[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaprosiłaby przyjaciółki, córki bojarów albo choćbypiastunkę.Miałaby z kim porozmawiać, zabawić się albo i wstyd osłonić, jeśli zechce sięwykąpać.(Wenowie od dawien dawna wchodzili do rzeki pospołu - mężczyzni i kobiety, i nicnieprzystojnego w tym nie widzieli, ale Wilczarz wiedział, że Solwenowie uważają inaczej).A tychdziesięciu zuchów z zamku stałoby między sosnami, żeby nikt z niecnym zamiarem się niezakradł.- Czy zawsze jesteś napięty jak łuk? - spytała nagle knezinka.Okazało się, że przyglądała musię, kiedy penetrował wzrokiem okolice.- Zawsze, pani, kiedy kogoś pilnuję - odparł.Uderzyła dłonią w derkę, na której siedziała.- Czemu stoisz? Usiądz!Wilczarz usiadł.Nie obok, lecz naprzeciwko - plecami do rzeki, twarzą do lasu.Z wody raczejnikt z nagła nie wyskoczy.Gacek opuścił stanowisko na ramieniu i zagłębił się w leśnej murawie.- A potrafisz normalnie się bić? - spytała knezinka Hellona.- Bez broni? Gołymi rękami?- Potrafię, pani.- Skinął głową.- Przecież widziałaś.Knezinka popatrzyła mu prosto w oczy.- Naucz mnie, Wilczarzu.O masz, znowu swoje! - westchnął w myślach.Wcale mu się nie uśmiechało wpaść międzyżarna jak ziarenko zboża we młynie.- Kobiety nie zostały stworzone do walki, pani - powiedział głośno.- Mężczyzni powinniwystępować w ich obronie.Patrzyła na niego wzrokiem rozsierdzonego małego sokolika.- A jeśli nie będzie obok mężczyzny? Albo będzie ranny, albo - niech bogowie mają go w opiece- zostanie zabity? Wtedy też nie można się obronić? Tylko płakać? Błagać? Jednej takiejposłuchali!Wilczarz odwrócił wzrok.Knezinka miała rację.A jednak.- Jeśli chcesz, pani, pokażę ci, jak się wyrwać napastnikowi - powiedział niechętnie.Słowo się rzekło.- Pokaż!Wilczarz objął prawą ręką swój lewy nadgarstek.- Kiedy ktoś zaatakuje, ludzie na ogół wyrywają się o tak.- przy ciągnął rękę ku sobie -.atrzeba tak.Zwiniętą pięść odpychał od siebie, pokonując w ten sposób opór jednego palca zamiastczterech.Knezinka Hellona spróbowała tego chwytu i w mig pojęła, na czym polega.- Chwyć mnie, a ja zacznę się wyrywać!Wilczarz ujął ją za rękę.Knezinka wyswobodziła się jednym zwinnym ruchem, nieomylniepowtarzając chwyt.Potem popatrzyła na swoją rękę i zasępiła się.Wen nie wiedział, o czymmyślała.A myślała o tym, że ostrożne palce ochroniarza mogły w jednej chwili zgnieść jej rękę namiazgę.I nie uratowałaby jej przed tym nawet srebrna bransoleta gruba na trzecią część werszka,którą nosiła na przegubie.- A jeśli nie zdołam się wyrwać? Co wtedy? - spytała.- Jeżeli masz wolną drugą rękę, pani, bez wahania atakuj oczy.Wytłumaczył jej, jak możnaokaleczyć, a nawet zabić człowieka.I mówił o tym spokojniej niż inni ludzie, kiedy opowiadają, jak się przyrządza krwiste kotlety.Knezinkę mimo woli przeszedł dreszcz.- Spróbuj, pani - zaproponował.Jej chęci do nauki samoobrony topniały jak śnieg na wiosnę.Podniosła nawet rękę, ale zaraz jąopuściła i pokręciła głową._ Nie mogę.Boję się.To straszne.- Owszem, to straszne - zgodził się Wilczarz.- Musisz się prze móc, pani.Jeśli będziesz działaćzbyt wolno, może cię to wiele kosztować.Knezinka przygryzła wargę i spróbowała.Wen lekko odchylił głowę w tył.- Czegoś podobnego nikt się nie spodziewa.Raczej krzyku i łez.- A jeśli będę miała skrępowane obie ręce?- Wtenczas uderzaj kolanem w pachwinę, pani.To bardzo boli.A jeśli złapią cię od tyłu, próbujuderzyć w twarz głową.Albo stopą w goleń.Bij z całej siły.Skoro już walczysz, to walcz.I nieczekaj - bij od razu.Widział, jak przerażało ją krwawe okrucieństwo sposobów walki, o których jej opowiadał.Miałanadzieję, że po prostu się nauczy, jak powstrzymać napastnika, odepchnąć go i uciec.Tymczasemokazało się, że brutalności nie da się pokonać bez brutalności, a okrucieństwa - bez jeszczewiększego okrucieństwa.Jak je w sobie znalezć?Spoglądała na ponurego brodatego młodzieńca, który siedział naprzeciw niej.Nagle ochroniarzWen zdał jej się przybyszem z jakiegoś innego świata.Zimnego i strasznego.To był świat, któryona, wychowana w cieple, wśród dobrych ludzi, za dębowymi ścianami zamku, za tarczamiojcowskiej drużyny, ledwie znała, tylko ze słyszenia.A teraz rozmyślała, jakież musiało być życietego człowieka.Co uczyniło go takim, jaki jest.- Czy mógłbyś zabić kobietę, Wilczarzu? - zapytała.Odpowiedział od razu, bez namysłu.- Mógłbym, pani.Wzdrygnęła się.Wiedziała, jak szanował kobiety jego naród.- Wyobrażam sobie, cóż to by musiał być za babsztyl, jeśli ty, Wenie.Wilczarz obrzucił ją szybkim spojrzeniem, odwrócił oczy i powoli pokręcił głową.- Nawet nie próbuj sobie wyobrażać, pani.Gdzie teraz jest ta.która hańbą okryła kobiecy ród.ta, której bez zbędnych słów urwałby łeb,gdyby tylko miał pewność, że to ona.Może nadal jest tam, w Górach Szmaragdowych.A może inie.- A dziecko? - spytała knezinka.- Czy mógłbyś zabić dziecko? Wilczarz się zamyślił.- Teraz nie wiem.Kiedyś mogłem - odpowiedział.Powiedziawszy to, zauważył, że knezinkauczyniła wysiłek, aby się od niego nie odsunąć.Skąd miała wiedzieć, że w tym momencieprzypomniał sobie trakt wiodący do kopalni.I dzieci na drodze.Karmili je tak: Przywozili kosz suszonych ryb (skąd brali suszone ryby w górach?).Iluwyrostków - tyle rybek.Wszystko wywalali na ziemię, na jedną kupę.Kto się ośmielił, ten miał cojeść.Szary Pies miał trzynaście lat, kiedy jeden z piętnastolatków postanowił powalczyć o to, byzostać nadzorcą.I zaczął swe starania od tego, że zabierał jedzenie innym, słabszym.Pewnegorazu, gdy używając pięści, zabierał innym trzecią już z kolei rybkę, Szary Pies podszedł do niego izłapał za ramię.Potrafił już wtedy chwycić tak, że nie każdemu udawało się wyrwać.Chłopak sięodwrócił, a Szary Pies, nie wypowiedziawszy ani słowa, rozwalił mu głowę kamieniem.Wilczarz przypomniał sobie jeszcze tych małoletnich złoczyńców, których pobił na przystani.Chociaż z drugiej strony doskonale zdawał sobie sprawę, że nie było najmniejszego powodu, bysobie teraz o nich przypominać, a już tym bardziej opowiadać knezince.- Wy, Wenowie, jesteście bardzo rodzinni - nieoczekiwanie stwierdziła knezinka.Po czymspytała: - Jak to się stało, że nie żyjesz w rodzinie?Zapewne przypuszczała, że został wygnany z domu za jakąś zbrodnię.Wilczarz długo milczał.Ta rozmowa podobała mu się coraz mniej.- Nie mam rodziny, pani.Popatrzyła na koralik mieniący się w jego rudych włosach.- Ale ktoś cię kocha - pochwaliła się znajomością obyczajów Wenów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Zaprosiłaby przyjaciółki, córki bojarów albo choćbypiastunkę.Miałaby z kim porozmawiać, zabawić się albo i wstyd osłonić, jeśli zechce sięwykąpać.(Wenowie od dawien dawna wchodzili do rzeki pospołu - mężczyzni i kobiety, i nicnieprzystojnego w tym nie widzieli, ale Wilczarz wiedział, że Solwenowie uważają inaczej).A tychdziesięciu zuchów z zamku stałoby między sosnami, żeby nikt z niecnym zamiarem się niezakradł.- Czy zawsze jesteś napięty jak łuk? - spytała nagle knezinka.Okazało się, że przyglądała musię, kiedy penetrował wzrokiem okolice.- Zawsze, pani, kiedy kogoś pilnuję - odparł.Uderzyła dłonią w derkę, na której siedziała.- Czemu stoisz? Usiądz!Wilczarz usiadł.Nie obok, lecz naprzeciwko - plecami do rzeki, twarzą do lasu.Z wody raczejnikt z nagła nie wyskoczy.Gacek opuścił stanowisko na ramieniu i zagłębił się w leśnej murawie.- A potrafisz normalnie się bić? - spytała knezinka Hellona.- Bez broni? Gołymi rękami?- Potrafię, pani.- Skinął głową.- Przecież widziałaś.Knezinka popatrzyła mu prosto w oczy.- Naucz mnie, Wilczarzu.O masz, znowu swoje! - westchnął w myślach.Wcale mu się nie uśmiechało wpaść międzyżarna jak ziarenko zboża we młynie.- Kobiety nie zostały stworzone do walki, pani - powiedział głośno.- Mężczyzni powinniwystępować w ich obronie.Patrzyła na niego wzrokiem rozsierdzonego małego sokolika.- A jeśli nie będzie obok mężczyzny? Albo będzie ranny, albo - niech bogowie mają go w opiece- zostanie zabity? Wtedy też nie można się obronić? Tylko płakać? Błagać? Jednej takiejposłuchali!Wilczarz odwrócił wzrok.Knezinka miała rację.A jednak.- Jeśli chcesz, pani, pokażę ci, jak się wyrwać napastnikowi - powiedział niechętnie.Słowo się rzekło.- Pokaż!Wilczarz objął prawą ręką swój lewy nadgarstek.- Kiedy ktoś zaatakuje, ludzie na ogół wyrywają się o tak.- przy ciągnął rękę ku sobie -.atrzeba tak.Zwiniętą pięść odpychał od siebie, pokonując w ten sposób opór jednego palca zamiastczterech.Knezinka Hellona spróbowała tego chwytu i w mig pojęła, na czym polega.- Chwyć mnie, a ja zacznę się wyrywać!Wilczarz ujął ją za rękę.Knezinka wyswobodziła się jednym zwinnym ruchem, nieomylniepowtarzając chwyt.Potem popatrzyła na swoją rękę i zasępiła się.Wen nie wiedział, o czymmyślała.A myślała o tym, że ostrożne palce ochroniarza mogły w jednej chwili zgnieść jej rękę namiazgę.I nie uratowałaby jej przed tym nawet srebrna bransoleta gruba na trzecią część werszka,którą nosiła na przegubie.- A jeśli nie zdołam się wyrwać? Co wtedy? - spytała.- Jeżeli masz wolną drugą rękę, pani, bez wahania atakuj oczy.Wytłumaczył jej, jak możnaokaleczyć, a nawet zabić człowieka.I mówił o tym spokojniej niż inni ludzie, kiedy opowiadają, jak się przyrządza krwiste kotlety.Knezinkę mimo woli przeszedł dreszcz.- Spróbuj, pani - zaproponował.Jej chęci do nauki samoobrony topniały jak śnieg na wiosnę.Podniosła nawet rękę, ale zaraz jąopuściła i pokręciła głową._ Nie mogę.Boję się.To straszne.- Owszem, to straszne - zgodził się Wilczarz.- Musisz się prze móc, pani.Jeśli będziesz działaćzbyt wolno, może cię to wiele kosztować.Knezinka przygryzła wargę i spróbowała.Wen lekko odchylił głowę w tył.- Czegoś podobnego nikt się nie spodziewa.Raczej krzyku i łez.- A jeśli będę miała skrępowane obie ręce?- Wtenczas uderzaj kolanem w pachwinę, pani.To bardzo boli.A jeśli złapią cię od tyłu, próbujuderzyć w twarz głową.Albo stopą w goleń.Bij z całej siły.Skoro już walczysz, to walcz.I nieczekaj - bij od razu.Widział, jak przerażało ją krwawe okrucieństwo sposobów walki, o których jej opowiadał.Miałanadzieję, że po prostu się nauczy, jak powstrzymać napastnika, odepchnąć go i uciec.Tymczasemokazało się, że brutalności nie da się pokonać bez brutalności, a okrucieństwa - bez jeszczewiększego okrucieństwa.Jak je w sobie znalezć?Spoglądała na ponurego brodatego młodzieńca, który siedział naprzeciw niej.Nagle ochroniarzWen zdał jej się przybyszem z jakiegoś innego świata.Zimnego i strasznego.To był świat, któryona, wychowana w cieple, wśród dobrych ludzi, za dębowymi ścianami zamku, za tarczamiojcowskiej drużyny, ledwie znała, tylko ze słyszenia.A teraz rozmyślała, jakież musiało być życietego człowieka.Co uczyniło go takim, jaki jest.- Czy mógłbyś zabić kobietę, Wilczarzu? - zapytała.Odpowiedział od razu, bez namysłu.- Mógłbym, pani.Wzdrygnęła się.Wiedziała, jak szanował kobiety jego naród.- Wyobrażam sobie, cóż to by musiał być za babsztyl, jeśli ty, Wenie.Wilczarz obrzucił ją szybkim spojrzeniem, odwrócił oczy i powoli pokręcił głową.- Nawet nie próbuj sobie wyobrażać, pani.Gdzie teraz jest ta.która hańbą okryła kobiecy ród.ta, której bez zbędnych słów urwałby łeb,gdyby tylko miał pewność, że to ona.Może nadal jest tam, w Górach Szmaragdowych.A może inie.- A dziecko? - spytała knezinka.- Czy mógłbyś zabić dziecko? Wilczarz się zamyślił.- Teraz nie wiem.Kiedyś mogłem - odpowiedział.Powiedziawszy to, zauważył, że knezinkauczyniła wysiłek, aby się od niego nie odsunąć.Skąd miała wiedzieć, że w tym momencieprzypomniał sobie trakt wiodący do kopalni.I dzieci na drodze.Karmili je tak: Przywozili kosz suszonych ryb (skąd brali suszone ryby w górach?).Iluwyrostków - tyle rybek.Wszystko wywalali na ziemię, na jedną kupę.Kto się ośmielił, ten miał cojeść.Szary Pies miał trzynaście lat, kiedy jeden z piętnastolatków postanowił powalczyć o to, byzostać nadzorcą.I zaczął swe starania od tego, że zabierał jedzenie innym, słabszym.Pewnegorazu, gdy używając pięści, zabierał innym trzecią już z kolei rybkę, Szary Pies podszedł do niego izłapał za ramię.Potrafił już wtedy chwycić tak, że nie każdemu udawało się wyrwać.Chłopak sięodwrócił, a Szary Pies, nie wypowiedziawszy ani słowa, rozwalił mu głowę kamieniem.Wilczarz przypomniał sobie jeszcze tych małoletnich złoczyńców, których pobił na przystani.Chociaż z drugiej strony doskonale zdawał sobie sprawę, że nie było najmniejszego powodu, bysobie teraz o nich przypominać, a już tym bardziej opowiadać knezince.- Wy, Wenowie, jesteście bardzo rodzinni - nieoczekiwanie stwierdziła knezinka.Po czymspytała: - Jak to się stało, że nie żyjesz w rodzinie?Zapewne przypuszczała, że został wygnany z domu za jakąś zbrodnię.Wilczarz długo milczał.Ta rozmowa podobała mu się coraz mniej.- Nie mam rodziny, pani.Popatrzyła na koralik mieniący się w jego rudych włosach.- Ale ktoś cię kocha - pochwaliła się znajomością obyczajów Wenów [ Pobierz całość w formacie PDF ]