[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strumienie pianypłynęły wzdłuż płatów nośnych, połykane przez wirującą kipiel za rufami, gdzie ciche turbinynapędzały dwie niewidoczne śruby.Widmowe pokłady były otwarte, a ich płyty niosły nasobie ciężar trzydziestu i więcej potwornych pasażerów - niezgrabnych wojowników Rillyti wpełnych zbrojach bitewnych.Blisko dwadzieścia tych dziwacznych statków mknęło przez nocz szybkością przekraczającą galop najszybszego konia.Płynęły rzędem za czołowym, którysunął nurtem, nie powstrzymywany ani ciemnością, ani mgłą.Potężną męską sylwetkę wpowiewającym płaszczu można było przelotnie dostrzec na dziobie prowadzącego statku.I tak zguba dosięgła Breimen.Strach szybko zastąpił zdumienie w oczach strażników, którzy sprawowali sennąwartę nad breimeńskimi murami z kamienia i drewna.Z wirującej mgły wynurzyła siędiabelska flota; srebrne płaty nośne zanurzyły się pod kadłubami, gdy dziwne statki zwolniły iwbiły swe obce dzioby w brzeg rzeki.Z ich pokładów wylały się hordy Rillytich, a ciszęprzedświtu rozdarły dzikie ryki i grzmiące pluski, gdy stwory zeskakiwały przez burty.Gdyarmia płazów zbliżała się do zaciemnionego miasta, gdzie pierwszy wrzask alarmu przerwałjego ludności sen, by pogrążyć ją w koszmarnym czuwaniu, mętnie zabłysły w powietrzumiecze z brązowego stopu.Przerażający widok oczekiwał zdesperowanych żołnierzy, pośpiesznie obsadzającychmury miejskie.Otuleni mgłą jak widma z narkotycznego zwidu, żabiokształtni najezdzcyczłapali ku bramie nadrzecznej.Potężną belką zaryglowano zagrożone wrota, których grubebale zabezpieczały przed wszystkim, z wyjątkiem ciężkich machin oblężniczych - a najezdzcytakich nie mieli.Aucznicy zmrużywszy oczy wypatrywali celów w ciemności i wypuszczalichaotycznie strzały w następujące szeregi.Na swych guzowatych ciałach błotne stwory niosłyciężkie pancerze i strzały trafiały z niewielkim skutkiem.Od nich zaś wzleciało na murynieco zatrutych włóczni, zmuszając obrońców do skrycia się za osłonami.Ale ta broń lepiejnadawała się do pchnięć niż do celnych rzutów.Choć nie spodziewano się ataku, wieści o zdradzieckim spisku Kane'a stały się wostatnich dniach tematem większości rozmów i powtarzano sobie barwne relacje o dokonanejprzez niego rzezi ludzi Dribecka, o przerażających możliwościach jego magicznych sił.Dlatego też, pomimo początkowego przerażenia, żołnierze Breimen szykowali się do odparcianieludzkiego najazdu.Aucznicy, trzymając strzały w gotowości, czujnie wypatrywali wśródmroku sylwetki Kane'a, którego śmierć przerwałaby szturm Rillytich.Ale mimo przerazliwych opowieści, nikt nie był przygotowany na to, co ujrzano, gdyKane wreszcie się pojawił.Na czele ataku ziemnowodnych stała płonąca postać -człekokształtne widmo, uformowane z żywej energii - a może człowiek zamknięty wdrgającej zbroi przerażającego, zielonego ognia.Migocząca postać podeszła jak mściwydemon do bramy nadrzecznej, z armią oszalałych od żądzy krwi szatanów za plecami.Aucznicy posyłali strzałę za strzałą w lśniącą sylwetkę, stanowiącą w ciemnościach pewnycel.Ale nie powstrzymali jej złowieszczego marszu, choć trzaskające błyski na jejenergetycznej powłoce dowodziły dokładności strzałów.%7łołnierze popatrzyli na swą broń, bynabrać odwagi, rzucili okiem na ciężkie drewniane wrota - i czekali, aż stwory zaatakująmury.Ich oczekiwanie niedługo trwało.Ledwo zaalarmowani strażnicy zdążyli wybiec z koszar i dopaść murów, gdydosięgnął ich koszmar.Demoniczna postać zatrzymała się przed barbakanem i wyciągnęłalewe ramię.Z ognistego koła na jego pięści trysnął płomień skrzącej się energii - lancaświetlna barwy szmaragdu nakrapianego szkarłatem.Gdy ten niezwykły piorun światłauderzył w barbakan, całą ścianę rozdarł wibrujący wstrząs.Wrota z poczerniałymi iroztrzaskanymi belkami zapadły się do środka, a żelazne zasuwy zmieniły się w rozżarzonydo czerwoności żużel.%7łołnierzy stojących obok rozwalonej bramy wybuch odrzucił do tyłu.Przez tlącą się wyrwę przypuścili szarżę Rillyti, wielkimi susami spadając naosłupiałych obrońców.Nim oszołomieni i przerażeni żołnierze pomyśleli, by powstrzymaćich atak, płazy były już pośród nich, siekąc morderczo złocistymi klingami i dzgajączatrutymi grotami bezładne szeregi.Nagły atak zaskoczył Breimen niemal nie przygotowane,a teraz Rillyti w szale bitewnym przebili sobie przejście do zaskoczonego miasta.Wobec tejkrwiożerczej przemocy obrońcy cofali się prawie zdruzgotani.Gdy tylko błotne stwory zapewnią sobie swobodne wejście do Breimen, ciężki losobrońców stanie się beznadziejny.Z tą ponurą świadomością żołnierze bili się desperacko, bypowstrzymać napór nieprzyjaciela.Z determinacją przeciwstawiali się Rillytim, którychwielkość i siła czyniła morderczymi przeciwnikami, nawet gdyby nie mieli swych wielkichmieczy i brązowych pancerzy.%7łołnierze, otrzymawszy posiłki świeżych oddziałów inadbiegających mieszkańców miasta, zgromadzili się, by odepchnąć płazich najezdzców.Walka przybrała na sile; ludzie rzucali się na Rillytich nie dbając o życie i samą przewagąliczebną obalali.potwory.Przez chwilę wydawało się, że obrońcy zdołają odeprzeć Rillytich.Ale wtedy wdymiących ruinach bramy pojawił się Kane.Zmierć uderzyła z jego pięści, rozszarpując zbiteszeregi obrońców jak błyskawica z piekła.Takiej przemocy żadna odwaga nie mogła stawićczoła.Ludzi ciskało w powietrze, miażdżyło o kamienie jak osmalone i poskręcane bryłymięsa, z bronią stopioną z ich martwymi dłońmi.Znowu i znowu śmiertelne pioruny szukałyżycia, niweczyły je unicestwiającym muśnięciem.Przerażenie na twarzach zabitych odbierałoodwagę żywym, a wrzaski dzielnych ludzi umierających w strachu nie podnosiły na duchu.%7łołnierska masa ugięła się i rozpadła, pchnięta do panicznej ucieczki przed niszczącymipromieniami.Jeden z wojowników, oszalały od buszującej wokół grozy, przepełzł przezstorturowane trupy i skoczył na Kane'a z tyłu.Pchnął mieczem w plecy Kane'a, wbijającklingę w połyskliwą siatkę energii, która go otaczała - dotknął jej, ale nie przebił.W mgnieniuoka broń z trzaskiem zmieniła się w stopiony żużel, a jej nosiciel w jednym błysku stał siępłonącym popiołem, który rozsypał się w powietrzu.W obliczu niedosięgalnej dla ciosówistoty, która zbliżała się do nich z bronią siejącą piekielne zniszczenie, na chwilęprzegrupowani obrońcy rozpierzchli się w popłochu.Za uciekającymi skakali szaleni od krwiRillyti, kosząc ich i nie napotykając już oporu wobec swego ataku na serce miasta.Gdy padły mury Breimen, bitwę zastąpiła bezlitosna rzez [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Strumienie pianypłynęły wzdłuż płatów nośnych, połykane przez wirującą kipiel za rufami, gdzie ciche turbinynapędzały dwie niewidoczne śruby.Widmowe pokłady były otwarte, a ich płyty niosły nasobie ciężar trzydziestu i więcej potwornych pasażerów - niezgrabnych wojowników Rillyti wpełnych zbrojach bitewnych.Blisko dwadzieścia tych dziwacznych statków mknęło przez nocz szybkością przekraczającą galop najszybszego konia.Płynęły rzędem za czołowym, którysunął nurtem, nie powstrzymywany ani ciemnością, ani mgłą.Potężną męską sylwetkę wpowiewającym płaszczu można było przelotnie dostrzec na dziobie prowadzącego statku.I tak zguba dosięgła Breimen.Strach szybko zastąpił zdumienie w oczach strażników, którzy sprawowali sennąwartę nad breimeńskimi murami z kamienia i drewna.Z wirującej mgły wynurzyła siędiabelska flota; srebrne płaty nośne zanurzyły się pod kadłubami, gdy dziwne statki zwolniły iwbiły swe obce dzioby w brzeg rzeki.Z ich pokładów wylały się hordy Rillytich, a ciszęprzedświtu rozdarły dzikie ryki i grzmiące pluski, gdy stwory zeskakiwały przez burty.Gdyarmia płazów zbliżała się do zaciemnionego miasta, gdzie pierwszy wrzask alarmu przerwałjego ludności sen, by pogrążyć ją w koszmarnym czuwaniu, mętnie zabłysły w powietrzumiecze z brązowego stopu.Przerażający widok oczekiwał zdesperowanych żołnierzy, pośpiesznie obsadzającychmury miejskie.Otuleni mgłą jak widma z narkotycznego zwidu, żabiokształtni najezdzcyczłapali ku bramie nadrzecznej.Potężną belką zaryglowano zagrożone wrota, których grubebale zabezpieczały przed wszystkim, z wyjątkiem ciężkich machin oblężniczych - a najezdzcytakich nie mieli.Aucznicy zmrużywszy oczy wypatrywali celów w ciemności i wypuszczalichaotycznie strzały w następujące szeregi.Na swych guzowatych ciałach błotne stwory niosłyciężkie pancerze i strzały trafiały z niewielkim skutkiem.Od nich zaś wzleciało na murynieco zatrutych włóczni, zmuszając obrońców do skrycia się za osłonami.Ale ta broń lepiejnadawała się do pchnięć niż do celnych rzutów.Choć nie spodziewano się ataku, wieści o zdradzieckim spisku Kane'a stały się wostatnich dniach tematem większości rozmów i powtarzano sobie barwne relacje o dokonanejprzez niego rzezi ludzi Dribecka, o przerażających możliwościach jego magicznych sił.Dlatego też, pomimo początkowego przerażenia, żołnierze Breimen szykowali się do odparcianieludzkiego najazdu.Aucznicy, trzymając strzały w gotowości, czujnie wypatrywali wśródmroku sylwetki Kane'a, którego śmierć przerwałaby szturm Rillytich.Ale mimo przerazliwych opowieści, nikt nie był przygotowany na to, co ujrzano, gdyKane wreszcie się pojawił.Na czele ataku ziemnowodnych stała płonąca postać -człekokształtne widmo, uformowane z żywej energii - a może człowiek zamknięty wdrgającej zbroi przerażającego, zielonego ognia.Migocząca postać podeszła jak mściwydemon do bramy nadrzecznej, z armią oszalałych od żądzy krwi szatanów za plecami.Aucznicy posyłali strzałę za strzałą w lśniącą sylwetkę, stanowiącą w ciemnościach pewnycel.Ale nie powstrzymali jej złowieszczego marszu, choć trzaskające błyski na jejenergetycznej powłoce dowodziły dokładności strzałów.%7łołnierze popatrzyli na swą broń, bynabrać odwagi, rzucili okiem na ciężkie drewniane wrota - i czekali, aż stwory zaatakująmury.Ich oczekiwanie niedługo trwało.Ledwo zaalarmowani strażnicy zdążyli wybiec z koszar i dopaść murów, gdydosięgnął ich koszmar.Demoniczna postać zatrzymała się przed barbakanem i wyciągnęłalewe ramię.Z ognistego koła na jego pięści trysnął płomień skrzącej się energii - lancaświetlna barwy szmaragdu nakrapianego szkarłatem.Gdy ten niezwykły piorun światłauderzył w barbakan, całą ścianę rozdarł wibrujący wstrząs.Wrota z poczerniałymi iroztrzaskanymi belkami zapadły się do środka, a żelazne zasuwy zmieniły się w rozżarzonydo czerwoności żużel.%7łołnierzy stojących obok rozwalonej bramy wybuch odrzucił do tyłu.Przez tlącą się wyrwę przypuścili szarżę Rillyti, wielkimi susami spadając naosłupiałych obrońców.Nim oszołomieni i przerażeni żołnierze pomyśleli, by powstrzymaćich atak, płazy były już pośród nich, siekąc morderczo złocistymi klingami i dzgajączatrutymi grotami bezładne szeregi.Nagły atak zaskoczył Breimen niemal nie przygotowane,a teraz Rillyti w szale bitewnym przebili sobie przejście do zaskoczonego miasta.Wobec tejkrwiożerczej przemocy obrońcy cofali się prawie zdruzgotani.Gdy tylko błotne stwory zapewnią sobie swobodne wejście do Breimen, ciężki losobrońców stanie się beznadziejny.Z tą ponurą świadomością żołnierze bili się desperacko, bypowstrzymać napór nieprzyjaciela.Z determinacją przeciwstawiali się Rillytim, którychwielkość i siła czyniła morderczymi przeciwnikami, nawet gdyby nie mieli swych wielkichmieczy i brązowych pancerzy.%7łołnierze, otrzymawszy posiłki świeżych oddziałów inadbiegających mieszkańców miasta, zgromadzili się, by odepchnąć płazich najezdzców.Walka przybrała na sile; ludzie rzucali się na Rillytich nie dbając o życie i samą przewagąliczebną obalali.potwory.Przez chwilę wydawało się, że obrońcy zdołają odeprzeć Rillytich.Ale wtedy wdymiących ruinach bramy pojawił się Kane.Zmierć uderzyła z jego pięści, rozszarpując zbiteszeregi obrońców jak błyskawica z piekła.Takiej przemocy żadna odwaga nie mogła stawićczoła.Ludzi ciskało w powietrze, miażdżyło o kamienie jak osmalone i poskręcane bryłymięsa, z bronią stopioną z ich martwymi dłońmi.Znowu i znowu śmiertelne pioruny szukałyżycia, niweczyły je unicestwiającym muśnięciem.Przerażenie na twarzach zabitych odbierałoodwagę żywym, a wrzaski dzielnych ludzi umierających w strachu nie podnosiły na duchu.%7łołnierska masa ugięła się i rozpadła, pchnięta do panicznej ucieczki przed niszczącymipromieniami.Jeden z wojowników, oszalały od buszującej wokół grozy, przepełzł przezstorturowane trupy i skoczył na Kane'a z tyłu.Pchnął mieczem w plecy Kane'a, wbijającklingę w połyskliwą siatkę energii, która go otaczała - dotknął jej, ale nie przebił.W mgnieniuoka broń z trzaskiem zmieniła się w stopiony żużel, a jej nosiciel w jednym błysku stał siępłonącym popiołem, który rozsypał się w powietrzu.W obliczu niedosięgalnej dla ciosówistoty, która zbliżała się do nich z bronią siejącą piekielne zniszczenie, na chwilęprzegrupowani obrońcy rozpierzchli się w popłochu.Za uciekającymi skakali szaleni od krwiRillyti, kosząc ich i nie napotykając już oporu wobec swego ataku na serce miasta.Gdy padły mury Breimen, bitwę zastąpiła bezlitosna rzez [ Pobierz całość w formacie PDF ]