[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiłował coś powiedzieć, ale po dwóch nieudanych próbach Hunton przerwał mu bezceremo-nialnie.- Czy pan jest właścicielem? Pan Gartley?- Nie, nie, nazywam się Stanner.Jestem tu kierownikiem.Boże.Hunton wyciągnął notes.- Panie Stanner, proszę zaprowadzić mnie na miejsce wypadku i wszystko po koleiopowiedzieć.Stanner pobladł jeszcze bardziej, a popękane żyłki na nosie i policzkach tak mu spur-purowiały, że wyglądały już na wrodzone znamiona.- Cz.czy to konieczne?Hunton uniósł brwi.- Obawiam się, że tak.Z tego, co wiem, wypadek był bardzo poważny.- Poważny.- Stanner sprawiał takie wrażenie, jakby miał kłopoty z posiłkiem, któryostatnio jadł; jego grdyka chodziła w górę i w dół jak małpa na sznurku.- Pani Frawley nieżyje.Jezu, żeby już tylko wrócił Bili Gartley!- Ale co się stało?- Najlepiej jak pan sam zobaczy.Poprowadził Huntona wzdłuż ręcznych pras, minął urządzenie do składania koszuli zatrzymał się obok znakownicy.Przeciągnął drżącą dłonią po czole.- Dalej niech pan idzie sam.Nie chcę tego drugi raz oglądać.To taki widok, że.Nie,przepraszam, ale nie mogę.Hunton z uczuciem lekkiego niesmaku i pogardy dla Stannera obszedł znakownicę.Niechlujnie kierował tym zakładem.Było tu ciasno, para szła przewodami spawanymi do-mowym sposobem, ludzie bez należytej ochrony pracowali z niebezpiecznymi chemikaliami,no i wreszcie skończyło się to tragicznie.Zginął człowiek.A teraz nie może patrzeć.Niemoże.Hunton zobaczył sam.Maszyna ciągle chodziła.Nikt jej nawet nie wyłączył.Pózniej urządzenie to Huntonpoznał już bardzo dobrze: prasowarko-składarka automatyczna Hadley-Watson Model-6.Długa i niezręczna nazwa.Pracujący tu w upale i wilgoci ludzie ochrzcili ją krótkim, staro-świeckim mianem: magiel.Hunton stał jak skamieniały i długo patrzył.Pózniej, po raz pierwszy w swej czterna-stoletniej karierze stróża porządku, odwrócił się i zwymiotował.- Dlaczego tak mało zjadłeś? - zapytał Jackson.Panie były w domu, zmywały naczynia i paplały o dzieciach, a John Hunton i MarkJackson siedzieli na ogrodowych krzesłach rozstawionych na trawniku obok wydzielającegoaromatyczną woń barbecue.Hunton uśmiechnął się lekko.W ogóle nic nie jadł.- Mam za sobą paskudny dzień - odparł.- Najgorszy w mojej karierze.- Wypadek samochodowy?- Nie, w zakładzie pracy.- Taki okropny?Hunton długą chwilę milczał; twarz wykrzywiał mu nerwowy grymas.Ze stojącejmiędzy nimi chłodziarki wyjął puszkę piwa i jednym haustem wypił połowę.- Sądzę, że nauczyciele z college ów niewiele wiedzą o przemysłowych pralniach.Jackson zachichotał.- Ja akurat wiem.Jako student dorabiałem sobie w pralni do stypendium.Zatem wiesz, jak wygląda coś, co nosi nazwę magiel wałkowy.Jackson skinął głową.- Jasne.Przeciąga przez siebie wilgotną pościel, przeważnie prześcieradła i inne lnianerzeczy.Wielka, długa maszyna.- No właśnie - przytaknął Hunton.- W pralni Blue Ribbon, po drugiej stronie miasta,przeciągnęła przez siebie niejaką Adelle Frawley.Bardzo dokładnie.Jackson nagle pozieleniał.- Ależ.ależ to niemożliwe, Johnny.Tam jest taki rygiel bezpieczeństwa.Jeśli nawetktóraś z obsługujących maszynę kobiet wsunie pod niego przez nieuwagę rękę, rygiel na-tychmiast zatrzyma urządzenie.Tak ja to w każdym razie pamiętam.Hunton skinął głową.- Racja, wymagają tego przepisy bezpieczeństwa.A jednak wypadek się zdarzył.Przymknął oczy i pod powiekami stanął mu ponownie obraz prasowarki Hadley-Watson, który oglądał nie dalej jak tego popołudnia.Była to długa maszyna w kształcie pro-stokątnego pudła o długości dziewięciu metrów i dwóch szerokości.W podajniku, pod ryglembezpieczeństwa, przesuwała się brezentowa taśma, najpierw pod lekkim kątem w górę,a pózniej w dół.Taśma ta przemieszczała nieustannie wilgotne, pomarszczone prześcieradłamiędzy szesnastoma ogromnymi, obracającymi się cylindrami, które stanowiły zasadniczyelement urządzenia.Osiem cylindrów na górze i osiem pod spodem - między nimi prasowanapościel, niczym cieniutkie plasterki szynki między dwiema pajdami bardzo gorącego chleba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Usiłował coś powiedzieć, ale po dwóch nieudanych próbach Hunton przerwał mu bezceremo-nialnie.- Czy pan jest właścicielem? Pan Gartley?- Nie, nie, nazywam się Stanner.Jestem tu kierownikiem.Boże.Hunton wyciągnął notes.- Panie Stanner, proszę zaprowadzić mnie na miejsce wypadku i wszystko po koleiopowiedzieć.Stanner pobladł jeszcze bardziej, a popękane żyłki na nosie i policzkach tak mu spur-purowiały, że wyglądały już na wrodzone znamiona.- Cz.czy to konieczne?Hunton uniósł brwi.- Obawiam się, że tak.Z tego, co wiem, wypadek był bardzo poważny.- Poważny.- Stanner sprawiał takie wrażenie, jakby miał kłopoty z posiłkiem, któryostatnio jadł; jego grdyka chodziła w górę i w dół jak małpa na sznurku.- Pani Frawley nieżyje.Jezu, żeby już tylko wrócił Bili Gartley!- Ale co się stało?- Najlepiej jak pan sam zobaczy.Poprowadził Huntona wzdłuż ręcznych pras, minął urządzenie do składania koszuli zatrzymał się obok znakownicy.Przeciągnął drżącą dłonią po czole.- Dalej niech pan idzie sam.Nie chcę tego drugi raz oglądać.To taki widok, że.Nie,przepraszam, ale nie mogę.Hunton z uczuciem lekkiego niesmaku i pogardy dla Stannera obszedł znakownicę.Niechlujnie kierował tym zakładem.Było tu ciasno, para szła przewodami spawanymi do-mowym sposobem, ludzie bez należytej ochrony pracowali z niebezpiecznymi chemikaliami,no i wreszcie skończyło się to tragicznie.Zginął człowiek.A teraz nie może patrzeć.Niemoże.Hunton zobaczył sam.Maszyna ciągle chodziła.Nikt jej nawet nie wyłączył.Pózniej urządzenie to Huntonpoznał już bardzo dobrze: prasowarko-składarka automatyczna Hadley-Watson Model-6.Długa i niezręczna nazwa.Pracujący tu w upale i wilgoci ludzie ochrzcili ją krótkim, staro-świeckim mianem: magiel.Hunton stał jak skamieniały i długo patrzył.Pózniej, po raz pierwszy w swej czterna-stoletniej karierze stróża porządku, odwrócił się i zwymiotował.- Dlaczego tak mało zjadłeś? - zapytał Jackson.Panie były w domu, zmywały naczynia i paplały o dzieciach, a John Hunton i MarkJackson siedzieli na ogrodowych krzesłach rozstawionych na trawniku obok wydzielającegoaromatyczną woń barbecue.Hunton uśmiechnął się lekko.W ogóle nic nie jadł.- Mam za sobą paskudny dzień - odparł.- Najgorszy w mojej karierze.- Wypadek samochodowy?- Nie, w zakładzie pracy.- Taki okropny?Hunton długą chwilę milczał; twarz wykrzywiał mu nerwowy grymas.Ze stojącejmiędzy nimi chłodziarki wyjął puszkę piwa i jednym haustem wypił połowę.- Sądzę, że nauczyciele z college ów niewiele wiedzą o przemysłowych pralniach.Jackson zachichotał.- Ja akurat wiem.Jako student dorabiałem sobie w pralni do stypendium.Zatem wiesz, jak wygląda coś, co nosi nazwę magiel wałkowy.Jackson skinął głową.- Jasne.Przeciąga przez siebie wilgotną pościel, przeważnie prześcieradła i inne lnianerzeczy.Wielka, długa maszyna.- No właśnie - przytaknął Hunton.- W pralni Blue Ribbon, po drugiej stronie miasta,przeciągnęła przez siebie niejaką Adelle Frawley.Bardzo dokładnie.Jackson nagle pozieleniał.- Ależ.ależ to niemożliwe, Johnny.Tam jest taki rygiel bezpieczeństwa.Jeśli nawetktóraś z obsługujących maszynę kobiet wsunie pod niego przez nieuwagę rękę, rygiel na-tychmiast zatrzyma urządzenie.Tak ja to w każdym razie pamiętam.Hunton skinął głową.- Racja, wymagają tego przepisy bezpieczeństwa.A jednak wypadek się zdarzył.Przymknął oczy i pod powiekami stanął mu ponownie obraz prasowarki Hadley-Watson, który oglądał nie dalej jak tego popołudnia.Była to długa maszyna w kształcie pro-stokątnego pudła o długości dziewięciu metrów i dwóch szerokości.W podajniku, pod ryglembezpieczeństwa, przesuwała się brezentowa taśma, najpierw pod lekkim kątem w górę,a pózniej w dół.Taśma ta przemieszczała nieustannie wilgotne, pomarszczone prześcieradłamiędzy szesnastoma ogromnymi, obracającymi się cylindrami, które stanowiły zasadniczyelement urządzenia.Osiem cylindrów na górze i osiem pod spodem - między nimi prasowanapościel, niczym cieniutkie plasterki szynki między dwiema pajdami bardzo gorącego chleba [ Pobierz całość w formacie PDF ]