[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aleoprócz odgłosu rozbijających się o brzeg fal i szumu morskiej wody,przysięgłabym, że słyszę śmiech.Meggie? Nie, ma w sobie jakieś okrucieństwo.To musi być śmiech kogoś innego.– Alice?Spadam w ciemną otchłań i walczę, żeby otworzyć oczy, ale mam wrażenie,że ktoś zakrył moją twarz i przyciska nos i usta, bym nie mogła oddychać.Wszystko jest czarne, czuję zapach i smak ciemności, wilgotny ceglany odórziemi na mojej twarzy, włosach i.– Przepraszam, ale muszę to zrobić.Mocne uderzenie w policzek.Jest tak niespodziewane, że otwieram oczy.Niema już ciemności, nie ma szyderczego śmiechu, jest tylko Sahara ze wzniesionąw powietrzu ręką i przepraszającym wyrazem twarzy.– Uderzyłaś mnie!– Nie chciałam – syczy.– Ale zaczęłaś się dziwnie zachowywać.Najpierwchwiałaś się, a potem zaczęłaś drapać się po twarzy i.Spoglądam na swoje palce – są wygięte jak zwierzęce szpony.Niemaloczekuję, że pod paznokciami znajdę ziemię.– Co ci się stało, Alice? Wyczułaś, co mogło stać się Meggie? – W jej głosiejest więcej ciekawości niż troski.Nagle pomysł, że to ona mogła ją zabić, wydajemi się idiotyczny.Zaprzeczam ruchem głowy.– Nie, oczywiście, że nie.To tylko wino.Wyraz rozczarowania na jej twarzy irytuje mnie tak bardzo, że mam ochotęją uderzyć.Teraz czuję się bezpiecznie, ale jestem wściekła, tak wściekła na niąi na siebie, że tu przyszłam, że doprowadziłam się do takiego stanu.– Chcę stąd wyjść, Saharo.Ale dopiero po tym, jak pozbędziesz się tegocholernego klucza.Nie powinnaś go mieć.Pomijając już wszystko inne,niszczysz dowody, których śledczy mogli jeszcze nie znaleźć.Przyciska go do piersi.– Nie.– Jeżeli mi go nie oddasz, powiem o wszystkim władzom uczelni.Sahara rzuca mi gniewne spojrzenie.– Nie zrobiłabyś tego.– Zrobiłabym.To niezdrowe dla ciebie.Jak często tu przychodzisz?Wzrusza ramionami.– Raz w tygodniu, czy jakoś tak.Rozmawiam z Meggie.Wyciągam rękę.Nagle czuję się dużo doroślejsza od niej.– Ona nie żyje,Saharo.Nie słyszy cię.– Ale za plecami krzyżuję palce.– Jesteś okrutna.I popełniasz błąd – denerwuje się, ale mimo to powoli zbliżarękę i w końcu upuszcza klucz na moją otwartą dłoń.– Musisz za nami zamknąć.Inaczej zorientują się, że ktoś tu był.Zanim odwracamy się w stronę wyjścia, jeszcze raz spoglądam na pokóji kolejny raz wyczuwam mrok.– Nikt nie powinien tu przychodzić, Saharo.Nikt.Później udaję, że muszę napić się kawy, oczywiście Sahara deklaruje,że pójdzie ze mną; odburkuję krótko „sama”, i w końcu to do niej dociera.Czekam, aż zniknie za bramą uczelni.Powinnam odnaleźć Tima, ale gdzie mam rozpocząć poszukiwania?Mogłabym poczekać na Adriana i pójść za nim do ich mieszkania.Albo pokręcićsię wokół podupadłych kawiarni, które Tim zawsze lubił.Szanse, że któryś plansię powiedzie, są nikłe, a ja muszę wrócić do domu, w przeciwnym razie mamabędzie pytać, gdzie byłam.Ostatnio bacznie mnie obserwuje, a już i tak jestemtrochę spóźniona.– Obiecuję, że tu wrócę, Meggie.Znajdę go – szepczę i wstydzę się własnejsłabości.Teraz kiedy podjęłam decyzję, wiem, że była słuszna.Muszę miećjasny umysł podczas spotkania z Timem, a obecnie w mojej głowie roi sięod duchów i strachów.W takim stanie nigdy nie dotrę do odpowiedzi, którychpotrzebuję.Idę więc w kierunku Tamizy.Klucz, który trzymam, jest tak zimny,że niemal rani gorącą skórę mojej dłoni.Na niebie nie ma już ani jednej chmury,gładka tafla wody odbija promienie słońca.Wychylam się przez barierkę i wyciągam przed siebie rękę z kluczem.Terazmuszę tylko rozluźnić chwyt.Coś się zmieniło.Odwracam się, bo jestem przekonana, że ktoś za mną stoi,ale widzę tylko jakichś turystów, jedzących lody, chociaż jest wietrznie.Nie masię tu gdzie ukryć, a jednak uczucie, że jestem obserwowana, nie mija.– Odejdź – szepczę.– Kimkolwiek jesteś.Uczucie znika tak szybko, jak się pojawiło.Spoglądam jeszcze raz w dół.Choć woda nie jest nawet odrobinę pomarszczona, znów słyszę szum fal, tymrazem łagodniejszy, bardziej kojący.Już mam upuścić klucz, kiedy słyszę szept.– Nie teraz, siostrzyczko.Wytrzymaj jeszcze trochę.Nadejdzie odpowiednimoment.Zaciskam rękę na kluczu, nawet się nad tym nie zastanawiając.Lodowatymetal sprawia, że przechodzi mnie dreszcz.37Wsiadam do pociągu, wycieńczona i pokonana.Przez całą drogę do domuwalczę ze snem, głowa sama mi opada i przez krótkie chwile widzę dziwnegroteskowe obrazy: twarz Meggie, spuchnięta i zaczerwieniona, ciałoDanny’ego, całe, bez życia, na siedzeniu pilota, czaszka Triti, wyraźnie widocznapod skórą, która jest jasnoniebieska jak papier.Nie powinnam była tu przyjeżdżać.Ale fakt, że klucz spoczywa w mojej torbie, oznacza, że może jednak cośosiągnęłam.Nie wiem tylko co.Biegnę ze stacji do domu, bo nie ma już po co wracać do szkoły.Chcę byćznowu na Plaży, gdzie moi martwi przyjaciele zostali przywróceni do wiecznegożycia w pięknym ciele.Chcę usłyszeć ich radosne głosy, zobaczyć ichuśmiechnięte twarze.Ale kiedy skręcam na naszą ulicę, widzę faceta, który siedzi na murku przednaszym domem.To pewnie dziennikarz.Właściwie to bardzo dobrze.Nic niepoprawi mi humoru bardziej niż możliwość zbluzgania jakiegoś odrażającegopismaka.Facet zauważa mnie, wstaje i wtedy uświadamiam sobie, że to Lewis.– Śledzisz mnie?Prostuje się.A może powinnam powiedzieć rozwija? Wydawało mi się, że jestniższy.– Może i jestem kujonowatym dziwolągiem, ale na pewno niezboczeńcem.Uśmiecham się, ale staram się nie stracić nic z surowego tonu.– Więc co turobisz?– Obiecałem Robbiemu, że spróbuję jeszcze raz.– A co, jesteś jakimś supermenem?Teraz on się uśmiecha.– Tak twierdzą w okolicy.Co prawda nie kobiety.Onsię o ciebie martwi.– Jasne.Tak bardzo, że aż ze mną zerwał.Teraz on spogląda na mnie z ukosa.– Z tego, co mi mówił, to chyba nie dałaśmu wielkiego wyboru.Czy tak właśnie było?– Jak długo już tu czekasz? Sąsiedzi są na nas wściekli, że przyciągamyuwagę niepożądanych osób.Najpierw policja.Później prasa.Teraz ty.Ryzykujesz, że sąd nałoży na ciebie zakaz zbliżania się do posesji.– Czekam jakąś godzinę.Miałem nadzieję, że złapię cię po drodze ze szkoły.Ale chyba trochę się spóźniłaś.– rzuca mi znaczące spojrzenie.On w i e,że wagarowałam.Ciekawe, o czym jeszcze wie?– Napiłbym się chętnie wody albo czegoś innego.Wzdycham i otwieram kluczem frontowe drzwi.– Mamo? – wołam, ale niesłyszę odpowiedzi.Rzucam mu krótkie spojrzenie i czekam aż wejdziedo środka.Idzie za mną do kuchni.Biorę szklankę z suszarki i napełniam letnią wodąz kranu.Bierze szklankę, ale nie pije.– Więc czego z „nie potrzebuję żadnej pomocy” nie zrozumiałeś tydzieńtemu?Marszczy brwi.– Zrozumiałem wszystko.Po prostu nie uwierzyłem ci.– Ach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl