[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Problem, jak pomóc Hattonom, odłożył na potem.Kiedy przybył do Anglii, odkrył, że londyńska filia znajdowała się na skraju bankructwa.Wprawdzie udało mu się zapobiec katastrofie, musiał jednak dołożyć wielu starań, żeby doprowadzić ją do zadowalającego stanu.Konkurenci w branżyzdążyli się już przyzwyczaić, że nie muszą się obawiać firmyDilhorne'ów, i dlatego trzeba było dużo czasu i nie mniej pracy,by zrozumieli, że te szczęśliwe dla nich dni już minęły.Tego dnia, kiedy Eleanor miała zakomunikować bratu swojądecyzję w sprawie Victora, Alan udał się na spotkanie z przedstawicielami firmy spedytorskiej, którzy z pogardą traktowalifilię Dilhorne'ów w Londynie, odkąd jej kierownikiem zostałGeorge Johnstone.Pozwolili sobie nawet okazać lekceważenie Alanowi, ichzdaniem bardzo młodemu i niedoświadczonemu człowiekowi,gdy pojawił się z George'em w ich biurze.Alan scedował naGeorge'a obowiązek rozpoczęcia negocjacji, a sam rozpartyniedbale na krześle, z przymkniętymi oczyma, ze znudzoną miną ziewał co pewien czas bez skrępowania.Było dla niego jasne, że tamci uważali, iż mają George'aw garści, jak to działo się do tej pory.Ze świętoszkowatymi minami oznajmili mu, że bardzo żałują, ale zmuszeni są ponowniepodnieść opłaty za przewóz towarów z Dalekiego Wschodu.Gdy w zawiły sposób zaczęli wyjaśniać powody decyzji,Alan, którego George przedstawił im po przybyciu do biura,przerwał tę tyradę i doskonale naśladując Neda, zapytał:- Proszę mi wybaczyć, panie Simpson, czy mógłby pan powtórzyć to jeszcze raz? Nie bardzo zrozumiałem, o czym panmówi.Simpson obrzucił go zniecierpliwionym spojrzeniem i ponownie przedstawił swą horrendalną kalkulację.- Zgubiłem się.Proszę mi to wyjaśnić jeszcze raz, ale wolno- poprosił Alan, ziewając.George, widząc wyraz twarzy Simpsona, omal się nie roześmiał, ale Alan uprzedził go o tym, jak zamierza rozegrać całąsprawę.Simpson wyjaśnił więc jeszcze raz wszystko tak, jakbymówił do dziesięcioletniego dziecka, i w dodatku niezbyt rozgarniętego.Alan wziął kawałek papieru i zaczął powoli na nim pisać,wysuwając koniuszek języka, jakby sprawiało mu trudność formułowanie słów i cyfr.Simpson i jego pomocnicy obserwowaligo z osłupieniem.Słyszeli o nim, że podobno jest szczwany,a tymczasem okazuje się, że to jakiś tępak.Alan w dalszym ciągu walczył z cyframi, ciężko oddychając.Wreszcie na nichspojrzał.- Kontrakt byłby korzystny przede wszystkim dla pana,prawda?- Dla nas obu, panie Dilhorne - odrzekł gładko Simpson.Alan znowu zagłębił się w wyliczenia.W powietrzu wyczuwało się bijącą od Simpsona i jegowspólników wrogość oraz niecierpliwość.Alan, nie zważającna to, dalej liczył, a kiedy złamał mu się ołówek, zaklął z cichai podniósł wzrok do góry, unikając spojrzenia George'a, którymiał aż czerwoną twarz od powstrzymywanego śmiechu.- Jestem bardzo zajęty - oznajmił z wyrzutem Simpson,gdy Alan zaczął na nowo podsumowywać kolumny cyfr, z grymasem na twarzy, świadczącym o ogromnym wysiłku, któryw to wkładał.- Straciłem przez pana już dużą część tego ranka.Sądzę, że pan Johnstone rozumie, na czym polegają moje warunki, i dlaczego je stawiam.Orientuje się w tutejszym rynku iw bieżących stawkach.Proszę oszczędzić nam wszystkim czasui z nim się skonsultować.Alan zupełnie nie zwracał na niego uwagi, aż nagle wykrzyknął z triumfem:- Doskonale! - W tym momencie skończył swoje rachunki.Podszedł do okna z papierem w ręku, żeby przyjrzeć się im lepiej w świetle dnia.- Jest pan pewien, że dobrze pan policzył,panie Simpson? - zapytał z wahaniem w głosie.- Nie chciałbym, żeby się okazało, że to ja się pomyliłem.Byłby to zły przykład dla George'a, który pomyślałby, że jeden z właścicieli firmy nie daje sobie rady z obliczeniami.Proszę przeliczyć razemze mną.- Wyglądał bardziej głupkowato niż sam Ned Hatton.George wydał z siebie dziwny pomruk, gdy Simpson,najwyrazniej bliski wybuchu, po raz czwarty zabrał się do liczenia.- Prowadzimy interesy z firmą Dilhorne i Synowie" już odkilku lat, młody człowieku.Jak dotąd nikt nie wyrażał żadnychzastrzeżeń co do naszych cen.- Wiem - odrzekł Alan, obracając w ręku swój kawałek papieru z niewinną miną.- Wybacz mi, George, i wy panowie.Jestem pewien, że to, co jest dla mnie niezrozumiałe, wy doskonale pojmujecie, i dlatego na początek proszę mi wyjaśnić, dlaczego Dilhorne'owie mają zawsze zgadzać się na takie ceny.Z tych obliczeń wynika, że przez ostatnie trzy lata zarobiliściena nas wprost nieprzyzwoicie.Ni mniej, ni więcej tylko pięćsetprocent zysku.Nie uważa pan, że kryje się w tym jakiś małyszwindel? O ile, oczywiście, George nie brał w tym udziału.Niewątpię jednak, że powiedziałby mi o tym, gdyż George bardzoszybko się uczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Problem, jak pomóc Hattonom, odłożył na potem.Kiedy przybył do Anglii, odkrył, że londyńska filia znajdowała się na skraju bankructwa.Wprawdzie udało mu się zapobiec katastrofie, musiał jednak dołożyć wielu starań, żeby doprowadzić ją do zadowalającego stanu.Konkurenci w branżyzdążyli się już przyzwyczaić, że nie muszą się obawiać firmyDilhorne'ów, i dlatego trzeba było dużo czasu i nie mniej pracy,by zrozumieli, że te szczęśliwe dla nich dni już minęły.Tego dnia, kiedy Eleanor miała zakomunikować bratu swojądecyzję w sprawie Victora, Alan udał się na spotkanie z przedstawicielami firmy spedytorskiej, którzy z pogardą traktowalifilię Dilhorne'ów w Londynie, odkąd jej kierownikiem zostałGeorge Johnstone.Pozwolili sobie nawet okazać lekceważenie Alanowi, ichzdaniem bardzo młodemu i niedoświadczonemu człowiekowi,gdy pojawił się z George'em w ich biurze.Alan scedował naGeorge'a obowiązek rozpoczęcia negocjacji, a sam rozpartyniedbale na krześle, z przymkniętymi oczyma, ze znudzoną miną ziewał co pewien czas bez skrępowania.Było dla niego jasne, że tamci uważali, iż mają George'aw garści, jak to działo się do tej pory.Ze świętoszkowatymi minami oznajmili mu, że bardzo żałują, ale zmuszeni są ponowniepodnieść opłaty za przewóz towarów z Dalekiego Wschodu.Gdy w zawiły sposób zaczęli wyjaśniać powody decyzji,Alan, którego George przedstawił im po przybyciu do biura,przerwał tę tyradę i doskonale naśladując Neda, zapytał:- Proszę mi wybaczyć, panie Simpson, czy mógłby pan powtórzyć to jeszcze raz? Nie bardzo zrozumiałem, o czym panmówi.Simpson obrzucił go zniecierpliwionym spojrzeniem i ponownie przedstawił swą horrendalną kalkulację.- Zgubiłem się.Proszę mi to wyjaśnić jeszcze raz, ale wolno- poprosił Alan, ziewając.George, widząc wyraz twarzy Simpsona, omal się nie roześmiał, ale Alan uprzedził go o tym, jak zamierza rozegrać całąsprawę.Simpson wyjaśnił więc jeszcze raz wszystko tak, jakbymówił do dziesięcioletniego dziecka, i w dodatku niezbyt rozgarniętego.Alan wziął kawałek papieru i zaczął powoli na nim pisać,wysuwając koniuszek języka, jakby sprawiało mu trudność formułowanie słów i cyfr.Simpson i jego pomocnicy obserwowaligo z osłupieniem.Słyszeli o nim, że podobno jest szczwany,a tymczasem okazuje się, że to jakiś tępak.Alan w dalszym ciągu walczył z cyframi, ciężko oddychając.Wreszcie na nichspojrzał.- Kontrakt byłby korzystny przede wszystkim dla pana,prawda?- Dla nas obu, panie Dilhorne - odrzekł gładko Simpson.Alan znowu zagłębił się w wyliczenia.W powietrzu wyczuwało się bijącą od Simpsona i jegowspólników wrogość oraz niecierpliwość.Alan, nie zważającna to, dalej liczył, a kiedy złamał mu się ołówek, zaklął z cichai podniósł wzrok do góry, unikając spojrzenia George'a, którymiał aż czerwoną twarz od powstrzymywanego śmiechu.- Jestem bardzo zajęty - oznajmił z wyrzutem Simpson,gdy Alan zaczął na nowo podsumowywać kolumny cyfr, z grymasem na twarzy, świadczącym o ogromnym wysiłku, któryw to wkładał.- Straciłem przez pana już dużą część tego ranka.Sądzę, że pan Johnstone rozumie, na czym polegają moje warunki, i dlaczego je stawiam.Orientuje się w tutejszym rynku iw bieżących stawkach.Proszę oszczędzić nam wszystkim czasui z nim się skonsultować.Alan zupełnie nie zwracał na niego uwagi, aż nagle wykrzyknął z triumfem:- Doskonale! - W tym momencie skończył swoje rachunki.Podszedł do okna z papierem w ręku, żeby przyjrzeć się im lepiej w świetle dnia.- Jest pan pewien, że dobrze pan policzył,panie Simpson? - zapytał z wahaniem w głosie.- Nie chciałbym, żeby się okazało, że to ja się pomyliłem.Byłby to zły przykład dla George'a, który pomyślałby, że jeden z właścicieli firmy nie daje sobie rady z obliczeniami.Proszę przeliczyć razemze mną.- Wyglądał bardziej głupkowato niż sam Ned Hatton.George wydał z siebie dziwny pomruk, gdy Simpson,najwyrazniej bliski wybuchu, po raz czwarty zabrał się do liczenia.- Prowadzimy interesy z firmą Dilhorne i Synowie" już odkilku lat, młody człowieku.Jak dotąd nikt nie wyrażał żadnychzastrzeżeń co do naszych cen.- Wiem - odrzekł Alan, obracając w ręku swój kawałek papieru z niewinną miną.- Wybacz mi, George, i wy panowie.Jestem pewien, że to, co jest dla mnie niezrozumiałe, wy doskonale pojmujecie, i dlatego na początek proszę mi wyjaśnić, dlaczego Dilhorne'owie mają zawsze zgadzać się na takie ceny.Z tych obliczeń wynika, że przez ostatnie trzy lata zarobiliściena nas wprost nieprzyzwoicie.Ni mniej, ni więcej tylko pięćsetprocent zysku.Nie uważa pan, że kryje się w tym jakiś małyszwindel? O ile, oczywiście, George nie brał w tym udziału.Niewątpię jednak, że powiedziałby mi o tym, gdyż George bardzoszybko się uczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]