[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To milkli z nagła i przystawali zapadając w ciemnościach jakiegośprzepadania, jak kiedy chmura przysłoni słońce i świat ścichnie,omroczy się i w żałości a lęku przepada na mgnienie.Ale wnet podnosili się z oniemień, radość buchała w nich pożarem,weselny ton rozbrzmiewał w duszach, uslkrzydlał mocą takiegoszezęścia i tak.rwał do podniebnego lotu, że ni wiedząc wybuchalinamiętnym, nieprzytomnym zgłoła śpiewem.Kołysali się w takt głosów, co zdały się bić tęczowymi skrzydłamii gwweiezdnym, rozpalonym wytryskiem dzwięków rozsypywałysię w noc zmartwiałą i pustą.Nie wiedzieli już nic, szli przywarci do się a bezwolni, zgubieniw sobie a niepamiętliwi, pijani jeno tą nadludzką mocą czucia, coich niesła w nadświaty i rwała się pieśnią bezładną, splątaną, bezsłów prawie.Pieśń dzika i wzburzona płynęła rwiącym potokiem z serc wez-branych i biła we świat wszystek zwycięskim krzykiem miłości.I jako krzew ogrnisty płonęła w chaosie mroków i nocnegomętu.To była chwilami jakby ciężkim, druzgocącym warkotern wód,zrywających lodowe okowy.Ledwie dosłyszalnym, brzękliwym a słodkim poszumem dzwoni-ła, niby fala zbóż kołyszących się w słońcu.Pękały złote łańcuchy brzemień, rozsypywały się na wiatr i ordzawia-łe wlekły się ciężko po zagonach, że były jeno krzykami nocy, czasemszlochem bezsilnym, wołaniem sierocym, głosem zaguby i lęku.209Władysław Stanisław Reymont.I w grobowej cichości umierały.Ale po chwili jak ptaki wystraszone zrywały się kur słońcu szalonymlotem, serca nabrzmiewały taką potęgą wzlotu i zagubienia się wewszystkim, że wybuchali oślepiającym hymnem uniesienia, modli-tewną pieśnią ziemi całej, nieśmiertelnym krzykiem istnienia.- Jaguś ! - szepnął zdumiony m głosem, jakby spostrzegając ją przysobie.- Dyć to ja! - odparła jakoś łzawo i cicho.Znalezli się na dróżce, biegnącej wzdłuż wsi za stodołami, ale już poBorynowej stronie.Naraz Jagna zaczęła płakać.Co ci to?Abo to wiem?.a tak mię cosik sparło, że się same łzy leją.Zafrasował się wielce, przysiedli pod jakąś stodołą na wystającychwęgłach, przygarnął ją mocno i otoczył ramionami, że kiebydzieciątko przywarła mu do piersi, zapatrzyła się gdziesik w sie-bie, a łzy skapywały jej z oczu jak ta rosa z kwiatów; obcierał jedłonią, to rękawem, ale wciąż płynęłyBoisz się?.Zaśby czego! jeno taka cichość we mnie rośnie, kiebv śmierć przymnie stojała, a tak mnie cosik podrywa, tak ponosi, że tego niebabym się uwiesiła i z tymi chmurami poniesła we świat.Nie odrzekł, zamilkli oboje; przymroczało w nich nagle, jakiś cieńpadł na dusze i zmącił jasne tonie, i przenikną dziwnie bolesną tęsk-liwością, że jeszcze barzej rwali się do siebie, barzej szukali w sobieostoi jakiejś, barzej przepierali przez się w jakiś upragniony świat.Wiatr zawiał, drzewa zakołysały się trwożnie, osypujące ich mokrymśniegiem; chmury skłębione, ciężkie zaczęły się nagle rozpadać i ucie-kać w różne strony, a cichy, rozedrgany jęk powiał po śniegach.- Trza bieżyć do dom, pózno już - szepnęła unosząc się nieco.- Nie bój się, jeszcze spać nie śpią, słychać głosy na drodze, pewni-kiem rozchodzą się od Kłębów.210Chłopi - część 2- ZimaCebratki zostawiłam przy dojeniu, jeszcze se kulasy krowy połamią.Ucichli, bo jakieś głosy rozległy się bliżej i przeszły; ale gdzieśz boku, jakby na tej samej dróżce, zaskrzypiał śnieg i jakiś cień wy-soki zamajaczył tak wyraznie, że zerwali się na równe nogi.Ktosik tam jest.przyczaił się jeno pod płotem.Uwidziało ci się.czasem za chmurą takie cienie ida.Długo nasłuchiwali rozpatrując ciemności.Chodzmy do broga, tam będzie ciszej! - szepnął gorąco.Oglądali się trwożnie co chwila, przystając z zapartym tchem i na-słuchując, ale cicho było naokół i martwo; podeszli więc chyłkiem,ostrożnie do broga i wsunęli się w głęboki otwór, czerniejący tużnad ziemią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.To milkli z nagła i przystawali zapadając w ciemnościach jakiegośprzepadania, jak kiedy chmura przysłoni słońce i świat ścichnie,omroczy się i w żałości a lęku przepada na mgnienie.Ale wnet podnosili się z oniemień, radość buchała w nich pożarem,weselny ton rozbrzmiewał w duszach, uslkrzydlał mocą takiegoszezęścia i tak.rwał do podniebnego lotu, że ni wiedząc wybuchalinamiętnym, nieprzytomnym zgłoła śpiewem.Kołysali się w takt głosów, co zdały się bić tęczowymi skrzydłamii gwweiezdnym, rozpalonym wytryskiem dzwięków rozsypywałysię w noc zmartwiałą i pustą.Nie wiedzieli już nic, szli przywarci do się a bezwolni, zgubieniw sobie a niepamiętliwi, pijani jeno tą nadludzką mocą czucia, coich niesła w nadświaty i rwała się pieśnią bezładną, splątaną, bezsłów prawie.Pieśń dzika i wzburzona płynęła rwiącym potokiem z serc wez-branych i biła we świat wszystek zwycięskim krzykiem miłości.I jako krzew ogrnisty płonęła w chaosie mroków i nocnegomętu.To była chwilami jakby ciężkim, druzgocącym warkotern wód,zrywających lodowe okowy.Ledwie dosłyszalnym, brzękliwym a słodkim poszumem dzwoni-ła, niby fala zbóż kołyszących się w słońcu.Pękały złote łańcuchy brzemień, rozsypywały się na wiatr i ordzawia-łe wlekły się ciężko po zagonach, że były jeno krzykami nocy, czasemszlochem bezsilnym, wołaniem sierocym, głosem zaguby i lęku.209Władysław Stanisław Reymont.I w grobowej cichości umierały.Ale po chwili jak ptaki wystraszone zrywały się kur słońcu szalonymlotem, serca nabrzmiewały taką potęgą wzlotu i zagubienia się wewszystkim, że wybuchali oślepiającym hymnem uniesienia, modli-tewną pieśnią ziemi całej, nieśmiertelnym krzykiem istnienia.- Jaguś ! - szepnął zdumiony m głosem, jakby spostrzegając ją przysobie.- Dyć to ja! - odparła jakoś łzawo i cicho.Znalezli się na dróżce, biegnącej wzdłuż wsi za stodołami, ale już poBorynowej stronie.Naraz Jagna zaczęła płakać.Co ci to?Abo to wiem?.a tak mię cosik sparło, że się same łzy leją.Zafrasował się wielce, przysiedli pod jakąś stodołą na wystającychwęgłach, przygarnął ją mocno i otoczył ramionami, że kiebydzieciątko przywarła mu do piersi, zapatrzyła się gdziesik w sie-bie, a łzy skapywały jej z oczu jak ta rosa z kwiatów; obcierał jedłonią, to rękawem, ale wciąż płynęłyBoisz się?.Zaśby czego! jeno taka cichość we mnie rośnie, kiebv śmierć przymnie stojała, a tak mnie cosik podrywa, tak ponosi, że tego niebabym się uwiesiła i z tymi chmurami poniesła we świat.Nie odrzekł, zamilkli oboje; przymroczało w nich nagle, jakiś cieńpadł na dusze i zmącił jasne tonie, i przenikną dziwnie bolesną tęsk-liwością, że jeszcze barzej rwali się do siebie, barzej szukali w sobieostoi jakiejś, barzej przepierali przez się w jakiś upragniony świat.Wiatr zawiał, drzewa zakołysały się trwożnie, osypujące ich mokrymśniegiem; chmury skłębione, ciężkie zaczęły się nagle rozpadać i ucie-kać w różne strony, a cichy, rozedrgany jęk powiał po śniegach.- Trza bieżyć do dom, pózno już - szepnęła unosząc się nieco.- Nie bój się, jeszcze spać nie śpią, słychać głosy na drodze, pewni-kiem rozchodzą się od Kłębów.210Chłopi - część 2- ZimaCebratki zostawiłam przy dojeniu, jeszcze se kulasy krowy połamią.Ucichli, bo jakieś głosy rozległy się bliżej i przeszły; ale gdzieśz boku, jakby na tej samej dróżce, zaskrzypiał śnieg i jakiś cień wy-soki zamajaczył tak wyraznie, że zerwali się na równe nogi.Ktosik tam jest.przyczaił się jeno pod płotem.Uwidziało ci się.czasem za chmurą takie cienie ida.Długo nasłuchiwali rozpatrując ciemności.Chodzmy do broga, tam będzie ciszej! - szepnął gorąco.Oglądali się trwożnie co chwila, przystając z zapartym tchem i na-słuchując, ale cicho było naokół i martwo; podeszli więc chyłkiem,ostrożnie do broga i wsunęli się w głęboki otwór, czerniejący tużnad ziemią [ Pobierz całość w formacie PDF ]