[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedni z nich, Daurowie i Duczary, bawią sięrolnictwem, inni z ościennymi kupczą, płacąc im nie skórą, ale kawałkamisrebra i złota, którego do syta zawiera w swym łonie ich cudna kraina.I rodziła się legenda o przebogatych krainach, leżących za łańcuchami gór, nad ogromnąnie zbadaną rzeką.Jej czarne, niespokojne wody, rozlewające się na wiele kilometrów,budziły grozę w wyobrazni ludzkiej.Wydawała się bowiem jakby żywym stworem wijącymsię po ziemi w wężowych splotach i dwa razy do roku pochłaniającym wielkie połacie lądu.Chińczycy nazywali ją  Hejlunghiang , co znaczy Rzeka Czarnego Smoka, Mandżurowie Sachalian-Uła, czyli Czarna Rzeka, Mongołowie  Kara Muren, czyli Czarna NiezbrodzonaWoda.Rosjanie ochrzcili ją imieniem  Amur.Im grozniejsze były wieści o trudach i wielkich niebezpieczeństwach, zagrażającychpodróżnym w wyprawie nad Czarną Rzekę, im dokładniejsze nadchodziły informacje osrogich zimach, które w drodze czyhają na wędrowców, o dzikich zwierzętachzamieszkujących lasy, o stromych skałach, które wypadnie pokonać, o licznych rzekach,których nurt trzeba zwyciężać  tym bardziej wyraziste stawało się wyobrażenie o krainiechlebem i złotem płynącej, gotowej otworzyć swe skarby przed tymi, co pokonają wszystkieniebezpieczeństwa.I tym silniejsze stawało się pragnienie dotarcia w te strony legendarne.Wieści o amurskim Eldorado wprawiały w ruch dwa najpotężniejsze motory ludzkichpoczynań: ciekawość i żądza bogactwa.Nikt wprawdzie jeszcze nie stanął w onym raju ziemi, nikt nie sięgał po25 Kondotier (z włos.)  w XIV i XV w.najemny dowódca oddziału wojskowego we Włoszech. cenny kruszec, co tam tak obficie miał zalegać nadbrzeżne smugi, a przecieżkażdy pragnął być przodownikiem w osiedleniu się na Kara-Murenie.Wielka jednak odległość, a bardziej jeszcze twierdze zdziałane dłoniąprzyrody  owe knieje niezbrodzone, niezmierne przestrzenie pozbawioneosiedlisk ludzkich, najeżone legowiskami dzikiego zwierza  wstrzymywałynajśmielszych nawet przodowników.Lecz nie na długo.Za okrągłymi okienkami TU-104  noc pełna głębokiej czerni.Dotknąłem dłoniąmalutkiej dzwigni ukrytej w rączce fotela, opadło oparcie i teraz już półleżę w szerokimfotelu.Samolot sunie równiutko jakby po gładkiej powierzchni.Gdyby nie te leciutkie, ledwiewyczuwalne drgania kadłuba i tak monotonny, że prawie niedosłyszalny szum motorówodrzutowych, można by przymknąć oczy i zatracić poczucie rzeczywistości.Nic niepodtrzymuje bowiem przekonania, że z niezwykłą szybkością przecina się przestworza, żepod nogami, pod wyłożoną dywanem podłogą, 10 kilometrów poniżej  leżą szczyty Uralu.A może już jesteśmy w Azji, lecimy nad rzeką Toboł lub Iszym?Znowu ucisk w uszach.Trwa długo.Obniżamy lot bardzo powoli.Potem błyskaczerwone światełko przy kabinie pilotów i prawie równocześnie dostrzegam miliony światełmajestatycznie przesuwających się w dole. Omsk  mówi stewardessa.Omsk leży nad wielką syberyjską rzeką Irtysz.Godzinna przerwa w podróży.Nabieranienowego zapasu paliwa.Samolot wylądował na krańcu lotniska.Stoi na betonowym pasie startowym  niemy imroczny.Otacza nas noc, w dali widać kilkanaście świateł.Zajeżdżają dwie duże cysterny,reflektory oświetlają samolot; rozpoczyna się tankowanie paliwa.Noc jest mrozna, wieje przenikliwy, chłodny wiatr.Drepczemy po stwardniałej od chłoduziemi obok pasa startowego.Nie mogę nie myśleć, że oto znajduję się w miejscu, dokądzsyłano tysiące Polaków na mękę trudnego, prymitywnego życia, na straszliwe mrozy icierpienia.Drepczę w ciemnościach z dala od samolotu, potykam się na koleinachwyżłobionych przez koła cystern.Zwiszczę wiatr.Trudno opędzić się od obrazów, którezostały w pamięci po przeczytaniu wstrząsającej książki Maksimowa Sybir i katorga.Podmuchy wiatru uderzają w samolot, łomocą w skrzydła.Z lotniska, które zdaje się nie mieć kresu, w ciemności nocy syberyjskiej nadchodzi wciążzimno i chłód.Uparcie przypominają mi się słowa  pieśni miłosiernej , śpiewanej przezzesłańców błagających na etapach o kęs pożywienia.Litościwi nasi ojcowie, Pamiętajcie o nas, niewolnikach,Zamkniętych.Na miłość Chrystusa,Dajcie nam jeść, ojcowie.Nakarmcie nas biednych, uwięzionych.Ulitujcie się, nasi ojcowie,Ulitujcie się, nasze matki.Denerwujący jest łomot i świst wichru.Pustka i ciemność lotniska szarpią nerwy.Reflektory cystern oświetlają fragment samolotu  jakiś dziwny, srebrzysty kształt i sylwetkiludzkie okropnie połamane i wyolbrzymione przez światło.Po kręconych żelaznych schodach pnę się do wnętrza TU-104.Zapadam w swój fotel,ogarnia mnie rozkoszne ciepło.Przez okrągłe okienko widzę odjazd cystern.Piloci zajmująmiejsca w swojej kabinie.Trzaskają zamykane drzwi.Czerwone światełko.Odrywamy się odziemi do nowego wielkiego skoku.Bierzemy kurs na Nowosybirsk nad rzeką Ob, w stronę Abakanu nad Jenisejem, wkierunku gór Sajany.Na chwilę zapadam w drzemkę.Potem budzę się, palę papierosa.W samolocie jestłagodny, miły półmrok.Próbuję zastanowić się nad pytaniem, które trapiło mnie już oddawna.W XVII wieku tu nad Jenisejem i dalej na wschód, jak pisał Dubiecki, trwał bójwielki, przeoczony przez dziejopisów świata; zdobywano przestrzenie, wobec ogromuktórych znikają przestrzenie Europy.O odkryciu obydwu Ameryk napisano tysiące rozpraw naukowych i powieści.Jakiżskromny jest wykaz książek związanych z poznaniem i zdobyciem lądu na wschód od Uralu.Zapewne, odkrycie Nowego Zwiata dokonane przez Kolumba było czymś naprawdęniezwykłym i jedynym w historii, najbardziej brzemiennym, w bezpośrednie skutki dla całejludzkości.Ale obok Kolumba zażywają sławy dziesiątki i setki innych podróżników, gdy niemniejsi od nich  odkrywcy obszarów pomocnej i wschodniej Azji  pozostają wzapomnieniu.Jeśli pragniemy poszukać Polaków, którzy odegrali naprawdę poważną rolę wpoznaniu świata, to znalezć ich możemy przede wszystkim w historii odkryć ziem położonych na wschód od Uralu.Kopeć26, Kowalewski27, Czekanowski28, Czerski29, Dybowski30,Sieroszewski31, Piłsudski32  cała plejada nazwisk polskich.Podróże odkrywcze przez burzliwy ocean zdawały się być bardziej niebezpieczne, a tymsamym otoczone większą chwałą niż podróże odbywane drogą lądową.Odmęty oceanu,romantyka podróży morskich  być może  miały więcej uroku dla ludzi pióra.Czy bardziej bolesna jest jednak śmierć załogi okrętu, pozbawionej słodkiej wody ipozostającej z dala od lądu niż śmierć, jakiej uległa drużyna Pojarkowa, śmierć z głodu naogromnych przestrzeniach syberyjskich, w bezludnej pustyni zasypanej śniegiem? Ci namorzu marzyli o ujrzeniu lądu.Ci na lądzie tęsknili i całą siłą swej woli parli do brzeguoceanu.Dlaczego niejednakowo widzieć ich bohaterstwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl