[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. 97/191 Oczywiście. Nie mogła się już doczekać.Prag-nęła tylko znów zatonąć w jego ramionach,słuchać, jak mówi, że ją kocha. Po kolacji wrócimy do mnie, usiądziemy podchoinką z butelką wina i rozpakujemy prezenty. Rozpakujemy prezenty?Przyciągnął ją do siebie i patrząc w oczy, zacząłpowoli, na próbę odpinać guziki koszuli. Ach, to masz na myśli  zaśmiała się, podek-scytowana. Zwietny pomysł.To będzie naszatradycja. Widzę, że się rozumiemy. Mrugnął do niejłobuzersko. Chodz, odwiozę cię do Mateo.Niechcę, żebyś zmokła.Anna wspięła się na palce i uścisnęła go mocno. Deszcz? Jaki deszcz? Ja widzę jedynie błękitneniebo i tęczę.Sam oplótł ją ramionami, delektując się szczęś-ciem, które wypełniło ich oboje. Szczęśliwego Nowego Roku, Anno. Szczęśliwego Nowego Roku, Sam. Sandra HyattPowrót do rezydencji ROZDZIAA PIERWSZYGwar radosnej paplaniny i beztroskich chichotówniespodziewanie ustał.W salonie słychać było je-dynie dzwięczny baryton Binga Crosby ego, któryrzewnie wyśpiewywał stary szlagier Będę w domuna święta, oraz trzask drew w kominku.Meg Elliot, skonsternowana nagłą ciszą, odwró-ciła się powoli, uważając, by nie zniszczyć piram-idy tarteletek ułożonych misternie na srebrnejtacy, którą trzymała w dłoniach, i stanęła twarząw twarz z obcym mężczyzną.Gwoli ścisłości: twar-zą w klatkę piersiową.Musiała wysoko zadrzećgłowę, by zobaczyć, kim jest nieznajomy.Miałciemne faliste włosy, gładkie ogolone policzkii opaloną skórę.Zbyt opaloną, jak na tę porę roku,w zaśnieżonym Lake Tahoe.Z całą pewnością niebyła to typowa opalenizna narciarza.Największyniepokój wzbudzały zaś jego oczy.Wyjątkowojasne, przeszywające, zimne.Znała te oczy, ale nieznała mężczyzny.W przeciągu ostatnich kilkumiesięcy spotykała wielu ludzi, więc miała prawonie pamiętać tej twarzy.Problem polegał na tym,że takiego mężczyzny, wyjątkowo przystojnego, 100/191nietuzinkowego, imponującego, na pewno by niezapomniała.Jak się tu dostał? Przecież Cezar, stróżujący pies,alarmował głośnym szczekaniem, gdy ktokolwiek,nawet ktoś z przyjaciół, wchodził do domu.Zdałasobie sprawę, że jej goście obserwują ją w napięciui czekają.Na co, u licha? Kim jest ten człowiek?Patrzył na nią bez słowa, a po chwili uniósł głowęi skupił wzrok na okazałym, kryształowym żyran-dolu przyozdobionym jemiołą.Meg bezskutecznieprzeszukiwała archiwa pamięci, by zidentyfikowaćnieznajomego.Mężczyzna ponownie zwrócił się doniej, wziął tacę z jej rąk i odstawił na przyozdobi-ony świątecznie stół za jej plecami.Uśmiechnął sięlekko, jakby znajomo.Wtedy pojawił się jakiś prze-błysk wspomnienia. Luke?  wyszeptała.Z uśmiechem i spokojem obserwował jej za-skoczoną minę.Obiema dłońmi ujął jej twarz. Cześć, kochanie.Wróciłem  powiedział miękkoi pochylił nisko głowę.Meg, zbyt zaskoczona, byzareagować, poczuła na swoich ustach ciepłewargi.W jego pocałunku był głód i chęć dominacji.Nie potrafiła zareagować.Nie mogła pozwolićsobie na to, by zareagować. 101/191Mężczyzna wsunął palce w jej włosy, we wład-czym geście, ale po chwili gwałtowny pocałunekzłagodniał, stał się czuły i delikatny.Z zakamarkówpamięci wyłowiła niejasne wspomnienie.Tylko razją całował.Pamiętała smak oszołomieniai cudownej obietnicy.Tak, obietnicy, którą potemzłożył.Kiedy zaczęła odwzajemniać pocałunek, onnagle oderwał od niej usta i cofnął się, jak gdyby toona była inicjatorką, a on musiał zachować dys-tans, by nie doszło do tego ponownie.Jak przez mgłę usłyszała radosny aplauz za ple-cami.W sekundę wróciła do rzeczywistości, dostanu tu i teraz.Jej goście, głównie członkowie ko-mitetów charytatywnych, byli świadkami in-teresującego przedstawienia.Miała ochotę zapaśćsię pod ziemię. Nie przedstawisz mnie, kochanie? Rozpoznajętylko kilka znajomych twarzy. Proszę o uwagę. Z jej gardła wydobył się za-chrypnięty głos, który sprawił, że mężczyznauśmiechnął się drapieżnie. To Luke Maitland.Mój mąż.To, co działo się pózniej, rozpłynęło się niczymniewyrazna plama: uściski, gratulacje, wypo-wiadane półgłosem uwagi, aż wreszcie stwier-dzenia, że Meg z pewnością będzie chciała teraz 102/191zostać sama ze swoim mężem, po jego nies-podziewanym powrocie.Nie minęło kilka minut,jak stali w pustym salonie.Jego salonie.Taca zesmakołykami w dalszym ciągu prezentowała się jakefektowna królowa na okrągłym stoliczku, BingCrosby wciąż wyśpiewywał zalety świąt BożegoNarodzenia, ale nic już nie było takie samo.Teoczy& Jak to się stało, że nie rozpoznała go odrazu?Przestępując z nogi nad nogę, postanowiłaprzełamać krępujące milczenie. Wyglądasz& lepiej.Kiedy widziała go ostatnim razem, leżał, bladyi nieogolony, na prowizorycznym łóżku, na in-donezyjskiej wyspie.Teraz ani trochę nie przypom-inał tamtego wymizerowanego pacjenta, który sy-czał z bólu, ilekroć próbował podnieść głowę.Todlatego ten pełen wigoru, przystojny, umięśnionymężczyzna wydał jej się zupełnie obcy.To dlategoCezar nie zaalarmował jej szczekaniem.Pan wróciłdo domu. Rozczarowana?  spytał cicho. Nie! Jak możesz w ogóle coś takiego sug-erować? To dobrze, że masz się lepiej.Nie wiedzi-ałam, gdzie jesteś.Nie mogłam cię znalezć.Jużmyślałam, że nie żyjesz. 103/191 No właśnie.Może wcale nie wyszłabyś na tymzle  stwierdził, rozglądając się znacząco posalonie.Meg nie była pewna, czy mówi to, by jej dok-uczyć, czy też stwierdza niezaprzeczalny fakt.Kiedyś spędzili ze sobą tylko kilka dni, ale miaławrażenie, że między nią a jej cierpiącym i chorympacjentem wytworzyła się więz.Pomimo bólu po-trafił sprawić, że się śmiała i zawsze patrzył na niąciepło i serdecznie.Mężczyzna, którego pamiętała,nie miał nic wspólnego z tym, który pojawił się naprzyjęciu  zimnym, podejrzliwym i pełnymrezerwy. To nieprawda  powiedziała spokojnie. Nigdynie życzyłam ci zle i twoja śmierć wcale by mnienie ucieszyła. Nie wyglądało na to, byś jakoś szczególnie cier-piała z powodu mojej nieobecności.Przyjęcie,goście, świąteczne ozdoby.Masz mój dom.Niedługo przekonasz się, że jest jeszcze dużowięcej do otrzymania.Wtedy, gdy leżał, wyczerpany gorączką na łóżku,opowiadał jej, jak bardzo chce przekazać swójrodzinny dom komuś, kto doceni jego piękno.Kiedy za niego wychodziła za mąż, nie miała poję-cia, że  rodzinny dom jest w rzeczywistości 104/191luksusową posiadłością, położoną na obrzeżachLake Tahoe, z basenem, siłownią, salą posiedzeńi biblioteką pełną cennych woluminów.Niezdawała sobie sprawy, jak bardzo zamożny jest jejpoślubiony w nietypowych okolicznościach mąż.Podeszła do kominka, patrząc przez chwilęw płomienie pożerające drewno. Nie masz prawa tak tu po prostu przychodzić& Nie miałem prawa przyjść do własnego domu?Odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Przychodzić tu  kontynuowała  i oskarżaćmnie o& O co właściwie mnie oskarżasz? O nic  odparł pozbawionym emocji głosem,tym samym potwierdzając zgłaszane pod jej adre-sem, niesprecyzowane pretensje. Luke, to był twój pomysł.Praktycznie za-żądałeś, żebym za ciebie wyszła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl