[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dał im najlepsze konie ze swychstajni.Przybysze z północy mogli dostać wszystko, czego tylko chcieli.Oprócz George aPowhatana, oczywiście.Gdy Gordon poklepał ostatniego, rżącego niespokojnie konia, część jego jazni wciąż niebyła w stanie uwierzyć, że pokonali tak długą drogę na próżno.Smak porażki wywoływałgorycz w jego ustach..falujące światła.głos dawno nieżyjącej maszyny.Uśmiechnął się gorzko.- Czy sądzisz, że gdybym mógł go zarazić twoim duchem, nie zrobiłbym tego,Cyklopie? Nie jest jednak łatwo dotrzeć do podobnego człowieka! Jest zrobiony z twardszegomateriału niż ja..Kto wezmie na siebie odpowiedzialność.- Nie wiem! - niecierpliwie i bezgłośnie wyszeptał w otaczającą go ciemność.- A nawetmnie to już nie obchodzi!Oddalił się od obozu na jakieś czterdzieści stóp.Przyszło mu do głowy, że gdybyzechciał, mógłby po prostu odejść.Gdyby zniknął teraz w lesie i tak byłby w lepszej sytuacji niższesnaście miesięcy temu, kiedy - obrabowany i ranny - natknął się w pokrytym kurzem górskim lesie na starego, rozbitego pocztowego dżipa.Wziął mundur i torbę tylko po to, by ocalić życie, lecz owej dziwnej nocy coś w niegowstąpiło, pierwszy z wielu duchów.W małym Pine View narodziła się legenda, której nie pragnął.Utrzymana w styluhistoryjek o Johnnym Appleseedzie bzdura o  listonoszu , która już dawno wyrwała się spodkontroli, obciążając go nie chcianą odpowiedzialnością za całą cywilizację.Od tej chwili jegożycie nie należało już do niego.Teraz jednak zdał sobie sprawę, że może to zmienić!,,Po prostu odejdz - pomyślał.Wymacywał drogę w czarnej jak smoła nocy, używając jedynej nabytej w lesieumiejętności, która nigdy go nie zawiodła - poczucia kierunku marszu.Szedł pewnym krokiem,wyczuwając, gdzie muszą być korzenie drzew i małe rozpadliny.Kierował się logiką kogoś, ktodobrze poznał las.Poruszanie się w niemal całkowitej ciemności wymagało szczególnego, jakby zdalnegorodzaju koncentracji.Było to przypominające zen, budujące ćwiczenie, równie oderwane, leczbardziej aktywne niż przedwczorajsza medytacja o zachodzie słońca nad grzmiącym miejscempołączenia odnóg Coquille.Odnosił wrażenie, że, idąc, wznosi się coraz wyżej nad swekłopoty.Komu potrzebne oczy, aby widzieć, czy uszy, aby słyszeć? Jego przewodnikiem byłotylko dotknięcie wiatru.Ono, woń żywotników oraz cichy szum odległego, oczekującegomorza.,,Po prostu odejdz. Zdał sobie z radością sprawę, że znalazł zaklęcie zaradcze!Przeciwdziałało ono falowaniu światełek w jego umyśle i neutralizowało je.Antidotum naduchy.Niemal nie czuł ziemi, gdy szedł przez ciemność, powtarzając je z narastającymentuzjazmem:  Po prostu odejdz!Pełna egzaltacji podróż skończyła się nagłym zgrzytem, gdy Gordon potknął się o cośnieoczekiwanego, coś, co nie powinno się znajdować wśród leśnego podszycia.Padł na ziemię niemal bezgłośnie.Zatrzymał się w stosie pokrytych śniegiem igiełsosnowych.Pomacał rękoma wokół siebie, lecz nie mógł rozpoznać przeszkody, któraspowodowała jego upadek.Była jednak miękka i ustępowała pod jego dotykiem.Gdy cofnąłdłoń, była ona lepka i ciepła.Jego zrenice nie powinny rozszerzyć się bardziej, lecz nagły strach dokonał tej sztuki.Pochyliwszy się do przodu, Gordon ujrzał przed sobą martwą twarz. Młody Cal Lewis spoglądał na niego z wyrazem znieruchomiałego zaskoczenia.Wgardle chłopca ział otwór.Było fachowo poderżnięte.Gordon umykał do tyłu, aż wreszcie oparł się o pień pobliskiego drzewa.Woszołomieniu zdał sobie sprawę, że nie ma noża ani torby, które zwykle nosił u pasa.Z jakiegośpowodu, może na skutek czaru góry George a Powhatana, pozwolił, by zapuścił w nimkorzenie śmiercionośny pęd spokoju ducha.Mógł to być jego ostatni błąd.Słyszał w ciemności wartki nurt środkowego odgałęzienia Coquille.Za nim ciągnęło sięterytorium nieprzyjaciela.Teraz jednak wróg przeszedł na drugą stronę rzeki. Napastnicy nie wiedzą, że tu jestem - zdał sobie sprawę.Ale nie wydawało się tomożliwe, gdyż jakiś czas wałęsał się po okolicy i mamrotał do siebie, nie zważając na nic.Byćmoże jednak w zaciskającym się kręgu była luka.Być może byli zajęci czymś innym.Gordon dobrze rozumiał zasady.Najpierw wykańcza się strażników, a potem, niezwlekając, atakuje niczego nie podejrzewający obóz.Chłopcy i staruszkowie, którzy spali terazprzy ogniu, nie mieli ze sobą George a Powhatana.Nie powinni byli opuszczać swej góry.Zgarbił się.Napastnicy nie znajdą go tutaj, w konarach drzewa, dopóki będzie siedziałcicho.Gdy zacznie się jatka, gdy holniści będą zajęci zbieraniem trofeów, wymknie się bezśladu w głąb lasu.Dena mówiła, że są dwa rodzaje mężczyzn, ci, którzy się liczą.i ci pomiędzy, którzy sąnieważni. Zwietnie - pomyślał.Mogę należeć do tych drugich.W każdej sytuacji lepiej jest żyćniż się liczyć.Przykucnął, starając się zachowywać tak cicho, jak tylko mógł.Trzasnęła gałązka - zaledwie najcichszy odgłos skierowany w stronę obozu.W minutępózniej, trochę dalej, zagruchał  nocny ptak.Naśladownictwo było niedopowiedziane i w pełniwiarygodne.Teraz, kiedy nasłuchiwał, Gordon zorientował się, że naprawdę potrafi śledzićzamykające się mordercze okrążenie.Jego drzewo zostało z tyłu.Znalazł się daleko na zewnątrzzamykającego się pierścienia śmierci. Cisza - powiedział sobie.Przeczekaj to.Próbował nie wyobrażać sobie skradającego się wroga, pomalowanych maskującymifarbami twarzy uśmiechających się niecierpliwie, gdy surwiwaliści głaskali naoliwione noże. Nie myśl o tym! Zacisnął mocno oczy, starając się słuchać jedynie własnego serca,walącego w ciemnościach.Dotknął cienkiego łańcuszka, który wisiał na jego szyi.Nosił go - razem z małą pamiątką, którą dostał od Abby - od chwili, gdy opuścił Pine View. Tak jest, myśl o Abby.Spróbował ją sobie wyobrazić, uśmiechniętą, radosną ikochającą, lecz wewnętrzny komentarz w głowie nie chciał ucichnąć.Holniści zechcą się upewnić, że wszyscy strażnicy są unieszkodliwieni, nim zamknąpułapkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl