[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale za to jej uśmiech znaczył o wiele więcej niż u innych.Był nie tylko łaskawy idziecinnie niezaradny, był jeszcze pełen dobroci.Dlaczego Elżbieta myślała o niej, że jest niedobra?Z całej chwili tamtej zapamiętała najmocniej - tak jak gdyby nie pamięcią, ale całą skórą ciała- zgrzytanie żwiru pod ciężkimi podeszwami tego pana, jego kroki mocne i chrzęszczące.Niewiedziała już teraz, czy to był ten chudy i brązowy, do którego przychodziły wciąż depesze zjego banku w Algierze, czy ten z Rumunii, w którego ogrodzie blisko Galacza nad MorzemCzarnym rosły gorzkie migdały.Myślała o matce, że jest niedobra.Ale co jest naprawdę w dobroci dotykalne i rzeczywiste, cojest nią samą? Przecież nie szereg dobrych uczynków, które mają motywy tak złożone i takróżne.I nie myśl pełna troski o los innych ludzi, myśl daleka, pamiętna, dająca się wyrazićsłowami.Czyż nie najbardziej rzeczywiste, nie jedynie prawdziwe jest to, co uczuwamy sobą,jako ruch naszych obu rąk wyciągniętych, jako dreszcz ciepły w powiekach, gdy się patrzymy,jak uśmiech doznany od wewnątrz - jego smak w ustach, jego głęboki wilgotna treść.Elżbietanie mogła sobie teraz nawet przypomnie uśmiechu matki, ale wiedziała, że był nie wyrażamdobroci, tylk dobrocią samą.Po cóż jej były jeszcze dowody?Pani Cecylia niełatwo dała się przejednać.Jej oczy mrużyły się o niepokoju izniecierpliwienia.Cieniutkie wargi ciasno i boleśnie prz) legały do sztucznych zębów.Tutajtakże skrzywienie gniewu był gniewem samym, a wyraz cierpienia samym cierpieniem.- I przecież wiesz - kończyła chłodno Elżbieta - że lubię być prz chorych.Pozestawiać wszystko ze stolika, wytrzepać za okno serwetkę i na nowo wszystko na niejustawić, zmienić wodę w kwiatach, powynosić przybory do mycia, wydobyć ze smutnegopokoju jego stały wewnętrzny, rozsądn ład - to jednak była pociecha.Gdy chora leżaławreszcie w czystej koszul na prześcielonym łóżku, Elżbieta łudziła się przez chwilę, że odtądbędzie jakoś inaczej, że coś jednak obróci się na lepsze.I oczekiwała, że ciotka sięuśmiechnie, że będzie jej teraz wygodnie i dobrze, że dozna ulgi.Ale dla pani Cecylii rzecz nie zmieniła się w niczym.Nastała tylko chwila, że mogła sięwreszcie nieruchomo i w spokoju oddać na nowe swojemu cierpieniu.Gdy Ewa przyniosła na małej tacy kawę i sucharki, pani Kolichows ka poruszyła się z jękiem,niechętnie patrząc na jedzenie.Elżbieta weszła znowu w swą rolę.Ale zrobiwszy swoje,chciała już odejść.Pani Cecylia zatrzymała ją pytaniem:- Dlaczego nie przychodzi Ziembiewicz?- Właśnie wrócił, bo gdzieś wyjeżdżał.Telefonował wczoraj.- To dziś przyjdzie?Pytania ciotki były krępujące.Zenon nie przychodził od pięciu dni, za każdym razem zresztąwyjaśniał powody i rzecz nie nasuwała wątpliwości.Ale rozległość pustki, którą stwarzała tanieobecność, była grozna Na myśl, że mógłby nie przyjść jeszcze dziś, Elżbieta uczuwała podżebrami ból dojmujący i nagły, ból będący przestrachem.Rzeczy, których nie zrobiła, i te, których nie powiedziała, słowa odkładała wszystkie na tojedno widzenie.Przymykając oczy, po stanawiała, że teraz będzie już inna.%7łe będzie "dobra".Od rana rozpamiętywała widzenie ostatnie, i jeden w nim pośród innych pocałunek.Wiedza otym była bardziej cielesna niżeli tamta rzeczywistość, myślała się całym ciałem, od stóp dogłowy.Przelatywała w jego ciemnościach jak dreszcz.I wszystko wewnątrz zwijało się,skręcało i żarzyło od jej obiegu.Elżbieta żałowała: "Dlaczego nie zgodziłam się wtedy? Jakmogłam?"Przytomniała powoli, słysząc głos pani Kolichowskiej, pełen skargi.- Tyle lat jesteś ze mną i ciągle, ciągle obca.- Co ciocia mówi?Elżbieta nie zdziwiła się, tylko chciała zrozumieć.- Ciągle masz jakieś swoje sekrety, kryjesz się ze wszystkim.A przecież chyba ja powinnamwiedzieć.- O czym?- Bo jeżeli masz zamiar wyjść za tego Ziembiewicza - tak? Pani Kolichowska leżała bezruchu i jakby bez oddechu.Jej przestraszone oczy nie patrzyły na Elżbietę.- Och, wie ciocia!Elżbieta prędko powściągnęła swój gniew.Pytanie ciotki musiało być od dawna gotowe,odsuwane, odkładane na pózniej.Musiało ją wiele kosztować.We współczuciu Elżbiety kryłsię wstyd, że komuś na niej tak zależy.Z niedbałością, jak o czymś nieważnym, powiedziała:- Tak, mamy zamiar się pobrać.Od tego wyznania serce jej uderzyło parę razy mocno i powoli.Takimi nazwana słowamirzecz sama zaczęła być na nowo wielka, ciężka i rozległa.I zaraz, jakby tracąc odwagę, dodała:- W każdym razie jeszcze nieprędko.Zenon miał przyjść zaraz po obiedzie.Ale do tego czasu zamysły i postanowienia Elżbietyodmieniły się znacznie.Naprzód pytanie ciotki zepsuło intymną, dręczącą tkliwośćoczekiwania.Ponadto jeszcze przed samym obiadem wynikła nagle i nie po raz pierwszysprawa, która wszystkie jej myśli odwróciła w inną stronę.Sprawa dotyczyła starego dozorcy Ignacego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Ale za to jej uśmiech znaczył o wiele więcej niż u innych.Był nie tylko łaskawy idziecinnie niezaradny, był jeszcze pełen dobroci.Dlaczego Elżbieta myślała o niej, że jest niedobra?Z całej chwili tamtej zapamiętała najmocniej - tak jak gdyby nie pamięcią, ale całą skórą ciała- zgrzytanie żwiru pod ciężkimi podeszwami tego pana, jego kroki mocne i chrzęszczące.Niewiedziała już teraz, czy to był ten chudy i brązowy, do którego przychodziły wciąż depesze zjego banku w Algierze, czy ten z Rumunii, w którego ogrodzie blisko Galacza nad MorzemCzarnym rosły gorzkie migdały.Myślała o matce, że jest niedobra.Ale co jest naprawdę w dobroci dotykalne i rzeczywiste, cojest nią samą? Przecież nie szereg dobrych uczynków, które mają motywy tak złożone i takróżne.I nie myśl pełna troski o los innych ludzi, myśl daleka, pamiętna, dająca się wyrazićsłowami.Czyż nie najbardziej rzeczywiste, nie jedynie prawdziwe jest to, co uczuwamy sobą,jako ruch naszych obu rąk wyciągniętych, jako dreszcz ciepły w powiekach, gdy się patrzymy,jak uśmiech doznany od wewnątrz - jego smak w ustach, jego głęboki wilgotna treść.Elżbietanie mogła sobie teraz nawet przypomnie uśmiechu matki, ale wiedziała, że był nie wyrażamdobroci, tylk dobrocią samą.Po cóż jej były jeszcze dowody?Pani Cecylia niełatwo dała się przejednać.Jej oczy mrużyły się o niepokoju izniecierpliwienia.Cieniutkie wargi ciasno i boleśnie prz) legały do sztucznych zębów.Tutajtakże skrzywienie gniewu był gniewem samym, a wyraz cierpienia samym cierpieniem.- I przecież wiesz - kończyła chłodno Elżbieta - że lubię być prz chorych.Pozestawiać wszystko ze stolika, wytrzepać za okno serwetkę i na nowo wszystko na niejustawić, zmienić wodę w kwiatach, powynosić przybory do mycia, wydobyć ze smutnegopokoju jego stały wewnętrzny, rozsądn ład - to jednak była pociecha.Gdy chora leżaławreszcie w czystej koszul na prześcielonym łóżku, Elżbieta łudziła się przez chwilę, że odtądbędzie jakoś inaczej, że coś jednak obróci się na lepsze.I oczekiwała, że ciotka sięuśmiechnie, że będzie jej teraz wygodnie i dobrze, że dozna ulgi.Ale dla pani Cecylii rzecz nie zmieniła się w niczym.Nastała tylko chwila, że mogła sięwreszcie nieruchomo i w spokoju oddać na nowe swojemu cierpieniu.Gdy Ewa przyniosła na małej tacy kawę i sucharki, pani Kolichows ka poruszyła się z jękiem,niechętnie patrząc na jedzenie.Elżbieta weszła znowu w swą rolę.Ale zrobiwszy swoje,chciała już odejść.Pani Cecylia zatrzymała ją pytaniem:- Dlaczego nie przychodzi Ziembiewicz?- Właśnie wrócił, bo gdzieś wyjeżdżał.Telefonował wczoraj.- To dziś przyjdzie?Pytania ciotki były krępujące.Zenon nie przychodził od pięciu dni, za każdym razem zresztąwyjaśniał powody i rzecz nie nasuwała wątpliwości.Ale rozległość pustki, którą stwarzała tanieobecność, była grozna Na myśl, że mógłby nie przyjść jeszcze dziś, Elżbieta uczuwała podżebrami ból dojmujący i nagły, ból będący przestrachem.Rzeczy, których nie zrobiła, i te, których nie powiedziała, słowa odkładała wszystkie na tojedno widzenie.Przymykając oczy, po stanawiała, że teraz będzie już inna.%7łe będzie "dobra".Od rana rozpamiętywała widzenie ostatnie, i jeden w nim pośród innych pocałunek.Wiedza otym była bardziej cielesna niżeli tamta rzeczywistość, myślała się całym ciałem, od stóp dogłowy.Przelatywała w jego ciemnościach jak dreszcz.I wszystko wewnątrz zwijało się,skręcało i żarzyło od jej obiegu.Elżbieta żałowała: "Dlaczego nie zgodziłam się wtedy? Jakmogłam?"Przytomniała powoli, słysząc głos pani Kolichowskiej, pełen skargi.- Tyle lat jesteś ze mną i ciągle, ciągle obca.- Co ciocia mówi?Elżbieta nie zdziwiła się, tylko chciała zrozumieć.- Ciągle masz jakieś swoje sekrety, kryjesz się ze wszystkim.A przecież chyba ja powinnamwiedzieć.- O czym?- Bo jeżeli masz zamiar wyjść za tego Ziembiewicza - tak? Pani Kolichowska leżała bezruchu i jakby bez oddechu.Jej przestraszone oczy nie patrzyły na Elżbietę.- Och, wie ciocia!Elżbieta prędko powściągnęła swój gniew.Pytanie ciotki musiało być od dawna gotowe,odsuwane, odkładane na pózniej.Musiało ją wiele kosztować.We współczuciu Elżbiety kryłsię wstyd, że komuś na niej tak zależy.Z niedbałością, jak o czymś nieważnym, powiedziała:- Tak, mamy zamiar się pobrać.Od tego wyznania serce jej uderzyło parę razy mocno i powoli.Takimi nazwana słowamirzecz sama zaczęła być na nowo wielka, ciężka i rozległa.I zaraz, jakby tracąc odwagę, dodała:- W każdym razie jeszcze nieprędko.Zenon miał przyjść zaraz po obiedzie.Ale do tego czasu zamysły i postanowienia Elżbietyodmieniły się znacznie.Naprzód pytanie ciotki zepsuło intymną, dręczącą tkliwośćoczekiwania.Ponadto jeszcze przed samym obiadem wynikła nagle i nie po raz pierwszysprawa, która wszystkie jej myśli odwróciła w inną stronę.Sprawa dotyczyła starego dozorcy Ignacego [ Pobierz całość w formacie PDF ]