[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skrzypnęły, ale komoda zatrzymała je.To musiało zaskoczyć osobę na zewnątrz.Znowu nastąpiła przerwa, potem rozległo się pukanie, bardzo delikatne pukanie do drzwi.Julia wstrzymała oddech.Cisza, i znowu pukanie powtórzyło się, jeszcze cichsze i bardziej stłumione.- "Śpię", powiedziała Julia do siebie."Nie słyszę niczego".Kto mógł przyjść i pukać do jej drzwi w środku nocy? Jeżeli to ktoś, kto ma do tego prawo, zawoła, zacznie stukać klamką, narobi hałasu.Ale ta osoba chyba nie śmiała hałasować.Przez długi czas Julia siedziała nieporuszona.Pukanie nie powtórzyło się, a klamka nie drgnęła.Ale dziewczynka siedziała napięta i czujna.Siedziała tak bardzo długo.Nie wiedziała, ile trwało, zanim zmorzył ją sen.Szkolny dzwonek obudził ją skurczoną w niewygodnej pozycji na skraju łóżka.IIPo śniadaniu dziewczynki udały się na górę ścielić łóżka, potem zeszły do dużego hallu na modlitwę, wreszcie rozpierzchły się po klasach.Podczas zamieszania, kiedy uczennice śpieszyły w różnych kierunkach, Julia weszła do jednej z klas, wyszła innymi drzwiami, przyłączyła się do grupy idącej wokół domu, schowała się za rododendrony, wykonała serię strategicznych uników i wreszcie dotarła do muru otaczającego teren szkoły, gdzie lipa miała gruby konar tuż przy ziemi.Wspięła się na drzewo z łatwością, bo przecież robiła to całe życie.Ukryta całkowicie w gęstwinie liści, patrzyła od czasu do czasu na zegarek.Była pewna, że nikt nie zauważy jej nieobecności.W szkole panował chaos, brakowało dwóch nauczycielek, a ponad połowa uczennic pojechała do domu.To oznaczało, że wszystkie grupy muszą zostać zreorganizowane, więc nikt nie będzie w stanie dostrzec nieobecności Julii Upjohn, aż do pory lunchu, a do tego czasu.Spojrzała jeszcze raz na zegarek, zsunęła się po drzewie do poziomu muru, usiadła na nim okrakiem i gładko opuściła się na drugą stronę.Sto metrów dalej był przystanek autobusowy, a autobus miał nadjechać za parę minut.Przybył punktualnie, Julia zatrzymała go i wsiadła, mając na rozwichrzonych włosach pilśniowy kapelusz, wyciągnięty spod bawełnianej sukienki.W swoim pokoju zostawiła list do panny Bulstrode, oparty na umywalce:Szanowna Panno Bulslrodenie zostałam porwana, ani nie uciekłam, więc proszę się nic niepokoić.Wrócę tak szybko, jak się da.Oddana Julia UpjohnIIIW domu pod numerem 228 na Whitehouse Mansions, George, nieskazitelny lokaj Herkulcsa Poirota, otworzył drzwi i przyjrzał się z pewnym zdziwieniem dziewczynce z wybrudzoną buzią.- Czy mogłabym zobaczyć się z panem Herkulesem Poirotem?George potrzebował na odpowiedź trochę więcej czasu niż zwykle.Osoba gościa zaskoczyła go.- Pan Poirot nie przyjmuje nikogo bez wcześniejszego uzgodnienia.- Obawiam się, że nie mam na to czasu.Naprawdę muszę zobaczyć się z nim zaraz.To bardzo pilne.Chodzi o morderstwa i rabunek.- Muszę upewnić się, czy pan Poirot przyjmie panią.Zostawił ją w hallu i odszedł, aby porozumieć się ze swoim panem.- Pewna młoda dama chce się pilnie zobaczyć z panem, sir.- Jaka młoda dama?- Powiedziałbym, proszę pana, że jest to raczej dziewczynka.- Dziewczynka? Młoda dama? Co chcesz powiedzieć, George? To absolutnie nie jest to samo.- Obawiam się, że nie zrozumiał mnie pan w pełni, sir.Powiedziałbym, że jest dziewczynką, uczennicą.Ale choć jej sukienka jest brudna i wręcz podarta, niewątpliwie jest młodą damą.- Rozumiem, że to termin socjologiczny.- I chce widzieć się z panem w sprawie jakichś morderstw i rabunku.Poirot podniósł brwi.- Jakieś morderstwa i rabunek.Osobliwe.Wprowadź tę dziewczynkę, tę młodą damę.Julia weszła do pokoju tylko odrobinę onieśmielona.Odezwała się grzecznie i zupełnie swobodnie.- Dzień dobry, panie Poirot.Jestem Julia Upjohn.Myślę, że zna pan bliską przyjaciółkę mamusi, panią Summerhayes.Mieszkałyśmy u niej zeszłego lata i wiele o panu opowiadała.- Pani Summerhayes.- Poirot wrócił myślą do maleńkiego miasteczka, położonego na zboczu wzgórza i do domu na szczycie tego wzniesienia.Wspomniał uroczą, piegowatą twarz, kanapę z połamanymi sprężynami, masę psów i inne rzeczy, miłe i niemiłe.- Maureen Summerhayes - powiedział.- Ach tak.- Ja nazywam ją ciocią Maureen, ale ona nie jest wcale moją ciotką.Opowiedziała nam.jaki był pan cudowny i ocalił pan człowieka siedzącego w wiezieniu za morderstwo i kiedy nic mogłam wymyślić, co robić i dokąd pójść, przyszedł mi do głowy pan.- Jestem zaszczycony - oświadczył Poirot poważnie.Przysunął jej krzesło.- A teraz powiedz mi - zaczął.- George, mój służący przekazał mi, że pragniesz się poradzić w sprawie rabunku i pewnych morderstw; chodzi zatem o więcej niż jedno morderstwo?- Tak - odparła Julia.- O pannę Springer i pannę Vansittart.I, oczywiście, jest jeszcze porwanie, ale nie sądzę, że to moja sprawa.- Zaskakujesz mnie - rzekł Poirot.- Gdzie miały miejsce te wszystkie emocjonujące zdarzenia?- W mojej szkole, w Meadowbank.- Meadowbank! - wykrzyknął detektyw.- Ach! - Wyciągnął jedną z leżących obok gazet.Rozłożył ją i popatrzył na pierwszą stronę, kiwając głową.- Zaczynam pojmować.Teraz, Julio, opowiedz mi wszystko od początku.Julia opowiedziała.Była to długa, szczegółowa relacja, ale przedstawiona jasno, ze sporadycznymi dygresjami, kiedy musiała się cofać do rzeczy zapomnianych.Doprowadziła opowieść do momentu badania rakiety w sypialni ostatniego wieczoru.- Widzi pan, pomyślałam, że podobnie było z Aladynem: zamiana starej lampy na nową, i że z tą rakietą musi być coś nie w porządku.- I tak było?- Tak.Bez fałszywej skromności Julia podniosła spódniczkę, podwinęła nogawkę długich reform niemal do pachwiny, ukazując coś w rodzaju szarego kataplazmu, przymocowanego przylepcem do górnej części jej nogi.Zdarła paski plastra, wydając bolesne auu! i odczepiła kataplazm, który okazał się pakietem, owiniętym w część plastikowego worka na gąbkę.Julia rozpakowała zawiniątko i bez ostrzeżenia wysypała na stół kupkę lśniących kamieni.- Nom d'im nom d'un nom!* - wyszeptał ze zgrozą Poirot.Podniósł klejnoty i przesypał przez palce.- Nom d'un nom d'un nom! One są prawdziwe.Autentyczne.Julia skinęła głową.- Uważam, że muszą być prawdziwe.Inaczej ludzie nie zabijaliby się dla nich, prawda? Rozumiem jednak, że mogą się zabijać dla tego.Nagle, jak ostatniego wieczoru z oczu dziecka wyjrzała kobieta.Poirot popatrzył na nią bystro i przytaknął.- Tak, czujesz się oczarowana.Nie mogą być dla ciebie tylko kolorowymi szkiełkami- To są klejnoty! - powiedziała Julia z zachwytem.- I znalazłaś je w rakiecie tenisowej? Julia dokończyła relację.- Opowiedziałaś mi już wszystko?- Chyba tak.Może gdzieniegdzie przesadziłam troszkę.Czasem to mi się zdarza.A Jennifer, moja najlepsza przyjaciółka, odwrotnie.Najbardziej emocjonujące rzeczy potrafi przedstawić nudno.- Znowu spojrzała na migoczący stosik [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Skrzypnęły, ale komoda zatrzymała je.To musiało zaskoczyć osobę na zewnątrz.Znowu nastąpiła przerwa, potem rozległo się pukanie, bardzo delikatne pukanie do drzwi.Julia wstrzymała oddech.Cisza, i znowu pukanie powtórzyło się, jeszcze cichsze i bardziej stłumione.- "Śpię", powiedziała Julia do siebie."Nie słyszę niczego".Kto mógł przyjść i pukać do jej drzwi w środku nocy? Jeżeli to ktoś, kto ma do tego prawo, zawoła, zacznie stukać klamką, narobi hałasu.Ale ta osoba chyba nie śmiała hałasować.Przez długi czas Julia siedziała nieporuszona.Pukanie nie powtórzyło się, a klamka nie drgnęła.Ale dziewczynka siedziała napięta i czujna.Siedziała tak bardzo długo.Nie wiedziała, ile trwało, zanim zmorzył ją sen.Szkolny dzwonek obudził ją skurczoną w niewygodnej pozycji na skraju łóżka.IIPo śniadaniu dziewczynki udały się na górę ścielić łóżka, potem zeszły do dużego hallu na modlitwę, wreszcie rozpierzchły się po klasach.Podczas zamieszania, kiedy uczennice śpieszyły w różnych kierunkach, Julia weszła do jednej z klas, wyszła innymi drzwiami, przyłączyła się do grupy idącej wokół domu, schowała się za rododendrony, wykonała serię strategicznych uników i wreszcie dotarła do muru otaczającego teren szkoły, gdzie lipa miała gruby konar tuż przy ziemi.Wspięła się na drzewo z łatwością, bo przecież robiła to całe życie.Ukryta całkowicie w gęstwinie liści, patrzyła od czasu do czasu na zegarek.Była pewna, że nikt nie zauważy jej nieobecności.W szkole panował chaos, brakowało dwóch nauczycielek, a ponad połowa uczennic pojechała do domu.To oznaczało, że wszystkie grupy muszą zostać zreorganizowane, więc nikt nie będzie w stanie dostrzec nieobecności Julii Upjohn, aż do pory lunchu, a do tego czasu.Spojrzała jeszcze raz na zegarek, zsunęła się po drzewie do poziomu muru, usiadła na nim okrakiem i gładko opuściła się na drugą stronę.Sto metrów dalej był przystanek autobusowy, a autobus miał nadjechać za parę minut.Przybył punktualnie, Julia zatrzymała go i wsiadła, mając na rozwichrzonych włosach pilśniowy kapelusz, wyciągnięty spod bawełnianej sukienki.W swoim pokoju zostawiła list do panny Bulstrode, oparty na umywalce:Szanowna Panno Bulslrodenie zostałam porwana, ani nie uciekłam, więc proszę się nic niepokoić.Wrócę tak szybko, jak się da.Oddana Julia UpjohnIIIW domu pod numerem 228 na Whitehouse Mansions, George, nieskazitelny lokaj Herkulcsa Poirota, otworzył drzwi i przyjrzał się z pewnym zdziwieniem dziewczynce z wybrudzoną buzią.- Czy mogłabym zobaczyć się z panem Herkulesem Poirotem?George potrzebował na odpowiedź trochę więcej czasu niż zwykle.Osoba gościa zaskoczyła go.- Pan Poirot nie przyjmuje nikogo bez wcześniejszego uzgodnienia.- Obawiam się, że nie mam na to czasu.Naprawdę muszę zobaczyć się z nim zaraz.To bardzo pilne.Chodzi o morderstwa i rabunek.- Muszę upewnić się, czy pan Poirot przyjmie panią.Zostawił ją w hallu i odszedł, aby porozumieć się ze swoim panem.- Pewna młoda dama chce się pilnie zobaczyć z panem, sir.- Jaka młoda dama?- Powiedziałbym, proszę pana, że jest to raczej dziewczynka.- Dziewczynka? Młoda dama? Co chcesz powiedzieć, George? To absolutnie nie jest to samo.- Obawiam się, że nie zrozumiał mnie pan w pełni, sir.Powiedziałbym, że jest dziewczynką, uczennicą.Ale choć jej sukienka jest brudna i wręcz podarta, niewątpliwie jest młodą damą.- Rozumiem, że to termin socjologiczny.- I chce widzieć się z panem w sprawie jakichś morderstw i rabunku.Poirot podniósł brwi.- Jakieś morderstwa i rabunek.Osobliwe.Wprowadź tę dziewczynkę, tę młodą damę.Julia weszła do pokoju tylko odrobinę onieśmielona.Odezwała się grzecznie i zupełnie swobodnie.- Dzień dobry, panie Poirot.Jestem Julia Upjohn.Myślę, że zna pan bliską przyjaciółkę mamusi, panią Summerhayes.Mieszkałyśmy u niej zeszłego lata i wiele o panu opowiadała.- Pani Summerhayes.- Poirot wrócił myślą do maleńkiego miasteczka, położonego na zboczu wzgórza i do domu na szczycie tego wzniesienia.Wspomniał uroczą, piegowatą twarz, kanapę z połamanymi sprężynami, masę psów i inne rzeczy, miłe i niemiłe.- Maureen Summerhayes - powiedział.- Ach tak.- Ja nazywam ją ciocią Maureen, ale ona nie jest wcale moją ciotką.Opowiedziała nam.jaki był pan cudowny i ocalił pan człowieka siedzącego w wiezieniu za morderstwo i kiedy nic mogłam wymyślić, co robić i dokąd pójść, przyszedł mi do głowy pan.- Jestem zaszczycony - oświadczył Poirot poważnie.Przysunął jej krzesło.- A teraz powiedz mi - zaczął.- George, mój służący przekazał mi, że pragniesz się poradzić w sprawie rabunku i pewnych morderstw; chodzi zatem o więcej niż jedno morderstwo?- Tak - odparła Julia.- O pannę Springer i pannę Vansittart.I, oczywiście, jest jeszcze porwanie, ale nie sądzę, że to moja sprawa.- Zaskakujesz mnie - rzekł Poirot.- Gdzie miały miejsce te wszystkie emocjonujące zdarzenia?- W mojej szkole, w Meadowbank.- Meadowbank! - wykrzyknął detektyw.- Ach! - Wyciągnął jedną z leżących obok gazet.Rozłożył ją i popatrzył na pierwszą stronę, kiwając głową.- Zaczynam pojmować.Teraz, Julio, opowiedz mi wszystko od początku.Julia opowiedziała.Była to długa, szczegółowa relacja, ale przedstawiona jasno, ze sporadycznymi dygresjami, kiedy musiała się cofać do rzeczy zapomnianych.Doprowadziła opowieść do momentu badania rakiety w sypialni ostatniego wieczoru.- Widzi pan, pomyślałam, że podobnie było z Aladynem: zamiana starej lampy na nową, i że z tą rakietą musi być coś nie w porządku.- I tak było?- Tak.Bez fałszywej skromności Julia podniosła spódniczkę, podwinęła nogawkę długich reform niemal do pachwiny, ukazując coś w rodzaju szarego kataplazmu, przymocowanego przylepcem do górnej części jej nogi.Zdarła paski plastra, wydając bolesne auu! i odczepiła kataplazm, który okazał się pakietem, owiniętym w część plastikowego worka na gąbkę.Julia rozpakowała zawiniątko i bez ostrzeżenia wysypała na stół kupkę lśniących kamieni.- Nom d'im nom d'un nom!* - wyszeptał ze zgrozą Poirot.Podniósł klejnoty i przesypał przez palce.- Nom d'un nom d'un nom! One są prawdziwe.Autentyczne.Julia skinęła głową.- Uważam, że muszą być prawdziwe.Inaczej ludzie nie zabijaliby się dla nich, prawda? Rozumiem jednak, że mogą się zabijać dla tego.Nagle, jak ostatniego wieczoru z oczu dziecka wyjrzała kobieta.Poirot popatrzył na nią bystro i przytaknął.- Tak, czujesz się oczarowana.Nie mogą być dla ciebie tylko kolorowymi szkiełkami- To są klejnoty! - powiedziała Julia z zachwytem.- I znalazłaś je w rakiecie tenisowej? Julia dokończyła relację.- Opowiedziałaś mi już wszystko?- Chyba tak.Może gdzieniegdzie przesadziłam troszkę.Czasem to mi się zdarza.A Jennifer, moja najlepsza przyjaciółka, odwrotnie.Najbardziej emocjonujące rzeczy potrafi przedstawić nudno.- Znowu spojrzała na migoczący stosik [ Pobierz całość w formacie PDF ]