[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nicole - powiedziała z naciskiem.- Dowiedz się.Nicky westchnęła.Mogła przewidzieć, że tak łatwo się nie wywinie.- Dobrze - obiecała.- A potem masz przyjechać prosto do domu i wszystko mi opowiedzieć.- Dobrze - powtórzyła z rezygnacją Nicky.Wyglądało na to, że może się pożegnać z sielską atmos¬ferą pokoju hotelowego w Charlestonie, dwoma wielkimi łóżkami i błogim wieczorem spędzonym samotnie przed telewizorem.Cóż, i tak się nie łudziła, że będzie jej to da¬ne.Ostatnio widziała matkę i siostrę podczas krótkiej wi¬zyty na Boże Narodzenie, toteż meldując się w hotelu, czuła przez skórę, że przyjdzie jej spędzić noc gdzie in¬dziej.Matka nigdy by jej nie darowała, gdyby zatrzymała się poza domem.Zresztą jedna noc w rodzinnym oku cy¬klonu chyba jej nie zabije.Jeśli okaże się jednak, że ktoś z zespołu zaaranżował te krzyki, Leonora jej tego nie daruje.Jakby czytając w myślach córki (a kto ją tam wie?), Le¬onora obrzuciła Nicky na pożegnanie ostrzegawczym spojrzeniem i pozwoliła się wyprowadzić za drzwi.- Wychodzi na to, że jeszcze nie straciliśmy roboty ¬oznajmił wesoło Gordon.Stałza nią i zręcznie nawijał na ramię kilometry pomarańczowego kabla.- Słyszałem do¬bre wieści.- Tak? - ucieszyła się Nicky.- Zakończenie, że.mucha nie siada!- No.- Entuzjazm Nicky trochę osłabł.Zniżyła głos: po co ktoś postronny ma się dowiedzieć, że wystrzałowy finał budzi jakiekolwiek wątpliwości.- Te krzyki.byłeś na dole, prawda? Nie widziałeś, żeby ktoś krzyczał?Gordon potrząsnął głową.Następnie przystanął na progu jadalni i zmarszczyłbrwi.- Przecież to był duch, nie?Nicky zmarszczyła nos.- Sama nie wiem.Chciałabym w to wierzyć.Ale to brzmiało tak.realnie.- Wiem tylko, że cały czas stałem tu, w holu, i nie wi¬działem, żeby ktoś krzyczał.Ale słyszałem dobrze, o tak.I mało nie wyskoczyłem ze skóry, mówię ci.Nicky skrzywiła się lekko.- Aż tak?- Słuchaj, ostatni raz byłem tak przerażony, kiedy moja była żona przyłapała mnie z opiekunką do dzieci.Nicky parsknęła śmiechem, a Gordon wyszczerzył zę¬by i dalej zwijał kabel.Nieco podniesiona na duchu poszła do kuchni, gdzie sądząc po odgłosach, spodziewała się za¬stać pozostałych członków ekipy.Może jednak te wrzaski wcale nie były udawane, w końcu przecież nie tylko ona przestraszyła się nie na żarty.Może po złych doświadcze¬niach ze swoim programem Leonora najzwyczajniej w świecie stała się przewrażliwiona.Poza tym dziś wie¬czorem zdecydowanie nie była sobą.Może zawiodła ją in¬tuicja?Po drodze Nicky minęła grupkę osób, które właśnie szły na dół: Tinę, Marisę, państwa Schultz, Barneya Pife' a i jego pomagiera.Na widok ostatnich dwóch skrzywiła się w duchu i przyspieszyła kroku, aby uniknąć niemiłej kon¬frontacji.Przedstawienie skończone.Pora brać nogi za pas.Kiedy weszła do kuchni, Cassanąra i Mario pakowali sprzęt, popijając swój ulubiony sok żurawinowy, a Bob rozkładał na blacie obok zlewozmywaka fragmenty cz꬜ciowo rozmontowanej kamery.Przerwali rozmowę i po¬witali Nicky wykrzyknikami oraz rozmaitymi wyrazami uznania.- Słuchajcie, mam do was pytanie - powiedziała, kiedy ucichły okrzyki.Oparła się plecami o "wyspę" na środku, starając się nie myśleć o plamie krwi, która piętnaście lat temu znajdowa¬ła się zaledwie piętnaście centymetrów od jej prawej sto¬py.Tu zamordowano Tarę Mitchell.Zadrżała wewnętrz¬nie i odruchowo zawiesiła wzrok na jaskrawych różach tapety, próbując odsunąć od siebie drastyczne skojarzenia.Koniec końców tamte wydarzenia i wzmianki o duchach stanowiły zasadniczy powód, dla którego tu przyjechali.To idiotyczne, że przejmuje się tym akurat teraz.- Czy te wrzaski to radosna twórczość kogoś z naszej ekipy?Minęła sekunda.Trzy pary oczu wpatrzyły się w nią z niekłamanym zdumieniem.~ Ależ skąd - odparł wreszcie Bob, który zamarł nad zaślepką obiektywu.- Tego nie było w scenariuszu.Pozatym w plenerze nie mielibyśmy technicznych możliwości, żeby to spreparować.- Nie mówię o technicznych możliwościach.- Nicky skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła go badawczym spojrzeniem.- Pytam tylko, czy ktoś wrzeszczał.Bob zmarszczył brwi.- Nic mi o tym nie wiadomo.Nicky popatrzyła na Cassandrę, która potrząsnęła gło¬wą, niewinnie wytrzeszczając czekoladowe oczy.- Kochana, gdybym umiała tak profesjonalnie wrzesz¬czeć, wybrałabym karierę w horrorach - oznajmiła, popi¬jając łyk soku żurawinowego.- Mało nie umarłam ze strachu.- Ja myślałem,.że to duch.- Mario zatrzasnął kuferek z kosmetykami.- Miałem.jak wy to mówicie.siarki, czy coś.- Zadygotał teatralnie.- Ciarki - poprawiła go Cassandra.- Chcesz powiedzieć, że to nie miało nic wspólnego z duchami? - spytał Bob i zmarszczka na jego czole pogłę¬biła się jeszcze bardziej.Podobnie jak Nicky ogromnie ce¬nił fakty i myśl o ewentualnym oszustwie wyraźnie nie dawała mu spokoju.- Chcę powiedzieć, że nic nie wiem - odpowiedziała ostrożnie Nicky.- Próbuję się upewnić.Nie wierz nicze¬mu bez zastrzeżeń, pamiętacie?- Pierwsze słyszę.- Mario, który stosunkowo niedaw¬no przybył do Stanów z Gwatemali i nieustannie szlifował swoją angielszczyznę, okazał żywe zainteresowanie.¬Macie to na jednej ze swoich mpnet?- Nie - uświadomiła go Cassandra.- To jakiś cytat, czy coś w tym stylu *.- Aha.- Mario kiwnął głową.Widać było, że skrzętnie notuje powiedzonko w pamięci.* Nawiązanie do słynnych słów Ronalda Reagana, "trust but verify".Znam ich na tyle dobrze, by wiedzieć z całą pewnością, że nie mijają się z prawdą, pomyślała Nicky, przenosząc wzrok z jednego na drugie.Ci troje nie kłamali.- Gdzie Karen? - Nicky wzięła pod uwagę kolejną po¬tencjalną podejrzaną.- Dostała pilny telefon i wyszła do ogrodu - oznajmił Gordon.Wszedł do kuchni, ciągnąc za sobą wózek kame¬rowy, i wskazał kciukiem rozsuwane drzwi.- Chyba cho¬dziło o coś ważnego.Odniosłem wrażenie, że rozmawia z Jego Wysokością we własnej osobie.Jego Wysokość nazywał się Sid Levin i był producen¬tem "Na tropie tajemnic".- Tak? - W głosie Nicky zabrzmiał lekki niepokój.Od Sida Levina zależała jej praca, ba, cała kariera.- Co mówił?Gordon wzruszył ramionami.- A bo ja wiem? Musisz spytać Karen.- Spytam.- Nicky ruszyła w stronę drzwi.Uczyniła to tym gorliwiej, że na progu kuchni stanęli Barney Pife i ten drugi, mały glina.- Potrzebujecie pomocy, żeby zwinąć interes? - zapytał pierwszy.Z jedną ręką na klamce obejrzała się przez ramię i na¬potkała jego spojrzenie.Gordon rzucił coś w odpowiedzi, ale nie dosłyszała jego słów.Dosyć nerwów i zmartwień jak na jeden dzień, pomyślała, starannie zamykając za so¬bą drzwi.Czuła się emocjonalnie i fizycznie wyciśnięta, skonana i wyczerpana do cna.Nie miała siły, aby po raz kolejny stawić czoło denerwującym lokalnym stróżom prawa.Dla odmiany ktoś może ją raz w tym wyręczyć.Na zewnątrz otoczyły ją ciemności i słodkawe nocne powietrze.Przez chwilę stała nieruchomo na niewielkim dziedzińcu, chłonąc z zamkniętymi oczami odurzający aromat kwiatów, trawy i oceanu, czując lekki posmak soli na języku i miły powiew wiatru na twarzy.Było ciepło, jeszcze cieplej niż w domu, lecz bryza łagodziła upał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.- Nicole - powiedziała z naciskiem.- Dowiedz się.Nicky westchnęła.Mogła przewidzieć, że tak łatwo się nie wywinie.- Dobrze - obiecała.- A potem masz przyjechać prosto do domu i wszystko mi opowiedzieć.- Dobrze - powtórzyła z rezygnacją Nicky.Wyglądało na to, że może się pożegnać z sielską atmos¬ferą pokoju hotelowego w Charlestonie, dwoma wielkimi łóżkami i błogim wieczorem spędzonym samotnie przed telewizorem.Cóż, i tak się nie łudziła, że będzie jej to da¬ne.Ostatnio widziała matkę i siostrę podczas krótkiej wi¬zyty na Boże Narodzenie, toteż meldując się w hotelu, czuła przez skórę, że przyjdzie jej spędzić noc gdzie in¬dziej.Matka nigdy by jej nie darowała, gdyby zatrzymała się poza domem.Zresztą jedna noc w rodzinnym oku cy¬klonu chyba jej nie zabije.Jeśli okaże się jednak, że ktoś z zespołu zaaranżował te krzyki, Leonora jej tego nie daruje.Jakby czytając w myślach córki (a kto ją tam wie?), Le¬onora obrzuciła Nicky na pożegnanie ostrzegawczym spojrzeniem i pozwoliła się wyprowadzić za drzwi.- Wychodzi na to, że jeszcze nie straciliśmy roboty ¬oznajmił wesoło Gordon.Stałza nią i zręcznie nawijał na ramię kilometry pomarańczowego kabla.- Słyszałem do¬bre wieści.- Tak? - ucieszyła się Nicky.- Zakończenie, że.mucha nie siada!- No.- Entuzjazm Nicky trochę osłabł.Zniżyła głos: po co ktoś postronny ma się dowiedzieć, że wystrzałowy finał budzi jakiekolwiek wątpliwości.- Te krzyki.byłeś na dole, prawda? Nie widziałeś, żeby ktoś krzyczał?Gordon potrząsnął głową.Następnie przystanął na progu jadalni i zmarszczyłbrwi.- Przecież to był duch, nie?Nicky zmarszczyła nos.- Sama nie wiem.Chciałabym w to wierzyć.Ale to brzmiało tak.realnie.- Wiem tylko, że cały czas stałem tu, w holu, i nie wi¬działem, żeby ktoś krzyczał.Ale słyszałem dobrze, o tak.I mało nie wyskoczyłem ze skóry, mówię ci.Nicky skrzywiła się lekko.- Aż tak?- Słuchaj, ostatni raz byłem tak przerażony, kiedy moja była żona przyłapała mnie z opiekunką do dzieci.Nicky parsknęła śmiechem, a Gordon wyszczerzył zę¬by i dalej zwijał kabel.Nieco podniesiona na duchu poszła do kuchni, gdzie sądząc po odgłosach, spodziewała się za¬stać pozostałych członków ekipy.Może jednak te wrzaski wcale nie były udawane, w końcu przecież nie tylko ona przestraszyła się nie na żarty.Może po złych doświadcze¬niach ze swoim programem Leonora najzwyczajniej w świecie stała się przewrażliwiona.Poza tym dziś wie¬czorem zdecydowanie nie była sobą.Może zawiodła ją in¬tuicja?Po drodze Nicky minęła grupkę osób, które właśnie szły na dół: Tinę, Marisę, państwa Schultz, Barneya Pife' a i jego pomagiera.Na widok ostatnich dwóch skrzywiła się w duchu i przyspieszyła kroku, aby uniknąć niemiłej kon¬frontacji.Przedstawienie skończone.Pora brać nogi za pas.Kiedy weszła do kuchni, Cassanąra i Mario pakowali sprzęt, popijając swój ulubiony sok żurawinowy, a Bob rozkładał na blacie obok zlewozmywaka fragmenty cz꬜ciowo rozmontowanej kamery.Przerwali rozmowę i po¬witali Nicky wykrzyknikami oraz rozmaitymi wyrazami uznania.- Słuchajcie, mam do was pytanie - powiedziała, kiedy ucichły okrzyki.Oparła się plecami o "wyspę" na środku, starając się nie myśleć o plamie krwi, która piętnaście lat temu znajdowa¬ła się zaledwie piętnaście centymetrów od jej prawej sto¬py.Tu zamordowano Tarę Mitchell.Zadrżała wewnętrz¬nie i odruchowo zawiesiła wzrok na jaskrawych różach tapety, próbując odsunąć od siebie drastyczne skojarzenia.Koniec końców tamte wydarzenia i wzmianki o duchach stanowiły zasadniczy powód, dla którego tu przyjechali.To idiotyczne, że przejmuje się tym akurat teraz.- Czy te wrzaski to radosna twórczość kogoś z naszej ekipy?Minęła sekunda.Trzy pary oczu wpatrzyły się w nią z niekłamanym zdumieniem.~ Ależ skąd - odparł wreszcie Bob, który zamarł nad zaślepką obiektywu.- Tego nie było w scenariuszu.Pozatym w plenerze nie mielibyśmy technicznych możliwości, żeby to spreparować.- Nie mówię o technicznych możliwościach.- Nicky skrzyżowała ręce na piersi i zmierzyła go badawczym spojrzeniem.- Pytam tylko, czy ktoś wrzeszczał.Bob zmarszczył brwi.- Nic mi o tym nie wiadomo.Nicky popatrzyła na Cassandrę, która potrząsnęła gło¬wą, niewinnie wytrzeszczając czekoladowe oczy.- Kochana, gdybym umiała tak profesjonalnie wrzesz¬czeć, wybrałabym karierę w horrorach - oznajmiła, popi¬jając łyk soku żurawinowego.- Mało nie umarłam ze strachu.- Ja myślałem,.że to duch.- Mario zatrzasnął kuferek z kosmetykami.- Miałem.jak wy to mówicie.siarki, czy coś.- Zadygotał teatralnie.- Ciarki - poprawiła go Cassandra.- Chcesz powiedzieć, że to nie miało nic wspólnego z duchami? - spytał Bob i zmarszczka na jego czole pogłę¬biła się jeszcze bardziej.Podobnie jak Nicky ogromnie ce¬nił fakty i myśl o ewentualnym oszustwie wyraźnie nie dawała mu spokoju.- Chcę powiedzieć, że nic nie wiem - odpowiedziała ostrożnie Nicky.- Próbuję się upewnić.Nie wierz nicze¬mu bez zastrzeżeń, pamiętacie?- Pierwsze słyszę.- Mario, który stosunkowo niedaw¬no przybył do Stanów z Gwatemali i nieustannie szlifował swoją angielszczyznę, okazał żywe zainteresowanie.¬Macie to na jednej ze swoich mpnet?- Nie - uświadomiła go Cassandra.- To jakiś cytat, czy coś w tym stylu *.- Aha.- Mario kiwnął głową.Widać było, że skrzętnie notuje powiedzonko w pamięci.* Nawiązanie do słynnych słów Ronalda Reagana, "trust but verify".Znam ich na tyle dobrze, by wiedzieć z całą pewnością, że nie mijają się z prawdą, pomyślała Nicky, przenosząc wzrok z jednego na drugie.Ci troje nie kłamali.- Gdzie Karen? - Nicky wzięła pod uwagę kolejną po¬tencjalną podejrzaną.- Dostała pilny telefon i wyszła do ogrodu - oznajmił Gordon.Wszedł do kuchni, ciągnąc za sobą wózek kame¬rowy, i wskazał kciukiem rozsuwane drzwi.- Chyba cho¬dziło o coś ważnego.Odniosłem wrażenie, że rozmawia z Jego Wysokością we własnej osobie.Jego Wysokość nazywał się Sid Levin i był producen¬tem "Na tropie tajemnic".- Tak? - W głosie Nicky zabrzmiał lekki niepokój.Od Sida Levina zależała jej praca, ba, cała kariera.- Co mówił?Gordon wzruszył ramionami.- A bo ja wiem? Musisz spytać Karen.- Spytam.- Nicky ruszyła w stronę drzwi.Uczyniła to tym gorliwiej, że na progu kuchni stanęli Barney Pife i ten drugi, mały glina.- Potrzebujecie pomocy, żeby zwinąć interes? - zapytał pierwszy.Z jedną ręką na klamce obejrzała się przez ramię i na¬potkała jego spojrzenie.Gordon rzucił coś w odpowiedzi, ale nie dosłyszała jego słów.Dosyć nerwów i zmartwień jak na jeden dzień, pomyślała, starannie zamykając za so¬bą drzwi.Czuła się emocjonalnie i fizycznie wyciśnięta, skonana i wyczerpana do cna.Nie miała siły, aby po raz kolejny stawić czoło denerwującym lokalnym stróżom prawa.Dla odmiany ktoś może ją raz w tym wyręczyć.Na zewnątrz otoczyły ją ciemności i słodkawe nocne powietrze.Przez chwilę stała nieruchomo na niewielkim dziedzińcu, chłonąc z zamkniętymi oczami odurzający aromat kwiatów, trawy i oceanu, czując lekki posmak soli na języku i miły powiew wiatru na twarzy.Było ciepło, jeszcze cieplej niż w domu, lecz bryza łagodziła upał [ Pobierz całość w formacie PDF ]