[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcuzapytał:- O czym mówisz?- O śmierci Sary ibn Aszef.- Muta ibn Aziz ciężko dyszał; był przerażony ijednocześnie wyzwolony.Jakże pragnął wyjawić komuś tę straszną tajemnicę! Rosła wokółjego serca niczym skorupa z wydzieliny ostrygi, warstwa za warstwą, aż stała się szpetnymciężarem.- Oczywiście, że to nie był wypadek.- Bourne zachowywał stoicki spokój: musiałsprowokować Mutę ibn Aziza do dalszych zwierzeń.- Wiem to najlepiej, bo sam jąpostrzeliłem.- Nie ty.- Muta ibn Aziz zaczął nerwowo przygryzać dolną wargę.- Ty i twojapartnerka nie trafilibyście z tak dużej odległości; Sarę postrzelił mój brat Abbud ibn Aziz i ja.Teraz Bourne odwrócił się do niego, ale z bardzo sceptyczną miną.- Zmyślasz.Terrorysta wyglądał na urażonego.- A niby po co miałbym to robić?- Słuchaj, ciągle mieszasz mi w głowie.Napuściłeś na mnie Fadiego.- Bournezmarszczył brwi.- Spotkaliśmy się już kiedyś? Znamy się? Ty i twój brat macie coś do mnie?- Nie, nie, i nie.- Muta stawał się coraz bardziej poirytowany, tak jak chciał Bourne.-Prawda jest taka, że.trudno mi to powiedzieć.Odwrócił się na chwilę.Bourne uważnie nasłuchiwał, co będzie dalej.Zbliżał się doMiram Shah i miejsca lądowania zaznaczonego przez pilota.Leżało pośrodku wąskiej doliny- kiedy Bourne ją zobaczył, bardziej trafne wydało mu się określenie wąwóz - międzydwiema górami tuż za niebezpieczną zachodnią granicą Pakistanu.Pogodne niebo miało barwę głębokiego błękitu.O tej porze dnia słoneczny blask nieoślepiał.Szarobrunatne góry w Pięciorzeczu - z wapienia, ciemnego rogowca i łupkówilastych - wyglądały na nagie, jałowe, pozbawione życia.Bourne odruchowo badał wzrokiemokolicę.Przyglądał się pobrużdżonym zboczom na południu i zachodzie w poszukiwaniuotworów jaskiń, wypatrywał bunkrów na wschodnim krańcu wąwozu i wśród nierównychwzgórz na północy, które przecinał mocno zacieniony, kamienisty jar.Ale nie widziałżadnego śladu ośrodka jądrowego Dudżdży, niczego stworzonego ludzką ręką, nawet chatyczy obozowiska.Podchodził trochę za szybko.Zmniejszył prędkość sovereigna i zobaczył przed sobąpas startowy.W przeciwieństwie do tamtego, z którego uniósł się w powietrze, ten byłasfaltowy.Nadal nie dostrzegł żadnych oznak życia, a tym bardziej nowoczesnego kompleksulaboratoriów.Trafił do niewłaściwego miejsca? Czy to jeszcze jedna z wielu sztuczekFadiego? Pułapka?Już za pózno, żeby się tym martwić.Podwozie wysunięte, klapy opuszczone.Zredukował prędkość do zielonej strefy.- Jesteś za nisko - zaniepokoił się nagle Muta ibn Aziz.- Za wcześnie uderzysz kołamiw nawierzchnię.Wznieś się! Na litość boską, daj wyżej!Bourne zostawił już za sobą jedną ósmą długości pasa startowego.W końcu podwozienie dotknęło asfaltu.Wylądowali i toczyli się po ziemi.Bourne wyłączył silniki i dużą częśćobwodów zasilania wewnętrznego.Wtedy zobaczył z prawej strony ruchome cienie.Zdążył się tylko domyślić, że Muta ibn Aziz podał przez telefon jego tożsamośćludziom w Miram Shah.Prawy bok samolotu eksplodował z hukiem do środka.Sovereignzatrząsł się i jak ranny słoń opadł na kolana, gdy stracił przednie koła.Fruwające szczątki posiekały niemal wszystko w kokpicie.Wskazniki zostałyroztrzaskane, dzwignie urwane.Z rozprutych wnęk sufitowych zwisały kable.Związany Mutaibn Aziz leżał teraz pod dużym fragmentem kadłuba.Bourne, przypięty do fotela poprzeciwnej stronie kokpitu, przeżył masakrę z mnóstwem drobnych skaleczeń, siniaków iniewielkim wstrząsem, jak mu się wydawało w oszołomieniu.Instynkt kazał mu się ocknąć, sięgnąć w górę i odpiąć uprząż.Chwiejnie dotarł doMuty ibn Aziza po szkle zgrzytającym pod stopami.Dusił się powietrzem, pełnym ostrychopiłków metalu, skrawków fiberglasu i swądu stopionego plastiku.Widząc, że Muta oddycha, odciągnął na bok pogięty, osmalony i jeszcze gorący złom.Ale kiedy przyklęknął, zobaczył, że w brzuchu Muty tkwi kawał metalu wielkości ostrzamiecza.Przyjrzał się terroryście, potem uderzył go mocno w policzek.Muta zatrzepotałpowiekami i otworzył oczy.Z trudem skupił wzrok na Bournie.- Nie zmyślałem - odezwał się cienkim, piskliwym głosem.Z ust ciekła mu krew ispływała po brodzie.Zbierała się w zgłębieniu szyi.Była ciemna i miała zapach miedzi.- Umierasz.- Bourne patrzył mu prosto w oczy.- Powiedz mi, co się wydarzyło,kiedy zginęła Sara ibn Aszef?Na twarzy Muty wolno pojawił się uśmiech.- Więc jednak chcesz wiedzieć.- Z przedziurawionych płuc wydobywał się przyoddychaniu odgłos przypominający wycie prehistorycznej bestii.- Prawda jest dla ciebieważna.- Mów! - krzyknął Bourne.Złapał Mutę ibn Aziza za koszulę i dzwignął do góry, usiłując wytrząsnąć z niegoodpowiedz.Ale w tym momencie do wraka samolotu wpadli terroryści z Dudżdży.Odciągnęli go od posłańca Fadiego, który wykasływał z siebie resztki życia.Zapanował chaos - bieganina, zgiełk arabskich głosów, krótkie rozkazy i jeszczekrótsze odpowiedzi Wywlekli półprzytomnego pilota po zakrwawionej podłodze napustkowie Miram Shah.CZEZ IV33Soraja Moore, w towarzystwie dobrze uzbrojonego Tyrone'a, który stał obok niej naczujce, zadzwoniła do kwatery głównej CIA z automatu telefonicznego na rogu Siódmej ulicyw Northeast, nie ze swojej komórki.Kiedy Peter Marks usłyszał, że to ona, zniżył głos doszeptu.- Jezu Chryste, co ty zmalowałaś, do cholery?- Nic, Peter - zjeżyła się.- To dlaczego wszystkie wydziały dostały rozkaz, żeby natychmiast bezpośredniozameldować dyrektorowi Lindrosowi, gdybyś się pokazała, zadzwoniła lub skontaktowała znami w jakikolwiek inny sposób?- Bo Lindros to nie Lindros.- Tylko oszust, tak?Te słowa podniosły Soraję na duchu.- Więc już wiesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.W końcuzapytał:- O czym mówisz?- O śmierci Sary ibn Aszef.- Muta ibn Aziz ciężko dyszał; był przerażony ijednocześnie wyzwolony.Jakże pragnął wyjawić komuś tę straszną tajemnicę! Rosła wokółjego serca niczym skorupa z wydzieliny ostrygi, warstwa za warstwą, aż stała się szpetnymciężarem.- Oczywiście, że to nie był wypadek.- Bourne zachowywał stoicki spokój: musiałsprowokować Mutę ibn Aziza do dalszych zwierzeń.- Wiem to najlepiej, bo sam jąpostrzeliłem.- Nie ty.- Muta ibn Aziz zaczął nerwowo przygryzać dolną wargę.- Ty i twojapartnerka nie trafilibyście z tak dużej odległości; Sarę postrzelił mój brat Abbud ibn Aziz i ja.Teraz Bourne odwrócił się do niego, ale z bardzo sceptyczną miną.- Zmyślasz.Terrorysta wyglądał na urażonego.- A niby po co miałbym to robić?- Słuchaj, ciągle mieszasz mi w głowie.Napuściłeś na mnie Fadiego.- Bournezmarszczył brwi.- Spotkaliśmy się już kiedyś? Znamy się? Ty i twój brat macie coś do mnie?- Nie, nie, i nie.- Muta stawał się coraz bardziej poirytowany, tak jak chciał Bourne.-Prawda jest taka, że.trudno mi to powiedzieć.Odwrócił się na chwilę.Bourne uważnie nasłuchiwał, co będzie dalej.Zbliżał się doMiram Shah i miejsca lądowania zaznaczonego przez pilota.Leżało pośrodku wąskiej doliny- kiedy Bourne ją zobaczył, bardziej trafne wydało mu się określenie wąwóz - międzydwiema górami tuż za niebezpieczną zachodnią granicą Pakistanu.Pogodne niebo miało barwę głębokiego błękitu.O tej porze dnia słoneczny blask nieoślepiał.Szarobrunatne góry w Pięciorzeczu - z wapienia, ciemnego rogowca i łupkówilastych - wyglądały na nagie, jałowe, pozbawione życia.Bourne odruchowo badał wzrokiemokolicę.Przyglądał się pobrużdżonym zboczom na południu i zachodzie w poszukiwaniuotworów jaskiń, wypatrywał bunkrów na wschodnim krańcu wąwozu i wśród nierównychwzgórz na północy, które przecinał mocno zacieniony, kamienisty jar.Ale nie widziałżadnego śladu ośrodka jądrowego Dudżdży, niczego stworzonego ludzką ręką, nawet chatyczy obozowiska.Podchodził trochę za szybko.Zmniejszył prędkość sovereigna i zobaczył przed sobąpas startowy.W przeciwieństwie do tamtego, z którego uniósł się w powietrze, ten byłasfaltowy.Nadal nie dostrzegł żadnych oznak życia, a tym bardziej nowoczesnego kompleksulaboratoriów.Trafił do niewłaściwego miejsca? Czy to jeszcze jedna z wielu sztuczekFadiego? Pułapka?Już za pózno, żeby się tym martwić.Podwozie wysunięte, klapy opuszczone.Zredukował prędkość do zielonej strefy.- Jesteś za nisko - zaniepokoił się nagle Muta ibn Aziz.- Za wcześnie uderzysz kołamiw nawierzchnię.Wznieś się! Na litość boską, daj wyżej!Bourne zostawił już za sobą jedną ósmą długości pasa startowego.W końcu podwozienie dotknęło asfaltu.Wylądowali i toczyli się po ziemi.Bourne wyłączył silniki i dużą częśćobwodów zasilania wewnętrznego.Wtedy zobaczył z prawej strony ruchome cienie.Zdążył się tylko domyślić, że Muta ibn Aziz podał przez telefon jego tożsamośćludziom w Miram Shah.Prawy bok samolotu eksplodował z hukiem do środka.Sovereignzatrząsł się i jak ranny słoń opadł na kolana, gdy stracił przednie koła.Fruwające szczątki posiekały niemal wszystko w kokpicie.Wskazniki zostałyroztrzaskane, dzwignie urwane.Z rozprutych wnęk sufitowych zwisały kable.Związany Mutaibn Aziz leżał teraz pod dużym fragmentem kadłuba.Bourne, przypięty do fotela poprzeciwnej stronie kokpitu, przeżył masakrę z mnóstwem drobnych skaleczeń, siniaków iniewielkim wstrząsem, jak mu się wydawało w oszołomieniu.Instynkt kazał mu się ocknąć, sięgnąć w górę i odpiąć uprząż.Chwiejnie dotarł doMuty ibn Aziza po szkle zgrzytającym pod stopami.Dusił się powietrzem, pełnym ostrychopiłków metalu, skrawków fiberglasu i swądu stopionego plastiku.Widząc, że Muta oddycha, odciągnął na bok pogięty, osmalony i jeszcze gorący złom.Ale kiedy przyklęknął, zobaczył, że w brzuchu Muty tkwi kawał metalu wielkości ostrzamiecza.Przyjrzał się terroryście, potem uderzył go mocno w policzek.Muta zatrzepotałpowiekami i otworzył oczy.Z trudem skupił wzrok na Bournie.- Nie zmyślałem - odezwał się cienkim, piskliwym głosem.Z ust ciekła mu krew ispływała po brodzie.Zbierała się w zgłębieniu szyi.Była ciemna i miała zapach miedzi.- Umierasz.- Bourne patrzył mu prosto w oczy.- Powiedz mi, co się wydarzyło,kiedy zginęła Sara ibn Aszef?Na twarzy Muty wolno pojawił się uśmiech.- Więc jednak chcesz wiedzieć.- Z przedziurawionych płuc wydobywał się przyoddychaniu odgłos przypominający wycie prehistorycznej bestii.- Prawda jest dla ciebieważna.- Mów! - krzyknął Bourne.Złapał Mutę ibn Aziza za koszulę i dzwignął do góry, usiłując wytrząsnąć z niegoodpowiedz.Ale w tym momencie do wraka samolotu wpadli terroryści z Dudżdży.Odciągnęli go od posłańca Fadiego, który wykasływał z siebie resztki życia.Zapanował chaos - bieganina, zgiełk arabskich głosów, krótkie rozkazy i jeszczekrótsze odpowiedzi Wywlekli półprzytomnego pilota po zakrwawionej podłodze napustkowie Miram Shah.CZEZ IV33Soraja Moore, w towarzystwie dobrze uzbrojonego Tyrone'a, który stał obok niej naczujce, zadzwoniła do kwatery głównej CIA z automatu telefonicznego na rogu Siódmej ulicyw Northeast, nie ze swojej komórki.Kiedy Peter Marks usłyszał, że to ona, zniżył głos doszeptu.- Jezu Chryste, co ty zmalowałaś, do cholery?- Nic, Peter - zjeżyła się.- To dlaczego wszystkie wydziały dostały rozkaz, żeby natychmiast bezpośredniozameldować dyrektorowi Lindrosowi, gdybyś się pokazała, zadzwoniła lub skontaktowała znami w jakikolwiek inny sposób?- Bo Lindros to nie Lindros.- Tylko oszust, tak?Te słowa podniosły Soraję na duchu.- Więc już wiesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]