[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pójdę obejrzeć sobie twojego byłego, co? - rzuca Monique, kierując się do drzwi.Postana-wiam zostać tu jeszcze przez chwilę.Monique odwraca się od progu.- Wystaje ci ze spodni kartka zkotkiem.Chwytam kartkę i wpycham ją głębiej do kieszeni.W czwartej kabinie kilkakrotnie błyska flesz.Parę dni pózniej kartka nadal wisi na mojej lodówce w miejscu, gdzie ją przygwozdziłam ma-gnesem z biedronką po powrocie w poniedziałek do domu.Gdy minął dzień lub dwa, zdałam sobiesprawę, że nigdy nie dostanie się na biurko Toma, nie mówiąc o samym Tomie.To jeszcze jedno za-danie, którego nie wypełniłam, ale trzeba przyznać, że kartka przedstawia się na lodówce bardzo ład-nie.Teraz rozumiem, czemu ludzie obklejają swoje lodówki.Jedna mała ozdoba sprawia, że pomiesz-czenie nabiera ważności, chociaż to niezbyt duże pomieszczenie.Ale od razu widać, że ktoś tu mieszka, ktoś, kto lubi koty albo spaghetti, albo po prostu koloro-we obrazki.Czuję, że moje życie nabrało nowego wymiaru, stało się bogatsze, choć zapewne przypisu-ję zbyt wiele zwykłej kartce pocztowej.Ale daje naprawdę niezły efekt.Czwartkowy wieczór zastaje mnie w moim salonie z matką, która pojawiła się poniekąd niespo-dziewanie po swojej afrykańskiej wyprawie.Ma ze sobą dwie walizki, które bez słowa zostawia wkuchni.- No i jak było? - pytam.Oczekuję opowieści o pędzących przez wioski dzikich słoniach, któremama i Ronny ścigają z aparatem fotograficznym, robiąc zdjęcia powiewającym ogonom.RLT - Podróż była inspirująca - zaczyna mama.- Nachodziłam się za wszystkie czasy i sądzę, że wy-starczy mi spacerów do końca życia.- Wcale nie jesteś opalona - zauważam.- Filtr przeciwsłoneczny - wyjaśnia.Nikt by nie zgadł, że była pod palącym słońcem.Równie dobrze mogła mieszkać przez te dwatygodnie w przejściu podziemnym.Z drugiej strony, żadna z nas nie lubi się opalać.Zwykle jestemnajbledsza w towarzystwie, a na studiach ktoś przezwał mnie przynętą dla rekina.Nie było to chybapomyślane jako komplement.- Ronny wypstrykał osiem rolek filmu - mówi mama - na których głównie stoję tyłem do niego,podziwiając cuda natury.Nie najlepiej prezentuję się od tej strony.- Jak się ma Ronny?- Doskonale, jak na mężczyznę, który przez ostatnie dwa tygodnie spał na łóżku polowym.Niechętnie zadaję następne pytanie.- Czy wasza podróż nie miała trwać dłużej? Nie żebym chciała się ciebie pozbyć na cztery mie-siące, ale co się stało?Mama myśli przez chwilę.- Nadchodzi taki moment w życiu kobiety, kiedy czuje, że następny lew, jakiego zobaczy, bę-dzie ostatnim.Sądzę, że to dojrzała decyzja.Patrzę na nią spod oka.- To nie musi być lew, skarbie - mówi.- Każda z nas ma własne kryteria.Słychać pukanie do drzwi.- To Janie - oznajmia mama.- Janie wiedziała, że przyjedziesz, a ja nie? - Wiem, że zachowuję się jak ośmiolatka.- Znasz swoją siostrę - mówi mama.Wpuszczam Janie.Przyjechała prosto z pracy w eleganckim beżowym kostiumie.Zdążyłam sięjuż przebrać w poplamiony T-shirt i spodnie od dresu, więc czuję się jakby nieco gorsza, zaniedbana,poza tym metka od spodni drapie mnie w plecy.Sięgam do tyłu i odrywam ją na oczach Janie, którakrzywi się nieznacznie, wkraczając do środka.- Wyglądasz fantastycznie - mówi do naszej matki.- Dobrze się bawiłaś?- Mniej lub więcej - odpowiada mama.- Chcę zobaczyć zdjęcia - oświadcza Janie.- Uważaj, czego pragniesz - ostrzega matka.Nalewam soku pomarańczowego do dzbanka i przynoszę do salonu.Nie jest świeżo wyciśniętyz owoców, ale to rodzina, więc albo nie zauważą, albo nic nie powiedzą.- Przywiozłam wam prezenty - oznajmia mama.RLT Znika w kuchni i grzebie w walizkach, po czym przynosi dwie torebki z nadrukiem słonia, wktórych znajdują się naszyjniki z koralików.- To prawdziwe afrykańskie koraliki, nie takie z pchlego targu.- Od razu widać - mówi Janie z uznaniem.Sama nigdy bym nie dostrzegła różnicy, ale koraliki mi się podobają.- Dlaczego przywiozłaś tu swój bagaż? - pyta Janie.- Właśnie, dlaczego? - wtóruję jej.Cieszę się, że podniosła ten temat.- Nie zgadniecie - mówi mama, opadając na kanapę.- Okazuje się, że postanowiono przepro-wadzić dezynsekcję mojego budynku.- Dziś w nocy? - dziwię się.- Zawiadomienie musiało przyjść podczas mojej nieobecności.- Chodzi może o takie śmieszne, zielone robaki? - pytam, mając w pamięci epizod w redakcyj-nej toalecie.- Fu! - wzdryga się Janie.- Mam nadzieję nigdy się tego nie dowiedzieć - oświadcza z godnością mama.- Oczywiście możesz tu zostać - mówię.- Oddam ci moją rozkładaną kanapę i przyniosę sobiematerac z piwnicy.- Możesz zatrzymać się u mnie - wtrąca Janie.- Nie mam dodatkowego łóżka, ale chętnie prze-śpię się na podłodze.Mam wrażenie, że rozgrywa się tu jakiś wyścig, coś w rodzaju konkursu, lecz jeśli Janie zależyna wygranej, nie mam nic przeciwko temu, żeby spała na podłodze.W końcu moje mieszkanie na-prawdę składa się tylko z jednego pokoju z malutką kuchnią i łazienką.Jasne, mam dodatkowy mate-rac, ale jednak.- Myślę, że kanapa Holly mi wystarczy - mówi mama.Wygrałam bez większego wysiłku i czuję się trochę winna, że nie starałam się bardziej.- Pojechałabym do Ronny'ego - dodaje mama - ale sądzę, że chwila odpoczynku ode mnie do-brze mu zrobi.Poza tym, kupił nowe filmy i ciągle robi mi znienacka zdjęcia.Ma całą dokumentacjęmojego wymiotowania w samolocie.Działa mi to trochę na nerwy.- Wobec tego może ja też tu zostanę! - ożywia się Janie.- Zrobimy sobie nocne pogaduchy!- Nie gniewaj się, skarbie - mówi mama taktownie - ale jestem zbyt zmęczona na taką szampań-ską zabawę.Czuję ulgę, choć Janie rzednie mina.Siedzi na krześle, popijając sok i bawiąc się swoimi kora-likami.Nie jestem sama.Mama śpi u mnie dopiero drugą noc, ale czuję się, jakby ankieter badający ry-nek chodził za mną krok w krok i notował moje odpowiedzi na różne pytania.Jak dotąd, matka spytałaRLT mnie, co jest w moim korektorze i gdzie znalazłam zawekowane morele bez pestek.Nie wiem, co jestw moim korektorze.Nie wiedziałam nawet, że w ogóle mam korektor.To musi być darmowa próbka.Morele w słoiku dostałam w pracy na przyjęciu z okazji rocznicy zdobycia Bastylii, którą zawsze świę-tujemy, bo ktoś z góry jest Francuzem, choć nie mam pojęcia kto.Morele mogły dawno się zepsuć, alewolę się do tego nie przyznawać.Nie chcę, żeby mama wiedziała, że należę do osób, które trzymajązepsute owoce w lodówce.Jest piątkowy wieczór i mama oznajmia, że jutro wyprowadza się do Ronny'ego, niech się dzie-je co chce z jego zapędami fotografa.- Nie musisz się stąd wynosić - mówię.- Znasz to powiedzenie, że  gość jak ryba, trzeciego dnia cuchnie"? - pyta.- Znam, choć nigdy dokładnie nie pamiętam tych przysłów - mówię.- Co gorsza, paru z nich wogóle nie rozumiem.- Tak czy siak, większość gości zaczyna nas męczyć mniej więcej po godzinie.W każdym raziedaję ci swobodę na sobotni wieczór.- Doskonale się składa.Twoja obecność nie będzie mnie krępować podczas naszych cotygo-dniowych orgii.- Jeśli chcesz, przyślę ci Ronny'ego, żeby zrobił dokumentację fotograficzną.- Nie warto.Nosimy maski.Nie można zidentyfikować, kto jest kim.- Nigdy nie wiem, czy w takim wypadku należy mówić  kto jest kto", czy  kto jest kim" - mówimama.- Cały sekret polega na tym - oświadczam autorytatywnym tonem redaktorki - że jeśli się włożywystarczającą ilość czarnej skóry, to nie ma znaczenia.Rozlega się dzwonek.Moje powodzenie w tym tygodniu mnie zadziwia.Choć być może to ko-lejna wizyta Janie.To Josh [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl