[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak to niewszystko& Powiedz, zemdlałeś dziewięć minut po piętnastej?Renę zdziwił się. Mniej więcej tak.Czy ty również? Ja wprawdzie nie zemdlałem wyjaśnił botanik lecz odczułem dziwne wrażenie nito senności, ni to lęku.Dopiero po dłuższej chwili zrobiło mi się lepiej. Tego samego dnia wieczorem wtrącił Szu była wiadomość z Sel o podobnejreakcji u Ziny.Odczuła nagle bardzo wyrazne osłabienie.Pojawiły się też zakłóceniaradiowe& Jeszcze coś sobie przypominam& dorzucił zoolog. Ale to raczej nie wnosi nicdo całej sprawy. Może jednak zainteresował się Allan. Tracąc przytomność miałem halucynację, że jakaś długa, niezgrabnaczteropalczasta łapa rozchyla gałęzie nade mną, odsłaniając w niebie okno zbłyszczącymi słońcami Tolimana.Ich blask kłuł mnie w oczy aż do bólu.Aapa byłapółprzezroczysta, mętniejąca. Moje przebudzenie podjął Renę po dłuższej chwili miało wszelkie znamionaniezwykłości.Leżałem na brzegu jeziora i od czasu do czasu drobna fala zalewała mitwarz.Ta okoliczność musiała przyspieszyć otrzezwienie.Otaczały mnie wielkiepopielate istoty.Było ich trzy czy cztery, lecz niemal zupełnie zasłaniały krajobraz.Widziałem tylko cielska podobne do wolno poruszających się gór mięsa.Narazujrzałem tuż przy twarzy parę ogromnych zielonych oczu, rozdzielonych krótkim,lecz ruchliwym nosem przypominającym trąbkę.Znałem te oczy, chociaż nie od razuprzypomniałem sobie skąd.Były to te same oczy, które oglądałem przez lornetkę:oczy wędrujących głów".Gdy usiłowałem powstać, wszczęło się zamieszanie.Widocznie stwory, mimo dużych rozmiarów, były dość tchórzliwe.I tak w rezultacie zostałem sam.Obok mnie kołysała się na falach prostokątna tratwa, zbudowana zkilku drzew wykarczowanych w całości, które spleciono ich własnymi gałęziami ikorzeniami.Gdzieniegdzie niebieszczały na nich świeże liście.Wszystko wskazywało,że Temidzi umyślnie przygotowali ten prymitywny wehikuł dla przewiezienia mnie doswej siedziby.Postanowiłem czekać.Wprawdzie zwyczaje moich porywaczy były miobce, lecz mogłem przypuszczać, że Temidzi powrócą.Nie zrobiłem przecieżjakiegokolwiek gwałtownego ruchu, który świadczyłby o zaczepnych zamiarach zmojej strony.Rzeczywiście, niebawem ujrzałem głowę wysuwającą się z zarośli.Kilkuinnych Temidów również śledziło mnie z brzegu, chyba nie bardzo wiedząc, jak sięzachować.Za to ja miałem już gotowy plan.Dopiero teraz pomyślałem oparalizatorze.Przymknąłem powieki i czekałem.Po kilku minutach znów otoczylimnie Temidzi.Palec trzymałem na guziczku, przygotowany, by za naciśnięciemzwalić z nóg choćby całą hordę.Wpadł mi bowiem do głowy pomysł: symulowaćśmierć i zdać się na los wydarzeń. Ryzykowne! zauważył Szu. Nie wiedziałem wówczas, że aparat hełmowy został rozbity.Rozumiałemniebezpieczeństwo, lecz wydawało mi się niezbyt grozne pod warunkiem, żezachowam należytą przytomność umysłu.Temidzi są mniej ruchliwi od nas.Sądziłem, że w razie konieczności zdążę włączyć paralizator.Ciekawość przyrodnika,co tu dużo gadać& Wkrótce zresztą przeżyłem chwilę emocji.Podszedł do mnieTemid z prymitywnym narzędziem kamiennym, a może po prostu naturalnymodłamkiem skały.Już miałem nacisnąć guzik, ale coś mnie powstrzymało.Naszczęście narzędzie jeszcze nie miało być użyte przeciwko mnie. %7łałuję, że pod szczytem zostawiłem cię samego westchnął Allan. Może i lepiej.Temidów i tak poznasz, a przygoda potoczyłaby się inaczej.Możenawet z gorszym skutkiem, przynajmniej dla nich.Ale słuchaj dalej.Istotnie,przenieśli mnie na tratwę.Zapoznałem się z uściskiem ich rąk, jeśli tak nazwaćkończyny o funkcjach analogicznych, lecz o innym wyglądzie i odmiennej budowie.Szyję oplotły mi nagie błoniaste palce.Zdałem sobie sprawę, że mogłyby udusićczłowieka bez większego wysiłku.Ale na szczęście nie mieli tego zamiaru.Zresztą zpewnością nawet nie zdawali sobie sprawy, że mogą mnie w ten sposób pozbawićżycia.Przecież oddychają zupełnie inaczej niż my. Nie bałeś się, że mogą cię zabić nawet nieświadomie? Bałem się.Ale ciągle liczyłem na paralizator.Dlatego postanowiłem wytrwać w rolizdobyczy jak najdłużej.Spojrzawszy spod zmrużonych powiek, dostrzegłem przedsobą taflę wodną.Temidzi znajdowali się z tyłu.Zacząłem ostrożnie ich obserwować.Tratwa poruszała się wolno, chyba z prędkością paru kilometrów na godzinę.Temidzi wiosłowali nogami, do połowy pogrążeni w wodzie.To, co wydawało mi siębrzegiem, stanowi zgrupowanie wysepek.Płynęliśmy jakiś czas wąskimiprzesmykami; podejrzewam, iż niektóre stanowią sztuczne kanały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Jednak to niewszystko& Powiedz, zemdlałeś dziewięć minut po piętnastej?Renę zdziwił się. Mniej więcej tak.Czy ty również? Ja wprawdzie nie zemdlałem wyjaśnił botanik lecz odczułem dziwne wrażenie nito senności, ni to lęku.Dopiero po dłuższej chwili zrobiło mi się lepiej. Tego samego dnia wieczorem wtrącił Szu była wiadomość z Sel o podobnejreakcji u Ziny.Odczuła nagle bardzo wyrazne osłabienie.Pojawiły się też zakłóceniaradiowe& Jeszcze coś sobie przypominam& dorzucił zoolog. Ale to raczej nie wnosi nicdo całej sprawy. Może jednak zainteresował się Allan. Tracąc przytomność miałem halucynację, że jakaś długa, niezgrabnaczteropalczasta łapa rozchyla gałęzie nade mną, odsłaniając w niebie okno zbłyszczącymi słońcami Tolimana.Ich blask kłuł mnie w oczy aż do bólu.Aapa byłapółprzezroczysta, mętniejąca. Moje przebudzenie podjął Renę po dłuższej chwili miało wszelkie znamionaniezwykłości.Leżałem na brzegu jeziora i od czasu do czasu drobna fala zalewała mitwarz.Ta okoliczność musiała przyspieszyć otrzezwienie.Otaczały mnie wielkiepopielate istoty.Było ich trzy czy cztery, lecz niemal zupełnie zasłaniały krajobraz.Widziałem tylko cielska podobne do wolno poruszających się gór mięsa.Narazujrzałem tuż przy twarzy parę ogromnych zielonych oczu, rozdzielonych krótkim,lecz ruchliwym nosem przypominającym trąbkę.Znałem te oczy, chociaż nie od razuprzypomniałem sobie skąd.Były to te same oczy, które oglądałem przez lornetkę:oczy wędrujących głów".Gdy usiłowałem powstać, wszczęło się zamieszanie.Widocznie stwory, mimo dużych rozmiarów, były dość tchórzliwe.I tak w rezultacie zostałem sam.Obok mnie kołysała się na falach prostokątna tratwa, zbudowana zkilku drzew wykarczowanych w całości, które spleciono ich własnymi gałęziami ikorzeniami.Gdzieniegdzie niebieszczały na nich świeże liście.Wszystko wskazywało,że Temidzi umyślnie przygotowali ten prymitywny wehikuł dla przewiezienia mnie doswej siedziby.Postanowiłem czekać.Wprawdzie zwyczaje moich porywaczy były miobce, lecz mogłem przypuszczać, że Temidzi powrócą.Nie zrobiłem przecieżjakiegokolwiek gwałtownego ruchu, który świadczyłby o zaczepnych zamiarach zmojej strony.Rzeczywiście, niebawem ujrzałem głowę wysuwającą się z zarośli.Kilkuinnych Temidów również śledziło mnie z brzegu, chyba nie bardzo wiedząc, jak sięzachować.Za to ja miałem już gotowy plan.Dopiero teraz pomyślałem oparalizatorze.Przymknąłem powieki i czekałem.Po kilku minutach znów otoczylimnie Temidzi.Palec trzymałem na guziczku, przygotowany, by za naciśnięciemzwalić z nóg choćby całą hordę.Wpadł mi bowiem do głowy pomysł: symulowaćśmierć i zdać się na los wydarzeń. Ryzykowne! zauważył Szu. Nie wiedziałem wówczas, że aparat hełmowy został rozbity.Rozumiałemniebezpieczeństwo, lecz wydawało mi się niezbyt grozne pod warunkiem, żezachowam należytą przytomność umysłu.Temidzi są mniej ruchliwi od nas.Sądziłem, że w razie konieczności zdążę włączyć paralizator.Ciekawość przyrodnika,co tu dużo gadać& Wkrótce zresztą przeżyłem chwilę emocji.Podszedł do mnieTemid z prymitywnym narzędziem kamiennym, a może po prostu naturalnymodłamkiem skały.Już miałem nacisnąć guzik, ale coś mnie powstrzymało.Naszczęście narzędzie jeszcze nie miało być użyte przeciwko mnie. %7łałuję, że pod szczytem zostawiłem cię samego westchnął Allan. Może i lepiej.Temidów i tak poznasz, a przygoda potoczyłaby się inaczej.Możenawet z gorszym skutkiem, przynajmniej dla nich.Ale słuchaj dalej.Istotnie,przenieśli mnie na tratwę.Zapoznałem się z uściskiem ich rąk, jeśli tak nazwaćkończyny o funkcjach analogicznych, lecz o innym wyglądzie i odmiennej budowie.Szyję oplotły mi nagie błoniaste palce.Zdałem sobie sprawę, że mogłyby udusićczłowieka bez większego wysiłku.Ale na szczęście nie mieli tego zamiaru.Zresztą zpewnością nawet nie zdawali sobie sprawy, że mogą mnie w ten sposób pozbawićżycia.Przecież oddychają zupełnie inaczej niż my. Nie bałeś się, że mogą cię zabić nawet nieświadomie? Bałem się.Ale ciągle liczyłem na paralizator.Dlatego postanowiłem wytrwać w rolizdobyczy jak najdłużej.Spojrzawszy spod zmrużonych powiek, dostrzegłem przedsobą taflę wodną.Temidzi znajdowali się z tyłu.Zacząłem ostrożnie ich obserwować.Tratwa poruszała się wolno, chyba z prędkością paru kilometrów na godzinę.Temidzi wiosłowali nogami, do połowy pogrążeni w wodzie.To, co wydawało mi siębrzegiem, stanowi zgrupowanie wysepek.Płynęliśmy jakiś czas wąskimiprzesmykami; podejrzewam, iż niektóre stanowią sztuczne kanały [ Pobierz całość w formacie PDF ]