[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Melinda czuła, że zaczyna drżeć.Było to zbyt realne, zbyt przerażające.Nie patrzyła namarkizę, lecz wiedziała, że przez cały czas obserwuje ich onaz łóżka; zdawała sobie sprawę z panującej w pokoju ciszy i znapięcia obu mężczyzn.Drżały jej kolana; czuła, że nie potrafiwyrzec tych słów - tych świętych słów, które zawsze pragnęłapowiedzieć komuś, kogo by kochała.Jak gdyby odgadując, co się z nią dzieje, markiz naglewyciągnął rękę i ujął jej dłoń; poczuła siłę jego palców przezcienką koronkową rękawiczkę.Uścisk ten był ciepły, mocny iw jakiś sposób podtrzymujący na duchu.On myśli, że nie dotrzymam słowa, że się załamię,pomyślała Melinda, i wtedy z pomocą przyszła jej duma.jakto już często bywało..w bogactwie i ubóstwie, w chorobie i zdrowiu, dopókiśmierć nas nie rozłączy.Przysięgam."Jej głos był cichy, lecz zupełnie wyrazny.Gdy mówiła tesłowa, zamknęła oczy, przenosząc się myślą do małegokościółka w rodzinnych stronach, gdzie była drużką na ślubieswej kuzynki. Pastor" pobłogosławił obrączki i za chwilę poczuła, żemarkiz jedną z nich wsuwa jej na palec.Uklękli, a duchowny" udzielił im "błogosławieństwa".O Boże, wybacz mi to oszustwo, modliła się Melinda.Zpewnością jest to grzech, ale wydawało mi się, że wystarczyzrobić tak niewiele, żeby dostać tak dużo pieniędzy.Wybaczmi!Trwała jeszcze w modlitwie, kiedy poczuła, że markizpomaga jej wstać.- Dobrze się czujesz? - zapytał.- Tak, oczywiście - odpowiedziała.Odwrócił się od niej wstronę łóżka.- Gilbercie, czy zapomniałeś? - dobiegł ich z cienia ostrystarczy głos.- O czym, madame? - zapytał markiz.- Pocałować pannę młodą.Z pewnością wiesz, że taki jestobyczaj.- Oczywiście.Zapomniałem.Markiz zwrócił się ku Melindzie.Poczuła, że przyciąga jąku sobie.Chcąc uniknąć pocałunku w usta, odwróciła głowętak, że jego wargi dotknęły tylko jej delikatnego policzka.- Ty nazywasz to pocałunkiem? - zachichotała starakobieta.- Za moich czasów mężczyzni nie byli takiminiedołęgami.- Osiągnęłaś to, na czym ci zależało - odparł markiz -Czyżbyś chciała wprawić w zakłopotanie pannę młodą wtakim momencie?- Nie, skądże - zaprzeczyła stara kobieta.- Podejdz tu,dziewczyno, niech ci się przypatrzę. - Z pewnością tego już za dużo dla ciebie - powiedziałmarkiz, spoglądając na lekarza.- Niczego nie może być za dużo dla kogoś, kto jestumierający - odrzekła macocha.- Chodz tu, Melindo, jeślitakie jest twoje imię.Melinda usłuchała i podeszła do bocznej krawędzi łóżka.Zobaczyła bladą twarz, zniszczoną wiekiem i chorobą, lecz ześladami dawnej urody.Stara kobieta spojrzała na nią, po czymwyciągnęła swą chudą kościstą rękę i ujęła jej dłoń.- A więc poślubiłaś mojego pasierba - powiedziała.-Jesteś dzielną dziewczyną.Melinda nie odpowiedziała; zdawała sobie sprawę, żeoczy starej kobiety badają jej twarz, jak gdyby szukały czegośszczególnego.Nagle mężczyzna, który stał po drugiej stronie łóżka,pochylił się i kładąc przed markizą jakiś obszerny dokument,podał jej gęsie pióro.- Byłoby najlepiej - rzekł - gdyby jaśnie pani podpisałateraz, zanim zanadto się zmęczy.Stara kobieta zachichotała.- To jest to, na czym ci zależy, nieprawdaż, Gilbercie? Nocóż, ty dotrzymałeś umowy, więc i ja muszę.Złożyła swój podpis na pergaminie.Melinda usłyszała, jakstojący obok niej markiz wydał ledwo uchwytne dla uchawestchnienie ulgi.Podpis był nagryzmolony i dośćniewyrazny, ale czytelny.Skończywszy markiza oddała gęsiepióro i pergamin mężczyznie, w którym Melinda odgadła terazprawnika.- Zabierz to - powiedziała.- Skończyłam już z dobramitego świata.Miejmy nadzieję, że na tamten świat nie pójdę zzupełnie pustymi rękami!- Wszelkie życzenia jej lordowskiej mości zostanąspełnione - oświadczył prawnik.- Czy mógłbym teraz odejść? - Tak, idz, idz! - rzekła stara kobieta.- To jest chwila dlarodziny, nieprawdaż? - Znów spojrzała na Melindę.- Jesteśbardzo młoda.Czy myślisz, że potrafisz poradzić sobie zmoim pasierbem? Jest narowisty i nikt go dotąd nie okiełznał.- Wprawiasz nas w zakłopotanie, madame! - powiedziałporywczo markiz.- Melinda jest nieśmiała; czy można jejmieć to za złe?- Nie będzie długo nieśmiała, jeśli wyszła za ciebie -odparła stara kobieta z nutą sarkazmu w głosie.Wkrótcejednak twarz jej złagodniała.- Podejdz bliżej, dziecko -zwróciła się do Melindy.- Jest coś, o czym chcę powiedziećtobie.tylko tobie.Melinda pochyliła się nad nią, a jej koronkowy welondotknął pościeli, jak gdyby zasłaniała tę umierającą kobietę isiebie samą przed wzrokiem innych ludzi.Wówczasuświadomiła sobie, że środek pobudzający, który pozwoliłmarkizie dotrwać do tej chwili, przestaje działać: wyraznieosłabła, opadła na poduszki, ponieważ jednak miała cośważnego do przekazania, całą siłą woli, która jeszcze niecałkiem wygasła, zmusiła się do wypowiedzenia tego.- Bądz dobra.dla niego - wyszeptała tak cicho, że tylkoMelinda mogła ją usłyszeć.- Ja.traktowałam go zle.przezcałe życie.Chyba dlatego.że byłam zazdrosna.że niemiałam własnego syna.Przez to.trudno mu było.znalezćszczęście.Ty.nie.możesz.go.zawieść.- Tak, madame - odrzekła Melinda.Nie mogła powiedziećnic innego.- Obiecaj.mi.że będziesz.się.starać.Jej głos był teraz bardzo słaby i Melinda ledwo ją słyszała.- Obie.caj.mi.- Obiecuję.Usta Melindy wypowiedziały to słowo prawie bezświadomego udziału woli, wiedziała jednak, że stara kobietausłyszała je.Na jej bladych wargach pojawił się nagleuśmiech, po czym powieki opadły.Melinda odstąpiła od łoża; jej miejsce zajął lekarz.- Jej lordowska mość śpi - oznajmił.- Ceremonia zaślubinbyła dla niej, ciężką próbą, lecz bez wahania zdecydowała sięją przejść.- Zawiadomisz mnie natychmiast, gdyby coś się zmieniło- powiedział markiz.- Oczywiście, milordzie - potwierdził lekarz.Markizpodał Melindzie ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Melinda czuła, że zaczyna drżeć.Było to zbyt realne, zbyt przerażające.Nie patrzyła namarkizę, lecz wiedziała, że przez cały czas obserwuje ich onaz łóżka; zdawała sobie sprawę z panującej w pokoju ciszy i znapięcia obu mężczyzn.Drżały jej kolana; czuła, że nie potrafiwyrzec tych słów - tych świętych słów, które zawsze pragnęłapowiedzieć komuś, kogo by kochała.Jak gdyby odgadując, co się z nią dzieje, markiz naglewyciągnął rękę i ujął jej dłoń; poczuła siłę jego palców przezcienką koronkową rękawiczkę.Uścisk ten był ciepły, mocny iw jakiś sposób podtrzymujący na duchu.On myśli, że nie dotrzymam słowa, że się załamię,pomyślała Melinda, i wtedy z pomocą przyszła jej duma.jakto już często bywało..w bogactwie i ubóstwie, w chorobie i zdrowiu, dopókiśmierć nas nie rozłączy.Przysięgam."Jej głos był cichy, lecz zupełnie wyrazny.Gdy mówiła tesłowa, zamknęła oczy, przenosząc się myślą do małegokościółka w rodzinnych stronach, gdzie była drużką na ślubieswej kuzynki. Pastor" pobłogosławił obrączki i za chwilę poczuła, żemarkiz jedną z nich wsuwa jej na palec.Uklękli, a duchowny" udzielił im "błogosławieństwa".O Boże, wybacz mi to oszustwo, modliła się Melinda.Zpewnością jest to grzech, ale wydawało mi się, że wystarczyzrobić tak niewiele, żeby dostać tak dużo pieniędzy.Wybaczmi!Trwała jeszcze w modlitwie, kiedy poczuła, że markizpomaga jej wstać.- Dobrze się czujesz? - zapytał.- Tak, oczywiście - odpowiedziała.Odwrócił się od niej wstronę łóżka.- Gilbercie, czy zapomniałeś? - dobiegł ich z cienia ostrystarczy głos.- O czym, madame? - zapytał markiz.- Pocałować pannę młodą.Z pewnością wiesz, że taki jestobyczaj.- Oczywiście.Zapomniałem.Markiz zwrócił się ku Melindzie.Poczuła, że przyciąga jąku sobie.Chcąc uniknąć pocałunku w usta, odwróciła głowętak, że jego wargi dotknęły tylko jej delikatnego policzka.- Ty nazywasz to pocałunkiem? - zachichotała starakobieta.- Za moich czasów mężczyzni nie byli takiminiedołęgami.- Osiągnęłaś to, na czym ci zależało - odparł markiz -Czyżbyś chciała wprawić w zakłopotanie pannę młodą wtakim momencie?- Nie, skądże - zaprzeczyła stara kobieta.- Podejdz tu,dziewczyno, niech ci się przypatrzę. - Z pewnością tego już za dużo dla ciebie - powiedziałmarkiz, spoglądając na lekarza.- Niczego nie może być za dużo dla kogoś, kto jestumierający - odrzekła macocha.- Chodz tu, Melindo, jeślitakie jest twoje imię.Melinda usłuchała i podeszła do bocznej krawędzi łóżka.Zobaczyła bladą twarz, zniszczoną wiekiem i chorobą, lecz ześladami dawnej urody.Stara kobieta spojrzała na nią, po czymwyciągnęła swą chudą kościstą rękę i ujęła jej dłoń.- A więc poślubiłaś mojego pasierba - powiedziała.-Jesteś dzielną dziewczyną.Melinda nie odpowiedziała; zdawała sobie sprawę, żeoczy starej kobiety badają jej twarz, jak gdyby szukały czegośszczególnego.Nagle mężczyzna, który stał po drugiej stronie łóżka,pochylił się i kładąc przed markizą jakiś obszerny dokument,podał jej gęsie pióro.- Byłoby najlepiej - rzekł - gdyby jaśnie pani podpisałateraz, zanim zanadto się zmęczy.Stara kobieta zachichotała.- To jest to, na czym ci zależy, nieprawdaż, Gilbercie? Nocóż, ty dotrzymałeś umowy, więc i ja muszę.Złożyła swój podpis na pergaminie.Melinda usłyszała, jakstojący obok niej markiz wydał ledwo uchwytne dla uchawestchnienie ulgi.Podpis był nagryzmolony i dośćniewyrazny, ale czytelny.Skończywszy markiza oddała gęsiepióro i pergamin mężczyznie, w którym Melinda odgadła terazprawnika.- Zabierz to - powiedziała.- Skończyłam już z dobramitego świata.Miejmy nadzieję, że na tamten świat nie pójdę zzupełnie pustymi rękami!- Wszelkie życzenia jej lordowskiej mości zostanąspełnione - oświadczył prawnik.- Czy mógłbym teraz odejść? - Tak, idz, idz! - rzekła stara kobieta.- To jest chwila dlarodziny, nieprawdaż? - Znów spojrzała na Melindę.- Jesteśbardzo młoda.Czy myślisz, że potrafisz poradzić sobie zmoim pasierbem? Jest narowisty i nikt go dotąd nie okiełznał.- Wprawiasz nas w zakłopotanie, madame! - powiedziałporywczo markiz.- Melinda jest nieśmiała; czy można jejmieć to za złe?- Nie będzie długo nieśmiała, jeśli wyszła za ciebie -odparła stara kobieta z nutą sarkazmu w głosie.Wkrótcejednak twarz jej złagodniała.- Podejdz bliżej, dziecko -zwróciła się do Melindy.- Jest coś, o czym chcę powiedziećtobie.tylko tobie.Melinda pochyliła się nad nią, a jej koronkowy welondotknął pościeli, jak gdyby zasłaniała tę umierającą kobietę isiebie samą przed wzrokiem innych ludzi.Wówczasuświadomiła sobie, że środek pobudzający, który pozwoliłmarkizie dotrwać do tej chwili, przestaje działać: wyraznieosłabła, opadła na poduszki, ponieważ jednak miała cośważnego do przekazania, całą siłą woli, która jeszcze niecałkiem wygasła, zmusiła się do wypowiedzenia tego.- Bądz dobra.dla niego - wyszeptała tak cicho, że tylkoMelinda mogła ją usłyszeć.- Ja.traktowałam go zle.przezcałe życie.Chyba dlatego.że byłam zazdrosna.że niemiałam własnego syna.Przez to.trudno mu było.znalezćszczęście.Ty.nie.możesz.go.zawieść.- Tak, madame - odrzekła Melinda.Nie mogła powiedziećnic innego.- Obiecaj.mi.że będziesz.się.starać.Jej głos był teraz bardzo słaby i Melinda ledwo ją słyszała.- Obie.caj.mi.- Obiecuję.Usta Melindy wypowiedziały to słowo prawie bezświadomego udziału woli, wiedziała jednak, że stara kobietausłyszała je.Na jej bladych wargach pojawił się nagleuśmiech, po czym powieki opadły.Melinda odstąpiła od łoża; jej miejsce zajął lekarz.- Jej lordowska mość śpi - oznajmił.- Ceremonia zaślubinbyła dla niej, ciężką próbą, lecz bez wahania zdecydowała sięją przejść.- Zawiadomisz mnie natychmiast, gdyby coś się zmieniło- powiedział markiz.- Oczywiście, milordzie - potwierdził lekarz.Markizpodał Melindzie ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]