[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To był wypadek.Jej słaby protest wywołał kolejny potok hiszpańskich przekleństw.- To nie była moja wina.81SR - Nie, to nigdy nie jest twoja wina, prawda? Idziesz sobie beztrosko przezżycie, niszczysz życie innym i to nigdy nie jest twoja wina.Uniosła do czoła drżącą dłoń.Ten niepewny gest sprawił, że wydała się osobąniezwykle bezbronną, co w absurdalny sposób jeszcze bardziej rozwścieczyłoSantiaga.Czerwone punkciki tańczące jej przed oczami zaczęły zbijać się we mgłę.Chociaż mogła jeszcze widzieć jego twarz jako ciemną niewyrazną plamę.- Czyje życie zniszczyłam?- Swoje.Moje.- usłyszała, zanim osunęła się z wdziękiem na ziemię.Straciła przytomność na kilka minut.Kiedy doszła do siebie, okazało się, żeleży na trawie przykryta czymś ciepłym i ciężkim.Ktoś przytrzymywał jejnadgarstek palcami.- Ma silny puls.Palce puściły jej nadgarstek.Ciepłe i ciężkie przykrycie pachniało jak Santiago.Jego marynarka? Uniosłatrochę powieki i przekonała się, że istotnie tak było.Dwaj mężczyzni nadal roz-mawiali ponad jej głową.- Jak mówiłem, po prostu zemdlała.Ja bym się nie denerwował.- Tak, nic mi nie jest - powiedziała.- A nie mówiłem? - rzucił kierowca autobusu, gdy Santiago przykucnął przyleżącej.- Jak się czujesz? - spytał, badawczo obserwując jej twarz.- Nic mi nie jest - powtórzyła i spróbowała usiąść.Położył dłoń na jej piersi i przycisnął do ziemi, łagodnie, lecz stanowczo.- Nie ruszysz się, dopóki nie przyjedzie karetka.Postanowiła nie kłócić się z nim o to, głównie dlatego, że gdy się poruszała,kręciło się jej nieprzyjemnie w głowie.- Dobra, niech będzie, jak chcesz.82SR Rzucił jej niewesoły uśmieszek.- Zamierzam tego dopilnować.- Więc oczekujesz, że będę tak leżeć.?- Tak.Uniosła się na łokciu i tym razem nie spotkała się ze sprzeciwem.- A gdybym tak się przesunęła trochę w lewo?Przysiadł na piętach.- Dlaczego?- Leżę na wielkim, brudnym kamieniu.Wpija mi się w plecy.Jutro będę caław siniakach.- Jutro będziesz żyła - odparował ponuro, gdy odsunęła się od urażającego jąkamienia.Uniósł głowę, zmarszczył brwi i zapatrzył się w dal.- Gdzie ta cholerna karetka?Zwrócił się ku niej, nadal marszcząc brwi, i po raz pierwszy zobaczyła na jegotwarzy ślady krańcowego napięcia.Najbardziej zauważalną wskazówką był szarawyodcień zwykle ciepłego kolorytu skóry.- Po co mi karetka?! Czy wyglądam, jakbym potrzebowała karetki? - spytała,odsuwając na bok jego marynarkę.- I co tu mówić o przesadnej reakcji - burknęła zrozdrażnieniem.- A ja sądziłam, że jesteś typem mężczyzny, który może byćprzydatny w kryzysowej sytuacji.- Nie obchodzi mnie, co sobie o mnie myślisz.- Skrzywiła się na ten popiswładczości.- I nie wydaje mi się, żebyś miała choć cień pojęcia, co jest dla ciebiedobre - ciągnął protekcjonalnie.- Możesz mieć rację, ale za to wiem, co nie jest dla mnie dobre.- Zerknęłaznacząco na jego twarz.Wzniósł oczy do nieba.- A jednak znowu jesteśmy razem.83SR - Nie powinieneś był za mną jechać.- Co miałem, twoim zdaniem, zrobić? Odeszłaś, zanim się obudziłem.Przełknęła ślinę.- Myślałam, że kamień spadnie ci z serca.Pożegnania zawsze są krępujące.- Nie zamierzałem się żegnać.Ku jej wielkiemu rozczarowaniu w tym momencie rozległ się sygnał karetki;to znaczyło, że nie dowie się, co zamierzał powiedzieć.Kiedy karetka dojechała do miejscowego szpitala, Santiago stał już przedwejściem na oddział urazowy.Jak ktoś, kto wyprzedza jadącą do szpitala karetkę,mógł krytykować jej styl jazdy? Najwyrazniej on miał prawo narażać swoje życie.Kilka godzin pózniej lekarka, uzbrojona w opis zdjęć rentgenowskich idokumentację medyczną, uznała Lily za całkowicie zdrową.- Obawiam się, że przez kilka dni będzie pani obolała i usztywniona, ale niema żadnych złamań.Może się pani ubrać.Pójdę powiedzieć pani partnerowi, żewolno mu zabrać panią do domu.- Odsunęła na bok zasłonę.- Krążył po poczekalniniczym pantera w klatce.Lily zacisnęła zęby [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl