[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, niewolno jej tak myśleć, musiała walczyć, musiała.I musiała też iść do toalety.Zresztą ile to jużsię opóznia?- To moja wina - stwierdził Allan.- To całkowicie moja wina.- Nie, Allan, nie.Rozprawa wreszcie się skończyła, najwyrazniej bez konkretnego rozwiązania, ludziezaczęli wychodzić, obojętnie lub z zainteresowaniem zerkając na Rosie, siedzącą zeskrzyżowanymi nogami; zerknął na nią również sędzia, nim wymknął się za kulisy niczymaktor, tylnym wyjściem.Sala opustoszała.Rosie chwilę siedziała w ciszy, po czym ponownieotworzyła dokumenty, by się im przyjrzeć, by zyskać absolutną pewność.I wtedy w drzwiachstanął starszy mężczyzna w mundurze, który ją tu skierował, i spojrzał na nią z niemąkonsternacją.- Miałaś iść do w y d z i a ł u drugiego - powiedział Allan.- W y d z i a ł u drugiegosądu rodzinnego.Na górze.Nie do sali numer dwa, cokolwiek by to było.Gdy wreszcie dotarła do wydziału drugiego sądu rodzinnego, wiedziała już, że stało sięcoś nieodwracalnego.Sala była pusta.Wszystko skończone, decyzje podjęte, wszystko wzaledwie minutę, zaocznie, pod jej nieobecność; z powodu jej nieobecności.Przepadło.- Byli tam, a ciebie nie było - stwierdził Allan.- Pierwszy warunek konieczny dowygrania sprawy.Stawić się na nią.To, choć innymi słowami, powiedziała jej sędzia, gdy Rosie wreszcie ją odnalazła, kiedyta wychodziła na lunch: była to surowa, chuda starsza kobieta z różem na policzkach ipierścionkiem prawie na każdym palcu, w białej jedwabnej bluzce, której drogocennegopiękna Rosie nie mogła nie zauważyć, nawet gdy kobieta informowała ją, że to jej były mążma teraz prawo opieki nad ich dzieckiem.- Ale wyjaśniłaś jej, prawda? - spytał Allan.Rosie wreszcie usiadła, a Allan zamknąłdrzwi do sekretariatu i sekretarki.- Wyjaśniłaś jej, że to pomyłka, że byłaś.- Oczywiście, że tak.O c z y w i ś c i e.Choć tak naprawdę nie wyjaśniła.Kobieta z wyniosłym współczuciem czy teżpotępieniem zmierzyła Rosie wzrokiem istoty o jakichś innych wartościach moralnych, poczym w kilku słowach wydała na nią wyrok, którego Rosie zdawała się spodziewać już odbardzo dawna, przez całe swe życie, i na który nie potrafiła odpowiedzieć.Usłyszała pełentryumfu śmiech gdzieś z głębi korytarza, którędy wychodzili ludzie; i głos kogoś, kto niezamierza się poddać, mówiący może jeszcze nie wyszli".Rosie oderwała wzrok od twarzysędzi i puściła się biegiem.Najpierw na parking, gdzie jednak nie było ani Mike'a, ani furgonetki Lasu", którąjezdził.Z powrotem przez korytarze, puste, ze wszystkimi drzwiami zamkniętymi, jak to wporze lunchu.Następnie do swojego samochodu i z powrotem do Jambs z szybkością, jakiejstare kombi nigdy wcześniej na tej trasie nie rozwinęło, do domu Beau przy Maple StreetBeau nadal nie było.Sam też nie.Wszystko w porządku, oznajmiła kobieta w kuchni, właśnieodebrał ją tata.A potem tutaj.- Ten wyrok się nie utrzyma - stwierdził Allan.- Sprawiedliwości wyraznie nie stało siętu zadość.O to właśnie mi chodzi.Nawet ta kobieta musi to rozumieć.Rosie zerwała się z krzesła.- Mike - powiedziała.- On musiał w i e d z i e ć.- Na straszną chwilę wróciła duchemdo korytarzy sądu i tamtejszych ludzi (sędzi, strażnika, uczestników rozprawy), tak jak miałatam nieustannie powracać w ciągu nadchodzących miesięcy, na jawie i we śnie; ale to wtedywłaśnie po raz pierwszy zrozumiała, że Mike musiał wiedzieć.- Musiał wiedzieć, że niemogłabym tak po prostu nie przyjść.%7łe coś się musiało stać.Allan spojrzał na nią swymi głębokimi, ciemnymi, współczującymi oczami i skinąłgłową.- No pewnie.Musiał wiedzieć.Ale nie odezwał się ani słowem.Ani jednym słowem.Kiedy tak siedziała jak głupia w tamtej sali, niewłaściwej sali, w której dokonywały sięzmiany w życiu innych ludzi, Mike stał przed sędzią i nie odezwał się ani słowem, niepoprosił o czas, nie poprosił o.łaskę.- Możemy wznowić proces - powiedział Allan.- To farsa.- Widziała, jak z pochylonągłową i opuszczonymi kącikami ust wybiera podstawy moralne, na których zamierzał sięoprzeć.- Farsa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Nie, niewolno jej tak myśleć, musiała walczyć, musiała.I musiała też iść do toalety.Zresztą ile to jużsię opóznia?- To moja wina - stwierdził Allan.- To całkowicie moja wina.- Nie, Allan, nie.Rozprawa wreszcie się skończyła, najwyrazniej bez konkretnego rozwiązania, ludziezaczęli wychodzić, obojętnie lub z zainteresowaniem zerkając na Rosie, siedzącą zeskrzyżowanymi nogami; zerknął na nią również sędzia, nim wymknął się za kulisy niczymaktor, tylnym wyjściem.Sala opustoszała.Rosie chwilę siedziała w ciszy, po czym ponownieotworzyła dokumenty, by się im przyjrzeć, by zyskać absolutną pewność.I wtedy w drzwiachstanął starszy mężczyzna w mundurze, który ją tu skierował, i spojrzał na nią z niemąkonsternacją.- Miałaś iść do w y d z i a ł u drugiego - powiedział Allan.- W y d z i a ł u drugiegosądu rodzinnego.Na górze.Nie do sali numer dwa, cokolwiek by to było.Gdy wreszcie dotarła do wydziału drugiego sądu rodzinnego, wiedziała już, że stało sięcoś nieodwracalnego.Sala była pusta.Wszystko skończone, decyzje podjęte, wszystko wzaledwie minutę, zaocznie, pod jej nieobecność; z powodu jej nieobecności.Przepadło.- Byli tam, a ciebie nie było - stwierdził Allan.- Pierwszy warunek konieczny dowygrania sprawy.Stawić się na nią.To, choć innymi słowami, powiedziała jej sędzia, gdy Rosie wreszcie ją odnalazła, kiedyta wychodziła na lunch: była to surowa, chuda starsza kobieta z różem na policzkach ipierścionkiem prawie na każdym palcu, w białej jedwabnej bluzce, której drogocennegopiękna Rosie nie mogła nie zauważyć, nawet gdy kobieta informowała ją, że to jej były mążma teraz prawo opieki nad ich dzieckiem.- Ale wyjaśniłaś jej, prawda? - spytał Allan.Rosie wreszcie usiadła, a Allan zamknąłdrzwi do sekretariatu i sekretarki.- Wyjaśniłaś jej, że to pomyłka, że byłaś.- Oczywiście, że tak.O c z y w i ś c i e.Choć tak naprawdę nie wyjaśniła.Kobieta z wyniosłym współczuciem czy teżpotępieniem zmierzyła Rosie wzrokiem istoty o jakichś innych wartościach moralnych, poczym w kilku słowach wydała na nią wyrok, którego Rosie zdawała się spodziewać już odbardzo dawna, przez całe swe życie, i na który nie potrafiła odpowiedzieć.Usłyszała pełentryumfu śmiech gdzieś z głębi korytarza, którędy wychodzili ludzie; i głos kogoś, kto niezamierza się poddać, mówiący może jeszcze nie wyszli".Rosie oderwała wzrok od twarzysędzi i puściła się biegiem.Najpierw na parking, gdzie jednak nie było ani Mike'a, ani furgonetki Lasu", którąjezdził.Z powrotem przez korytarze, puste, ze wszystkimi drzwiami zamkniętymi, jak to wporze lunchu.Następnie do swojego samochodu i z powrotem do Jambs z szybkością, jakiejstare kombi nigdy wcześniej na tej trasie nie rozwinęło, do domu Beau przy Maple StreetBeau nadal nie było.Sam też nie.Wszystko w porządku, oznajmiła kobieta w kuchni, właśnieodebrał ją tata.A potem tutaj.- Ten wyrok się nie utrzyma - stwierdził Allan.- Sprawiedliwości wyraznie nie stało siętu zadość.O to właśnie mi chodzi.Nawet ta kobieta musi to rozumieć.Rosie zerwała się z krzesła.- Mike - powiedziała.- On musiał w i e d z i e ć.- Na straszną chwilę wróciła duchemdo korytarzy sądu i tamtejszych ludzi (sędzi, strażnika, uczestników rozprawy), tak jak miałatam nieustannie powracać w ciągu nadchodzących miesięcy, na jawie i we śnie; ale to wtedywłaśnie po raz pierwszy zrozumiała, że Mike musiał wiedzieć.- Musiał wiedzieć, że niemogłabym tak po prostu nie przyjść.%7łe coś się musiało stać.Allan spojrzał na nią swymi głębokimi, ciemnymi, współczującymi oczami i skinąłgłową.- No pewnie.Musiał wiedzieć.Ale nie odezwał się ani słowem.Ani jednym słowem.Kiedy tak siedziała jak głupia w tamtej sali, niewłaściwej sali, w której dokonywały sięzmiany w życiu innych ludzi, Mike stał przed sędzią i nie odezwał się ani słowem, niepoprosił o czas, nie poprosił o.łaskę.- Możemy wznowić proces - powiedział Allan.- To farsa.- Widziała, jak z pochylonągłową i opuszczonymi kącikami ust wybiera podstawy moralne, na których zamierzał sięoprzeć.- Farsa [ Pobierz całość w formacie PDF ]