[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuła się nieco oszołomiona - nie, po-prawka, mocno oszołomiona.I odprężona.I zaspokojona.Może odro-binkę obolała.Ale przede wszystkim, czuła, że idealnie do siebie paso-wali, co jednocześnie było dosyć przerażające.Rozdział 31Logan Tilman, brat Bailey, zjawił się w biurze J&L rankiem piątegodnia.Bret od razu wiedział, kim był, zanim jeszcze się przedstawił.Nie dlatego, że on i Bailey byli do siebie aż tak bardzo podobni fizycz-nie - Logan był wyższy, miał ciemniejsze włosy, bardziej niebieskieoczy.Na to, że byli spokrewnieni, wskazywał ich sposób bycia, wy-malowana na twarzy powściągliwość.Poza tym, jego twarz była wy-mizerowana z niepokoju, podobnie jak wysokiej, piegowatej kobiety,która mu towarzyszyła.- Logan Tilman, brat Bailey - przedstawił się Karen.- To mojażona, Peaches.Ja.oboje nie mogliśmy dłużej wysiedzieć w Denver.Zero kontaktu, żadnych wiadomości.Woleliśmy być tutaj.Wiecie cośnowego?Bret wyszedł z gabinetu, żeby się z nimi przywitać.- Nie, niestety.Przykro mi.- Był tak samo wymizerowany jakoni; od kiedy rozbił się samolot Cama, spał mało i niespokojnie.Mimoto brał loty, ponieważ interes musiał się kręcić.Finansowo nie było różowo, a właściwie było zupełnie kiepsko.Zakładając wspólny interes, on i Cam postąpili bardzo rozsądnie, boubezpieczyli samoloty oraz siebie, żeby firma mogła nadal funkcjo-nować, gdyby któremuś z nich coś się stało, ale nie wzięli pod uwagęnaturalnej niechęci firm ubezpieczeniowych do rozstawania się z pie-niędzmi.Choć samolot Cama zniknął z radaru nad wyjątkowo surowym,trudnym terenem - co w praktyce oznaczało, że się rozbił - ponieważnie odnaleziono wraku ani ciała Cama, dla firmy ubezpieczeniowej184RS Cam nadal żył i nic się nie zmieni, dopóki nie zostaną odnalezionejego szczątki lub sąd nie uzna go za zmarłego.Tak więc, Bret byłuboższy o jeden samolot i jednego pilota, a to oznaczało mniejszedochody.Chodził nocą w tę i z powrotem, zamartwiając się długami,które miał do spłacenia.Oczywiście będzie musiał zatrudnić innegopilota, ale znalezienie kogoś o odpowiednich kwalifikacjach trochępotrwa.Uświadomił sobie, że Karen patrzy na niego zwężonymi ocza-mi; takie spojrzenie oznaczało, że spotka go kara, jeśli nie zrobi tego,czego od niego chciała.Zaczerpnął powietrza.Karen czekała, żeby po-wiedział bratu Bailey o dziwnej sprawie z paliwem.Miała rację; Logan musiał wiedzieć.Bret nie chciał być tym, którymu o tym powie, ale nie miał wyboru.- Zapraszam do mojego gabinetu - westchnął ciężko.- Napijeciesię kawy?Peaches spojrzała na męża, jakby oceniając, czy potrzebował za-strzyku kofeiny.- Tak, poprosimy - powiedziała, biorąc Logana za rękę.Zcisnąłlekko jej dłoń i słabo się uśmiechnął.Bret zaprowadził ich do swojego gabinetu i zachęcił gestem, byusiedli.- Jaką kawę pijecie?- Jedna ze śmietanką, jedna czarna - odpowiedziała Peaches.Mia-ła głos jak Dzwoneczek z Piotrusia Pana: lekki i dzwięczny.Bret czę-sto rozmawiał z Bailey podczas ich wspólnych lotów i pamiętał, jakbardzo lubiła swoją bratową.Zdaje się, że Logan był jedynym człon-kiem jej rodziny, z którym utrzymywała kontakt; w każdym razie tylkoo nim wspominała.Ich oczywisty ból był przytłaczający.Bret musiał choć na chwilęstąd wyjść.- Pójdę po kawę - rzucił szybko, a kiedy wyszedł, zobaczył, żeKaren już się tym zajmowała, bo oczywiście podsłuchiwała.Posłałamu przeszywające spojrzenie, czytając z wyrazu jego twarzy.- Wez się w garść, szefie - powiedziała, a on spojrzał na nią drwią-co.A więc nie miał co liczyć na współczucie.Miał pecha ten, co spo-dziewał się współczucia od Karen Kamiński.Zauważył, że ufarbowałasobie włosy; wcześniej miała tylko kilka czarnych pasemek w swoich185RS rudych włosach, a teraz jej włosy były bardziej czarne niż rude.Cieka-we, czy był to jej sposób wyrażania żałoby.Wyciągnęła skądś małą tacę i postawiła na niej trzy filiżanki, do-rzucając opakowania ze śmietanką i mieszadełka.Potem nalała kawy.W milczeniu Bret wziął tacę i zaniósł ją do swojego gabinetu, gdziepostawił ją na biurku.Logan nachylił się, wziął filiżankę czarnej kawy i podał żonie.Bret przyglądał się, jak dodaje śmietankę do własnej kawy, i przypo-mniał sobie, że Bailey też piła ze śmietanką.Wspomnienie to byłozaskakująco bolesne.Setki razy dziennie łapał się na tym, że chciał cośpowiedzieć Camowi, ale nie było w tym nic dziwnego, biorącpod uwagę, od jak dawna byli przyjaciółmi, a potem także partnera-mi.Choć jego kontakty z Bailey były służbowe i sporadyczne, lubiłją.Kiedy się wyluzowała, była zabawna, sarkastyczna i nie trakto-wała siebie serio.Cam w ogóle jej nie lubił i z wzajemnością, toteż ironią losu było,że zginęli razem.Bret złapał swoją filiżankę i stanął do nich tyłem, wpatrzonyw okno, starając się nad sobą zapanować.- Jest jedna dziwna sprawa, jeśli chodzi o paliwo - odezwał sięw końcu, niskim, głuchym głosem.Przez chwilę panowała absolutna cisza.- Co takiego? - powiedział ostrożnie Logan.- Jaka znowu dziw-na sprawa?- Samolot nie zabrał dość paliwa.W zbiorniku była połowa tego,ile potrzebowali, żeby dotrzeć do Salt Lake City, gdzie mieli ponowniezatankować.- Jaki pilot by wystartował, nie mając dość paliwa? I dlaczegopo prostu gdzieś nie wylądował, żeby zatankować więcej? - Loganbył wściekły; Bret dobrze to rozumiał.Odwrócił się, żeby spojrzeć nabrata Bailey.- Odpowiadając na pierwsze pytanie - podjął powoli - pilot, któ-ry myślał, że ma dość paliwa, bo tak pokazywał wskaznik.Jednocześ-nie jest to odpowiedz na drugie pytanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl