[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naciągnęła go na ubranie.Przez całyczas ani na chwilę nie zdjęła rękawiczek.Siadła za kierownicą.Wtem wy-skoczyła z auta i poszukała czegoś gorączkowo w trawie.Odnalazła po-chwę noża tuż przed maską i wsadziła ją do kieszeni.Szosą w pobliżu prze-LRTjechało kilka samochodów, toteż odczekała kilka sekund, nim włączyłaświatła.Gdy znowu wszystko ucichło, wrzuciła bieg i powoli minęła grup-kę drzew.Zwiększyła do maksimum ogrzewanie i wyjechała na szosę.Sto-py wydawały się dwoma bryłkami lodu.Może go znajdą, jak tylko się roz-jaśni? A może zaczepił o coś i zatonął? Na to wyglądało.Jakby ubranie al-bo jedna ręka zaczepiły o coś, co wystawało z dna, na przykład o konaryzłamanego drzewa, które wpadło do wody.Może tam już zostanie kołysanyfalami, póki ryby i nurt nie oczyszczą szkieletu do białych kości? Mantaniezle się prowadzi, pomyślała, utrzymując stałą prędkość w drodze po-wrotnej do miasta.Przy każdym napotkanym samochodzie wstrzymywaładech, jakby przez szybę można było dostrzec, co się wydarzyło.Za mostemskręciła na autostradę w kierunku na Hovland i wysypisko śmieci.Tam zo-stawi samochód.Znajdą go szybko, pewnie już następnego dnia.Nie masensu ukrywać czegoś takiego na wieczność.Ale wtedy skoncentrują się naśmieciach i zmarnują masę czasu.Tymczasem on popłynie daleko, nawetdo morza, i fale wyrzucą go na brzeg w zupełnie innym miejscu, w innymmieście, więc znowu rozpocznie się poszukiwanie nie tam, gdzie trzeba.Aczas będzie mijał i pokrywał wszystko szarym kurzem.*Sejer wstał i podszedł do okna.Była już pózna noc.Poszukał na niebie gwiazd, lecz żadnej nie dojrzał.Za jasno o tej porze roku.Często się w takich chwilach łapał na podejrze-niu, że zniknęły na zawsze, że opuściły Ziemię, żeby świecić nad zupełnieinną planetą.Robiło mu się wtedy smutno.Bez gwiazd pozbawiony był po-czucia bezpieczeństwa, jakby zniknął dach nad światem.A niebo było bez-kresne.Potrząsnął głową, zdegustowany własnymi myślami.Ewa wyjęła z paczki ostatniego papierosa.Wyglądała na opanowaną,jakby jej ulżyło. Kiedy się pan domyślił, że to ja? Jeszcze raz potrząsnął głową.LRT Nie domyśliłem się.Przypuszczałem, że było was dwoje, a pani poprostu zapłacono za milczenie.Naprawdę nie rozumiałem, co pani zawiniłEinarsson.Ciągle patrzył w okno. Ale teraz wiem mruknął.Jej twarz była spokojna, otwarta, nigdy jej takiej nie widział.Mimoopuchniętej wargi i rany na brodzie Ewa była piękna. Nie uważał pan, że wyglądam na morderczynię? Siadł na biurku. Nikt nie wygląda na mordercę. Nie miałam zamiaru go pozbawiać życia.Nóż wzięłam ze sobą, bosię bałam.A teraz nikt mi nie uwierzy. Niech nam pani da szansę. To była samoobrona powiedziała. Musiałam być agresywna,zaatakować.On by mnie zabił.I pan to wie.Nie kontynuował tego tematu. Jak wyglądał ten mężczyzna, który ciągnął panią po schodach wpiwnicy? Ciemny, obcokrajowiec.Wątłej budowy, niemal chudy.Ale mówiłpo norwesku. Z opisu pasuje do Cordoby.Ewa drgnęła. Słucham? Nazywa się Cordoba.Mąż Marii Durban.Jean Lucas Cordoba.Nie-złe nazwisko zresztą.Ewa zaczęła się śmiać, kryjąc twarz w dłoniach. Owszem zakrztusiła się. Tak piękne, że dla niego samegowarto by było wyjść za mąż, prawda?Wytarła łzy i zaciągnęła się papierosem. Maja przyjmowała różne typki.Także policjantów.Wiedział pan otym?Sejer nie mógł się opanować i pozwolił sobie na niechętny uśmiech. Cóż, nie różnimy się tak bardzo od innych ludzi.Nie jesteśmy anilepsi, ani gorsi.Niech mi pani oszczędzi nazwisk.LRT Czy możecie mnie podglądać przez okienko w drzwiach? spytałanagle. Tak, możemy.Pociągnęła nosem i spojrzała na swoje dłonie.Zaczęła zdrapywać pa-znokciem lakier.Nie miała nic więcej do powiedzenia.Czekała teraz, aż on załatwi resz-tę.%7łeby mogła odpocząć, rozluznić się i wykonywać polecenia.To jej naj-bardziej odpowiadało.*Markus Larsgard wygrzebywał się pracowicie spod pledu na kanapie.Jeśli to ktoś znajomy, będzie dzwonił do skutku, bo wie, że jest stary i po-wolny, że telefon stoi w gabinecie i że musi do niego przejść przez cały po-kój na swoich wypełnionych wodą nogach.Jeśli to obcy, zaraz się zniecier-pliwi i odłoży słuchawkę.Niewielu obcych dzwoniło ostatnio do Markusa Larsgar-da.Czasamijakiś akwizytor, innym razem ktoś przez pomyłkę.A poza tym tylko Ewa.Podniósł się wreszcie na kanapie, a że telefon ciągle alarmował, wiec wi-docznie to ktoś znajomy.Z grymasem bólu wstał, wspierając się o stół, ichwycił laskę.Pokuśtykał przez pokój, dziękując w duszy losowi, że ktoś wogóle miał ochotę wykręcić jego numer i przeszkodzić w przedobiedniejdrzemce.Przywlókł się do biurka i wytrwale, choć bez rezultatu próbowałoprzeć laskę o blat.Spadła z hukiem na podłogę.Trochę zaskoczony usły-szał po drugiej stronie obcy głos.Adwokat.W imieniu Ewy Magnus, po-wiedział.Czy pan Larsgard mógłby przyjechać na komendę.Areszt? Larsgard wymacał niecierpliwie krzesło.Musiał usiąść.Możeto tylko stuknięty, jeden z tych telefonicznych terrorystów, którzy strasząludzi.Pisali o nich w gazetach.Ale ten człowiek nie sprawia takiego wra-żenia.Jest uprzejmy, nawet miły [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Naciągnęła go na ubranie.Przez całyczas ani na chwilę nie zdjęła rękawiczek.Siadła za kierownicą.Wtem wy-skoczyła z auta i poszukała czegoś gorączkowo w trawie.Odnalazła po-chwę noża tuż przed maską i wsadziła ją do kieszeni.Szosą w pobliżu prze-LRTjechało kilka samochodów, toteż odczekała kilka sekund, nim włączyłaświatła.Gdy znowu wszystko ucichło, wrzuciła bieg i powoli minęła grup-kę drzew.Zwiększyła do maksimum ogrzewanie i wyjechała na szosę.Sto-py wydawały się dwoma bryłkami lodu.Może go znajdą, jak tylko się roz-jaśni? A może zaczepił o coś i zatonął? Na to wyglądało.Jakby ubranie al-bo jedna ręka zaczepiły o coś, co wystawało z dna, na przykład o konaryzłamanego drzewa, które wpadło do wody.Może tam już zostanie kołysanyfalami, póki ryby i nurt nie oczyszczą szkieletu do białych kości? Mantaniezle się prowadzi, pomyślała, utrzymując stałą prędkość w drodze po-wrotnej do miasta.Przy każdym napotkanym samochodzie wstrzymywaładech, jakby przez szybę można było dostrzec, co się wydarzyło.Za mostemskręciła na autostradę w kierunku na Hovland i wysypisko śmieci.Tam zo-stawi samochód.Znajdą go szybko, pewnie już następnego dnia.Nie masensu ukrywać czegoś takiego na wieczność.Ale wtedy skoncentrują się naśmieciach i zmarnują masę czasu.Tymczasem on popłynie daleko, nawetdo morza, i fale wyrzucą go na brzeg w zupełnie innym miejscu, w innymmieście, więc znowu rozpocznie się poszukiwanie nie tam, gdzie trzeba.Aczas będzie mijał i pokrywał wszystko szarym kurzem.*Sejer wstał i podszedł do okna.Była już pózna noc.Poszukał na niebie gwiazd, lecz żadnej nie dojrzał.Za jasno o tej porze roku.Często się w takich chwilach łapał na podejrze-niu, że zniknęły na zawsze, że opuściły Ziemię, żeby świecić nad zupełnieinną planetą.Robiło mu się wtedy smutno.Bez gwiazd pozbawiony był po-czucia bezpieczeństwa, jakby zniknął dach nad światem.A niebo było bez-kresne.Potrząsnął głową, zdegustowany własnymi myślami.Ewa wyjęła z paczki ostatniego papierosa.Wyglądała na opanowaną,jakby jej ulżyło. Kiedy się pan domyślił, że to ja? Jeszcze raz potrząsnął głową.LRT Nie domyśliłem się.Przypuszczałem, że było was dwoje, a pani poprostu zapłacono za milczenie.Naprawdę nie rozumiałem, co pani zawiniłEinarsson.Ciągle patrzył w okno. Ale teraz wiem mruknął.Jej twarz była spokojna, otwarta, nigdy jej takiej nie widział.Mimoopuchniętej wargi i rany na brodzie Ewa była piękna. Nie uważał pan, że wyglądam na morderczynię? Siadł na biurku. Nikt nie wygląda na mordercę. Nie miałam zamiaru go pozbawiać życia.Nóż wzięłam ze sobą, bosię bałam.A teraz nikt mi nie uwierzy. Niech nam pani da szansę. To była samoobrona powiedziała. Musiałam być agresywna,zaatakować.On by mnie zabił.I pan to wie.Nie kontynuował tego tematu. Jak wyglądał ten mężczyzna, który ciągnął panią po schodach wpiwnicy? Ciemny, obcokrajowiec.Wątłej budowy, niemal chudy.Ale mówiłpo norwesku. Z opisu pasuje do Cordoby.Ewa drgnęła. Słucham? Nazywa się Cordoba.Mąż Marii Durban.Jean Lucas Cordoba.Nie-złe nazwisko zresztą.Ewa zaczęła się śmiać, kryjąc twarz w dłoniach. Owszem zakrztusiła się. Tak piękne, że dla niego samegowarto by było wyjść za mąż, prawda?Wytarła łzy i zaciągnęła się papierosem. Maja przyjmowała różne typki.Także policjantów.Wiedział pan otym?Sejer nie mógł się opanować i pozwolił sobie na niechętny uśmiech. Cóż, nie różnimy się tak bardzo od innych ludzi.Nie jesteśmy anilepsi, ani gorsi.Niech mi pani oszczędzi nazwisk.LRT Czy możecie mnie podglądać przez okienko w drzwiach? spytałanagle. Tak, możemy.Pociągnęła nosem i spojrzała na swoje dłonie.Zaczęła zdrapywać pa-znokciem lakier.Nie miała nic więcej do powiedzenia.Czekała teraz, aż on załatwi resz-tę.%7łeby mogła odpocząć, rozluznić się i wykonywać polecenia.To jej naj-bardziej odpowiadało.*Markus Larsgard wygrzebywał się pracowicie spod pledu na kanapie.Jeśli to ktoś znajomy, będzie dzwonił do skutku, bo wie, że jest stary i po-wolny, że telefon stoi w gabinecie i że musi do niego przejść przez cały po-kój na swoich wypełnionych wodą nogach.Jeśli to obcy, zaraz się zniecier-pliwi i odłoży słuchawkę.Niewielu obcych dzwoniło ostatnio do Markusa Larsgar-da.Czasamijakiś akwizytor, innym razem ktoś przez pomyłkę.A poza tym tylko Ewa.Podniósł się wreszcie na kanapie, a że telefon ciągle alarmował, wiec wi-docznie to ktoś znajomy.Z grymasem bólu wstał, wspierając się o stół, ichwycił laskę.Pokuśtykał przez pokój, dziękując w duszy losowi, że ktoś wogóle miał ochotę wykręcić jego numer i przeszkodzić w przedobiedniejdrzemce.Przywlókł się do biurka i wytrwale, choć bez rezultatu próbowałoprzeć laskę o blat.Spadła z hukiem na podłogę.Trochę zaskoczony usły-szał po drugiej stronie obcy głos.Adwokat.W imieniu Ewy Magnus, po-wiedział.Czy pan Larsgard mógłby przyjechać na komendę.Areszt? Larsgard wymacał niecierpliwie krzesło.Musiał usiąść.Możeto tylko stuknięty, jeden z tych telefonicznych terrorystów, którzy strasząludzi.Pisali o nich w gazetach.Ale ten człowiek nie sprawia takiego wra-żenia.Jest uprzejmy, nawet miły [ Pobierz całość w formacie PDF ]