[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie chcę, \ebypani tu była.- Słyszałam, jak pan mówił, \e ktoś jestranny.To mój zawód.Telefon ciągle dzwonił.- On, tak.Inni nie.Nie chcę, \eby zobaczyła paniinnych.- Nie jestem podszytym strachem zającem.Byłam w Wietnamie.- Ale to były pani kole\anki!- Nie one jedne - odparła pielęgniarka.- Czy toManny?- Tak.Telefon ciągle dzwonił.- Niech pan potem zadzwoni do doktora Lyonsa.Kendrick podniósł słuchawkę.- Tak?- Evan, Bogu dzięki! Mówi MJ.Właśnie siędowiedziałem od Adrienne.- Odpieprz się - powiedział Kendrick, przerywającpołączenie i wykręcając numer do informacji.Początkowo pokój zawirował, potem odległy grzmotrozległ się bli\ej i błyskawice rozświetliły muumysł.Czy mogłaby pani powtórzyć, \ebymdokładnie wszystko zrozumiał? poprosił telefonistkę.- Naturalnie, proszę pana.W spisie telefonów nie madoktora Lyonsa w okręgach Cortez i Mesa Verde.Na całym terenie nie ma \adnego Lyonsa.- Tak się nazywa! Widziałem jego nazwisko nadokumencie odtajniającym z Departamentu Stanu!- Słucham?- Nic.Nic! Evan rzucił słuchawkę na widełki itelefon znów zaczął dzwonić.- Tak?- Kochanie! Nic ci się nie stało?- Twój pieprzony MJ wszystko załatwił.Nie wiem, ileosób nie \yje, a Manny jest podziurawiony jak sito.Ju\ prawie umarł, i w dodatku nie ma \adnegolekarza.- Zadzwoń do Lyonsa.- On nie istnieje!.Skąd wiedziałaś, co się tutajstało? - Rozmawiałam z pielęgniarką.Powiedziała,\e był tam ksiądz i, kochanie, posłuchaj! Zaledwiekilka minut temu odkryliśmy, \e podró\owaliprzebrani za księ\y! Dzwoniłam do MJ, który siępotwornie wściekł.Zatrudnił połowę stanuKolorado, wszystkich z FBI, którzy zostalizaprzysię\eni.- Właśnie mu powiedziałem, \eby się odpieprzył.- On nie jest twoim wrogiem, Evan.- A kto nim, do diabła, jest?- Na litość boską, usiłujemy się tego dowiedzieć!- Trochę wolno wam to idzie.- A im bardzo szybko.Co mam ci powiedzieć?Kendrick, cały mokry od wody lejącej się zespryskiwaczy, spojrzał na pielęgniarkę, którazajmowała się Weingrassem.Oczy miała pełne łez igardło zaciśnięte w obawie przed wybuchemhisterycznego krzyku na widok jej kole\anek nawerandzie.- Powiedz, \e do mnie wrócisz - odparł cicho Evan.-Powiedz mi, \e ten koszmar się skończy.Powiedz mi,\e jeszcze nie zwariowałem.- Mogę ci to wszystkopowiedzieć, ale ty musisz uwierzyć.śyjesz i tojedynie się dla mnie w tej chwili liczy.- A co z tymi, którzy nie \yją? A Manny? Czy oni sięnie liczą? - Wczoraj wieczorem Manny powiedziałcoś, co zrobiło na mnie wielkie wra\enie.Rozmawialiśmy o Hassanach - o Sabri i Kashi.Powiedział, \e ka\de z nas będzie o nich pamiętać i\e na swój sposób będziemy ich opłakiwać.pózniej.Komuś mogłoby się to wydawać bez serca, ale niemnie.On był tam, gdzie ja byłam i wiem, skąd onpochodzi.O wszystkich będziemy pamiętać, lecz wtej chwili musimy o nich zapomnieć i zrobić to, cotrzeba zrobić.Czy to ma dla ciebie jakiś sens.kochanie?- Usiłuję cokolwiek zrozumieć.Kiedy wracasz?- Będę wiedziała za parę godzin.Zadzwonię dociebie.Evan odło\ył słuchawkę i usłyszał odgłosylicznych syren i nadlatujących helikopterów, którekoncentrowały się na drobnym spłachetku ziemi,nazwanym Mesa Verde, w stanie Kolorado.- Co za przepiękne miejsce - powiedziała miękkoKhalehla, przechodząc marmurowym foyer dosalonu poło\onego na ni\szym poziomie wapartamencie Vanvlanderenów.- Ma swoje zalety - odparła wdowa, zaciskając wręku chusteczkę do nosa.Zamknęła drzwi i podeszłado oficera wywiadu z Kairu.- Wiceprezydent potrafibyć bardzo wymagający i miałam do wyboru to alboprowadzenie drugiego domu, kiedy jest w Kalifornii.Dwa domy - jego i mój - to jednak trochę za du\o.- Czy one wszystkie są takie? - spytała Khalehla,siadając w fotelu zaprojektowanym przez ArdisVanvlanderen.Fotel stał naprzeciwko du\ej,wspaniałej sofy; pani domu potrafiła bezbłędnieusadzać gości.- Nie.Mój mą\ kazał to przerobić zgodnie z naszymgustem.Wdowa dotknęła chusteczką twarzy.-Chyba powinnam się przyzwyczaić do mówienia"mój świętej pamięci mą\" - dodała zwestchnieniem, siadając na sofie.- Bardzo mi przykro i jeszcze raz przepraszam za to,\e nachodzę panią w takiej chwili.Toniedopuszczalne i usiłowałam przekonać moichszefów, ale oni nalegali.- Mieli rację.Sprawy państwowe muszą iść swoimbiegiem.Rozumiem to.- A ja chyba nie.Moim zdaniem nasza rozmowamogła się równie dobrze odbyć choćby jutro rano.Có\, oni mieli inne zdanie.- To mnie właśniefascynuje - powiedziała Ardis, wygładzając fałdyczarnej, jedwabnej sukni od Balenciagi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.- Nie chcę, \ebypani tu była.- Słyszałam, jak pan mówił, \e ktoś jestranny.To mój zawód.Telefon ciągle dzwonił.- On, tak.Inni nie.Nie chcę, \eby zobaczyła paniinnych.- Nie jestem podszytym strachem zającem.Byłam w Wietnamie.- Ale to były pani kole\anki!- Nie one jedne - odparła pielęgniarka.- Czy toManny?- Tak.Telefon ciągle dzwonił.- Niech pan potem zadzwoni do doktora Lyonsa.Kendrick podniósł słuchawkę.- Tak?- Evan, Bogu dzięki! Mówi MJ.Właśnie siędowiedziałem od Adrienne.- Odpieprz się - powiedział Kendrick, przerywającpołączenie i wykręcając numer do informacji.Początkowo pokój zawirował, potem odległy grzmotrozległ się bli\ej i błyskawice rozświetliły muumysł.Czy mogłaby pani powtórzyć, \ebymdokładnie wszystko zrozumiał? poprosił telefonistkę.- Naturalnie, proszę pana.W spisie telefonów nie madoktora Lyonsa w okręgach Cortez i Mesa Verde.Na całym terenie nie ma \adnego Lyonsa.- Tak się nazywa! Widziałem jego nazwisko nadokumencie odtajniającym z Departamentu Stanu!- Słucham?- Nic.Nic! Evan rzucił słuchawkę na widełki itelefon znów zaczął dzwonić.- Tak?- Kochanie! Nic ci się nie stało?- Twój pieprzony MJ wszystko załatwił.Nie wiem, ileosób nie \yje, a Manny jest podziurawiony jak sito.Ju\ prawie umarł, i w dodatku nie ma \adnegolekarza.- Zadzwoń do Lyonsa.- On nie istnieje!.Skąd wiedziałaś, co się tutajstało? - Rozmawiałam z pielęgniarką.Powiedziała,\e był tam ksiądz i, kochanie, posłuchaj! Zaledwiekilka minut temu odkryliśmy, \e podró\owaliprzebrani za księ\y! Dzwoniłam do MJ, który siępotwornie wściekł.Zatrudnił połowę stanuKolorado, wszystkich z FBI, którzy zostalizaprzysię\eni.- Właśnie mu powiedziałem, \eby się odpieprzył.- On nie jest twoim wrogiem, Evan.- A kto nim, do diabła, jest?- Na litość boską, usiłujemy się tego dowiedzieć!- Trochę wolno wam to idzie.- A im bardzo szybko.Co mam ci powiedzieć?Kendrick, cały mokry od wody lejącej się zespryskiwaczy, spojrzał na pielęgniarkę, którazajmowała się Weingrassem.Oczy miała pełne łez igardło zaciśnięte w obawie przed wybuchemhisterycznego krzyku na widok jej kole\anek nawerandzie.- Powiedz, \e do mnie wrócisz - odparł cicho Evan.-Powiedz mi, \e ten koszmar się skończy.Powiedz mi,\e jeszcze nie zwariowałem.- Mogę ci to wszystkopowiedzieć, ale ty musisz uwierzyć.śyjesz i tojedynie się dla mnie w tej chwili liczy.- A co z tymi, którzy nie \yją? A Manny? Czy oni sięnie liczą? - Wczoraj wieczorem Manny powiedziałcoś, co zrobiło na mnie wielkie wra\enie.Rozmawialiśmy o Hassanach - o Sabri i Kashi.Powiedział, \e ka\de z nas będzie o nich pamiętać i\e na swój sposób będziemy ich opłakiwać.pózniej.Komuś mogłoby się to wydawać bez serca, ale niemnie.On był tam, gdzie ja byłam i wiem, skąd onpochodzi.O wszystkich będziemy pamiętać, lecz wtej chwili musimy o nich zapomnieć i zrobić to, cotrzeba zrobić.Czy to ma dla ciebie jakiś sens.kochanie?- Usiłuję cokolwiek zrozumieć.Kiedy wracasz?- Będę wiedziała za parę godzin.Zadzwonię dociebie.Evan odło\ył słuchawkę i usłyszał odgłosylicznych syren i nadlatujących helikopterów, którekoncentrowały się na drobnym spłachetku ziemi,nazwanym Mesa Verde, w stanie Kolorado.- Co za przepiękne miejsce - powiedziała miękkoKhalehla, przechodząc marmurowym foyer dosalonu poło\onego na ni\szym poziomie wapartamencie Vanvlanderenów.- Ma swoje zalety - odparła wdowa, zaciskając wręku chusteczkę do nosa.Zamknęła drzwi i podeszłado oficera wywiadu z Kairu.- Wiceprezydent potrafibyć bardzo wymagający i miałam do wyboru to alboprowadzenie drugiego domu, kiedy jest w Kalifornii.Dwa domy - jego i mój - to jednak trochę za du\o.- Czy one wszystkie są takie? - spytała Khalehla,siadając w fotelu zaprojektowanym przez ArdisVanvlanderen.Fotel stał naprzeciwko du\ej,wspaniałej sofy; pani domu potrafiła bezbłędnieusadzać gości.- Nie.Mój mą\ kazał to przerobić zgodnie z naszymgustem.Wdowa dotknęła chusteczką twarzy.-Chyba powinnam się przyzwyczaić do mówienia"mój świętej pamięci mą\" - dodała zwestchnieniem, siadając na sofie.- Bardzo mi przykro i jeszcze raz przepraszam za to,\e nachodzę panią w takiej chwili.Toniedopuszczalne i usiłowałam przekonać moichszefów, ale oni nalegali.- Mieli rację.Sprawy państwowe muszą iść swoimbiegiem.Rozumiem to.- A ja chyba nie.Moim zdaniem nasza rozmowamogła się równie dobrze odbyć choćby jutro rano.Có\, oni mieli inne zdanie.- To mnie właśniefascynuje - powiedziała Ardis, wygładzając fałdyczarnej, jedwabnej sukni od Balenciagi [ Pobierz całość w formacie PDF ]