[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak Piotrunio grał, to Marek wzdychał: - śebym ja go miału nas, tobym od\ył.I w kompozycji jest ekstra.Du\y zdolniacha.Hertel pisał większość piosenek.W Pstrągu Witkiem Dąbrowskim" był kolega Marka zeszkoły Julek Brysz.W swoim zaanga\owaniu i wystąpieniach bardzo mi Witka przypominał.Czuwał ideologicznie i organizacyjnie nad zespołem.Natomiast głównym poetą, któryzwrócił na siebie moją uwagę, był Bohdan Drozdowski.Napisał piękny wiersz Druga połowawieku.Ten program Pstrąg opatrzył memento: Czas przemija dla ka\dego inaczej".Zwłaszcza finał programu z korowodem Czarnej opery Brysza i Skrzydły robił wra\enie.Próby Pstrąga prowadził nieco starszy chłopak ze ściętym nosem boksera.Nazywał się te\jak bokser: Antczak.I ten Jerzy Antczak był młodym aktorem, który jednocześniere\yserował program. W sumie ten mój wypad do Aodzi był dla mnie bardzo wa\ny.Poznałem miasto, ojca Markai zobaczyłem najnowszy spektakl Pstrąga.Robili podobne składanki co my i nie ró\nili się takod nas w formie jak Bim-Bom.Dlatego jako tekściarz mogłem się z nimi porównać.Uznającich za największych moich konkurentów, pilnie odtąd śledziłem, co piszą i jakie sprawyporuszają.228Ta nasza nowa siedziba przy Zwierczewskiego 76b, dawna lo\a masońska, z ogromnąkopułą i oknami wysoko w górze, przypominała bardziej sobór ni\ satyryczny teatr i nie byłałatwa do przystosowania dla naszych potrzeb.Wnętrze sali zdominowało wielkie prosceniumbez zaplecza teatralnego.Z boku był tylko jeden pokój.Aktorzy musieli schodzić na lewąstronę sceny, bo po prawej mieli zabytkowy mur.Po ka\dym numerze kryli się w rękawiekulis a\ do wygaszenia świateł, by chyłkiem przemknąć do lewego wyjścia, wymijająckolegów, którzy ustawiali przystawki.Czasem dochodziło do zderzenia w ciemności irozlegał się jęk: - U\e\! Aleś mnie rąbnął.Na sali nie było stałych krzeseł.Przed ka\dym spektaklem wnosiliśmy składane krzesełka iustawialiśmy je w równych rzędach, przyczepiając papierowe numery do oparć.Tych krzesełbyło koło dwustu.Dochodził balkon, na który wchodziło się po wąskich kamiennychschodkach z małego, ciasnego holu.Na balkonie stały cztery ławy, na których mo\na byłoupchnąć z pięćdziesiąt osób.Miejsca po bokach pierwszej ławy były zarezerwowane dlanaszych elektryków, którzy stali przy reflektorach.Przy nich obok Wojtka Kaliny objął terazwartę Janusz Gazda z DSS-u.Od sprawnych zmian świateł zale\ał spektakl.Opóznienie osekundę niszczyło puentę i wtedy Markusz krzyczał: - Kalina! Co jest, do kurwy nędzy?!Zasnąłeś?! Przecie\ miałeś zapisane.- Miałem, drogi Jurku, wsystko - seplenił Wojtek - aleten numer jest całkiem nowy - dodawał ze spokojem brygadiera Drawicza.Wojtek byłkalekąz wojny i tak jak mój ojciec nosił cię\ką protezę, którą przechylony na bok z trudemdzwigał.Gdy rozlegało się głuche: stuk-stuk, stuk-stuk, wtedy Markusz szeptał: - Kalina idziewyjaśnić powód awarii reflektora.- Wojtek lubił uzasadniać błąd w sztuce niskąjakościąsprzętu.Miał rację, bo pracował na teatralnym demobilu.Przesłony chrzęściły, reflektory natrójnogach się chwiały i wymagały sposobu, by działać.Na szczęście stali przy nichakademicy, naprawiali in\ynierowie i wszystko na premierze grało.Niemniej te dyskusje zKaliną o reflektorze u szczytu napięcia przed premierą były dra\niące.Na próbach nasielektrycy notowali sobie na kartkach ostatnie słowa ka\dego tekstu i Markusz dyktował imrodzaj przesłony i natę\enie punktowca, którego mają u\yć.Wielkie proscenium, które jak szeroki pomost wchodziło w głąb sali, zbli\yło aktorów dowidzów.Zmniejszony dystans między sceną a widownią stwarzał nowy kontakt z ludzmi,który wykorzystaliśmy.Do Lunia uśmiechnęło się szczęście.Miły pianulek z Bim-Bomu, Edzio Pał-łasz, przeniósłsię z Gdańska do Warszawy i przyszedł do STS-u.Powitaliśmy go brawami.Teraz mógł zLuniem grać na dwa fortepiany.Sęk w tym, \e drugiego fortepianu nie było.Zadzwoniłem dopana Janka Berlińskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Jak Piotrunio grał, to Marek wzdychał: - śebym ja go miału nas, tobym od\ył.I w kompozycji jest ekstra.Du\y zdolniacha.Hertel pisał większość piosenek.W Pstrągu Witkiem Dąbrowskim" był kolega Marka zeszkoły Julek Brysz.W swoim zaanga\owaniu i wystąpieniach bardzo mi Witka przypominał.Czuwał ideologicznie i organizacyjnie nad zespołem.Natomiast głównym poetą, któryzwrócił na siebie moją uwagę, był Bohdan Drozdowski.Napisał piękny wiersz Druga połowawieku.Ten program Pstrąg opatrzył memento: Czas przemija dla ka\dego inaczej".Zwłaszcza finał programu z korowodem Czarnej opery Brysza i Skrzydły robił wra\enie.Próby Pstrąga prowadził nieco starszy chłopak ze ściętym nosem boksera.Nazywał się te\jak bokser: Antczak.I ten Jerzy Antczak był młodym aktorem, który jednocześniere\yserował program. W sumie ten mój wypad do Aodzi był dla mnie bardzo wa\ny.Poznałem miasto, ojca Markai zobaczyłem najnowszy spektakl Pstrąga.Robili podobne składanki co my i nie ró\nili się takod nas w formie jak Bim-Bom.Dlatego jako tekściarz mogłem się z nimi porównać.Uznającich za największych moich konkurentów, pilnie odtąd śledziłem, co piszą i jakie sprawyporuszają.228Ta nasza nowa siedziba przy Zwierczewskiego 76b, dawna lo\a masońska, z ogromnąkopułą i oknami wysoko w górze, przypominała bardziej sobór ni\ satyryczny teatr i nie byłałatwa do przystosowania dla naszych potrzeb.Wnętrze sali zdominowało wielkie prosceniumbez zaplecza teatralnego.Z boku był tylko jeden pokój.Aktorzy musieli schodzić na lewąstronę sceny, bo po prawej mieli zabytkowy mur.Po ka\dym numerze kryli się w rękawiekulis a\ do wygaszenia świateł, by chyłkiem przemknąć do lewego wyjścia, wymijająckolegów, którzy ustawiali przystawki.Czasem dochodziło do zderzenia w ciemności irozlegał się jęk: - U\e\! Aleś mnie rąbnął.Na sali nie było stałych krzeseł.Przed ka\dym spektaklem wnosiliśmy składane krzesełka iustawialiśmy je w równych rzędach, przyczepiając papierowe numery do oparć.Tych krzesełbyło koło dwustu.Dochodził balkon, na który wchodziło się po wąskich kamiennychschodkach z małego, ciasnego holu.Na balkonie stały cztery ławy, na których mo\na byłoupchnąć z pięćdziesiąt osób.Miejsca po bokach pierwszej ławy były zarezerwowane dlanaszych elektryków, którzy stali przy reflektorach.Przy nich obok Wojtka Kaliny objął terazwartę Janusz Gazda z DSS-u.Od sprawnych zmian świateł zale\ał spektakl.Opóznienie osekundę niszczyło puentę i wtedy Markusz krzyczał: - Kalina! Co jest, do kurwy nędzy?!Zasnąłeś?! Przecie\ miałeś zapisane.- Miałem, drogi Jurku, wsystko - seplenił Wojtek - aleten numer jest całkiem nowy - dodawał ze spokojem brygadiera Drawicza.Wojtek byłkalekąz wojny i tak jak mój ojciec nosił cię\ką protezę, którą przechylony na bok z trudemdzwigał.Gdy rozlegało się głuche: stuk-stuk, stuk-stuk, wtedy Markusz szeptał: - Kalina idziewyjaśnić powód awarii reflektora.- Wojtek lubił uzasadniać błąd w sztuce niskąjakościąsprzętu.Miał rację, bo pracował na teatralnym demobilu.Przesłony chrzęściły, reflektory natrójnogach się chwiały i wymagały sposobu, by działać.Na szczęście stali przy nichakademicy, naprawiali in\ynierowie i wszystko na premierze grało.Niemniej te dyskusje zKaliną o reflektorze u szczytu napięcia przed premierą były dra\niące.Na próbach nasielektrycy notowali sobie na kartkach ostatnie słowa ka\dego tekstu i Markusz dyktował imrodzaj przesłony i natę\enie punktowca, którego mają u\yć.Wielkie proscenium, które jak szeroki pomost wchodziło w głąb sali, zbli\yło aktorów dowidzów.Zmniejszony dystans między sceną a widownią stwarzał nowy kontakt z ludzmi,który wykorzystaliśmy.Do Lunia uśmiechnęło się szczęście.Miły pianulek z Bim-Bomu, Edzio Pał-łasz, przeniósłsię z Gdańska do Warszawy i przyszedł do STS-u.Powitaliśmy go brawami.Teraz mógł zLuniem grać na dwa fortepiany.Sęk w tym, \e drugiego fortepianu nie było.Zadzwoniłem dopana Janka Berlińskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]