Ołowiane niebo nadal wisiało nisko nad wodą,chociaż co pewien czas w chmurach pojawiała sięszczelina, jak między częściami ciężkiej teatralnejkurtyny, zapraszająca nieśmiałe promyki słońca, żebyprzez nią wyjrzały.Chociaż irytowała ją zapobiegliwość Hunteraw sprawie zimowej odzieży, była naprawdę wdzięcznaza wiatrówkę z kapturem i ocieplane traperskie buty.To, co w Kalifornii, czy nawet w stosunkowo chłod-nym Monterey, uchodziło za kurtkę zimową, tu byłonic nie warte.Powietrze wokół mieniło się kryształ-kami lodu tak żwawymi i mroznymi, że zapierały dechw piersiach, ale oczyszczały umysł.Otulona porządniew grubą kurtkę Gillian dziwiła się, że ciągle jest jej takprzyjemnie ciepło.Miejsce na szczycie postrzępionego niebiesko-szare-go klifu, które Hunter wybrał pod dom, było oszała-miające.Bardzo też przypominało Gillian miejsce,gdzie przez ostatnie dwa lata wynajmowała niewielkąnadmorską willę.Próbowała zakupu, ale jej właściciel,kardiolog z San Francisco, okazał się człowiekiemsentymentalnym i odmówił pozbycia się swego skrom-nego, wykończonego sidingiem przybytku, który kie-dyś należał do jego babki, a z którego przedstawiał sięwidok wart każdych pieniędzy.W oddali łódz rybacka o wysokich masztach, pry-chając ochryple, rozcinała srebrzyste grzbiety fal, by popewnym czasie zniknąć za horyzontem.W dole, naplaży, trzech mężczyzn ubranych w wysokie, czarnegumiaki i jaskrawe, żółte peleryny chodziło w ślad zaodpływem i grabiami wydobywało z mokrego, szaregopiachu małże, które w tej części świata były równiewartościowe jak pirackie skarby.Towarzyszyły im mewy, hałaśliwie domagając sięjałmużny, podczas gdy inne, bardziej pewne siebieptaki nurkowały w opadającej wodzie, wyłaniając sięz muszlami w dziobach, które potem upuszczały napiach, aby je tam otworzyć.Niestety padlinożerne mewy były najczęściej pierw-sze przy potłuczonych muszlach, kradnąc ich mięsistązawartość tuż sprzed dziobów ptaków, które sobie naten posiłek zapracowały.Ten mały dramat wydał sięGillian dziwnie znajomy.Niezliczoną ilość razy byłaświadkiem podobnych zdarzeń na własnym wybrze-żu.Od chwili przyjazdu na Castle Mountain byłaniespokojna i zdezorientowana.Teraz, kiedy spacero-wała wzdłuż wybrzeża podziwiając piękno ziemi,kamieni, nieba i wody, śmiejąc się z błazenady zachłan-nych mew, zaczęła się odprężać.Wracała już domu, gdy usłyszała dzwięk, któryzwrócił jej uwagę.Rozglądając się za zródłem dziw-nego miauczenia, spojrzała do góry na gałęzie hardejkarłowatej sosny, przylegającej niezłomnie do samejkrawędzi klifu.Dostrzegła w nich kulkę kolorowejsierści. No proszę, witaj. Jej słowa poszybowały namałych obłoczkach zmrożonego oddechu. Co ty tamrobisz?W odpowiedzi zwierzątko wygięło się w łuk i zasy-czało nieprzyjaznie.Nie chcąc go wystraszyć, Gillian stała w bezruchu,dłonie trzymając głęboko w kieszeniach kurtki.Długowłose futro kota pokrywała mieszanka czar-nych, pomarańczowych i kremowych prążków.Jegoszyję zdobił kołnierz z grubej sierści.Uszy miał długiei spiczaste, a oczy błyszczące, zielonkawo-żółte.Napuszył ogon i wymachiwał nim w przód i w tył,ostrzegając intruza, by ten trzymał się z daleka. Wyglądasz na głodnego powiedziała łagodnieGillian.Na bardzo głodnego.Pod tym bujnym, zmato-wiałym futerkiem, kot robił wrażenie rozpaczliwiewychudzonego. Kiedy ostatnio jadłeś porządny posi-łek?Kot odpowiedział jeszcze jednym syknięciem. Gdybym wiedziała, że cię tu znajdę, przyniosła-bym ci z domu trochę jedzenia.Było go tam poddostatkiem. Wróciła pamięcią do biszkoptów, którezajadała. Jeżeli chcesz, to poczekaj tu, a ja wrócę i.Kot zeskoczył bez ostrzeżenia z drzewa, zręczniewylądował na czterech łapach, a potem zerwał się dobiegu i zniknął w obłoku mgły. Chyba nie chcesz bąknęła Gillian, wiedząc, żepróba pościgu byłaby szaleństwem.Wracając do domu, ciągle jednak myślała o zabie-dzonym stworzeniu.Rozdział siódmyDzień wstał szary i chłodny.Hunter podszedł dościany ze szkła, skąd rozpościerał się widok na ocean,i obserwował Gillian spacerującą wzdłuż klifu.W pur-purowej kurtce przypominała mu wyniosłego kar-dynała.Była na pozór tak mała, tak delikatna, że po razkolejny nie mógł wyjść ze zdumienia.Widział, jak się zatrzymuje przy drzewie niedalekogłównego wjazdu, obserwował jak wsuwa dłonie dokieszeni i najwyrazniej rozmawia z kimś, kto jest u góry.Chwilę pózniej z konarów wyskoczył dziki kot.Hunterobserwował, jak Gillian przygląda się zwierzęciu i zrozu-miał, że posiadł umiejętność czytania w jej myślach. Niewiele ci to pomoże mruknął pięć minutpózniej, kiedy wracała pod drzewo z plastikową torbąpełną jedzenia, by rozsypać je na ziemi wokół pnia. Równie dobrze mogłabyś próbować oswoić tygrysa.W żaden sposób nie mogła go przez tę szklaną ścianęusłyszeć, jednakże, ku jego zdumieniu, Gillianspojrzałanagle w górę.Na chwilę ich spojrzenia spotkały się.Potem onazrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego.Uśmiechnęła się.%7łołądek podszedł mu do gardła.Odbiło się to nie tylko na jego wnętrznościach [ Pobierz całość w formacie PDF ]