[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była po dziewczęcemu wysmukła, ale już popanieńsku sformowana.Miała długie nogi i długie ręce, długie włosy w war-kocz splecione, ale w oczach wyraz szczególny, głęboki i niesamowity, jakbynie z tego świata. Nie! Ona się nigdy nie nauczy tabliczki mnożenia! pomyślał Cezary.Na natarczywe prośby, żeby gry nie przerywała, panna Wanda stała się bladajak kreda.Skręcała się na bok jak przed nauczycielem arytmetyki i przebierałapalcami w sposób znamionujący ostateczny upadek inteligencji.Cezaremu żalbyło tego panieństwa.Przypomniał sobie, że przecie to on grywał z matką dzieńw dzień na cztery ręce, a lekcyj muzyki nabrał się co niemiara.Zaproponował tej pannicy, czyby nie chciała zagrać z nim na czt ery ręce Tańców węgierskich Liszta co jeszcze pamiętał wcale dobrze.Zgodziła sięskinieniem głowy, gdyż głosu żadną miarą nie mogła ze siebie wydobyć.Usiedlii zagrali.Skoro zaś zaczęli grać, ta trusia odzyskała nie tylko władzę nad sobą,ale objęła ją nad tym nieznajomym panem nie mówiąc już o tym, że prymtrzymała w recytacji utworu.Twarz jej zmieniła się, ożyła, rozgorzała i stała siępiękną.Ilekroć zwracała się do towarzysza gry, szczególny blask, połysk wyższejinteligencji, można by powiedzieć: geniusz muzyczny płonął w jej oczach.Zeszlisię do salonu wszyscy domowi i porozsiadawszy się wygodnie w różnych miej-scach, słuchali dobrej, brawurowej muzyki.Przerwał tę biesiadę przedobiedniąMaciejunio ukłonami i delikatnymi skinieniami, znamionującymi niewątpliwąobecność wazy na stole.Panna Wanda oderwała ręce od klawiszów, wstałaposłusznie i cichaczem, wśród śmiesznych dygów, umknęła z salonu.* * *137Okazało się, iż zdrowie panny Karoliny Szarłatowiczówny nie było, na szczę-ście, w stanie tak beznadziejnym, żeby chora nie mogła zasiąść przy wspól-nym obiedzie.Nie tylko zasiadła, ale zajmowała się ekspedycją dań w sposóbżywiołowy.Była tylko w stosunku do Cezarego Baryki niepowściągliwie dum-na i wyniosła.Nie spoglądała na niego wcale, a jeżeli twarz jej zwróciła sięw jego stronę, to powieki oczu nakrywały zrenice.Było to nawet i musi pozo-stać nadal niedocieczoną tajemnicą, jakim sposobem, mając oczy tak szczelniezamknięte, dostrzegła jego ukłon i odpowiedziała nań iście monarszym skinie-niem głowy.Cezary chciał rozwikłać tę niedogodną sytuację, toteż nie pozwoliłsobie nawet na najlżejszy uśmiech.Opowiadał wesoło towarzystwu o jezdzielinijką, o wizycie w Leńcu i umyślnie w karykaturalny sposób ośmieszał siebiejadącego na szybkolotnej linijce, ażeby właśnie śmieszność na siebie skierowaći przerzucić.Wszystko to nie udało się.Panna Szarłatowiczówna wszelkie jegousiłowania w tym kierunku przyjmowała z nosem tak wysoko zadartym i z ta-kim skrzywieniem ust, jakby istotnie w jego wywodach zawarty był jakiś zapachmocno nieprzyjemny.W pewnej chwili Cezary Baryka doznał uczucia głębokie-go zdumienia.Gdy bowiem starał się najbardziej altruistycznie w stosunku dotej panienki bawić towarzystwo swoim kosztem, ona znajdując się w owejchwili obok kredensowej szafy, a poza plecami wszystkich zebranych przy sto-le wywiesiła pod adresem narratora język ogromnej długości, prawdziwiedo pasa.Ten polemiczny zabieg, przedsięwzięty przez pannę Karolinę, trwałtak niesłychanie krótko, że Cezary zadał sobie pytanie, czy przypadkiem nieuległ halucynacji.Zwątpienie było tym silniejsze, skoro ton wyrzeczeń panny138Szarłatowiczówny był znowu tak wybujały i dostojny, jakby się słyszało mowętronową królowej albo przemówienie maturalne przełożonej pensji (z prawamigimnazjalnymi).Wszystko jednakże szło jako tako, gdyby nie nieszczęsne upodobanie księdzaAnastazego do śpiewu.Biorąc filiżankę kawy i dolewając pewien różowy dodatekw mały kieliszeczek, kapłan zanucił swe uprzykrzone:Caroline, Caroline,Prends ton chapeau fleuri,Ta robe blanche.Przy dzwięku tych wyrazów ta robe blanche. Cezary przez zemstę za wywie-szenie w jego stronę tak czerwonego języka, iż mógłby był służyć za chorągiewbolszewicką, uśmiechnął się bestialsko.Wtedy dziewoja cała stała się czerwo-na jak dziesięć chorągwi bolszewickich i majestatycznie, wolnym a posuwistymkrokiem wyszła z pokoju. Gdzież ty idziesz, Karusia? zmartwił się księżulo. Pannie Karolinie przykro jest słuchać tej piosenki. szepnął Cezaryksiędzu do ucha. Doprawdy? A to już nigdy! Pary z ust nie puszczę! Ale dlaczego? Przecieto jest takie niewinne a wesołe wiesz Czaruś wesołe. Niewinność niewinnością, a jednak jest to przykre.to: Caroline, Caro-line. Pójdę ja po nią.Muszę ją przeprosić! A to ze mnie niezły kuzynek!.Gdy ksiądz z panną Karoliną powrócił do stołowego pokoju, już Hipolitproponował po obiedzie nową wycieczkę, ażeby Cezary mógł przecież obejrzećokolicę.Miał jechać ksiądz, panna Karolina, Cezary, ale już nie na wariackiejlinijce, tylko na statecznej bryczce, a sam Hipolit konno na ulubionym gnia-dym Urysiu.Ksiądz Anastazy był zachwycony tym projektem, Cezary również,a panna Karolina spuściła z wyniosłości tonu i raczyła uśmiechać się z obłudnymumiarkowaniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Była po dziewczęcemu wysmukła, ale już popanieńsku sformowana.Miała długie nogi i długie ręce, długie włosy w war-kocz splecione, ale w oczach wyraz szczególny, głęboki i niesamowity, jakbynie z tego świata. Nie! Ona się nigdy nie nauczy tabliczki mnożenia! pomyślał Cezary.Na natarczywe prośby, żeby gry nie przerywała, panna Wanda stała się bladajak kreda.Skręcała się na bok jak przed nauczycielem arytmetyki i przebierałapalcami w sposób znamionujący ostateczny upadek inteligencji.Cezaremu żalbyło tego panieństwa.Przypomniał sobie, że przecie to on grywał z matką dzieńw dzień na cztery ręce, a lekcyj muzyki nabrał się co niemiara.Zaproponował tej pannicy, czyby nie chciała zagrać z nim na czt ery ręce Tańców węgierskich Liszta co jeszcze pamiętał wcale dobrze.Zgodziła sięskinieniem głowy, gdyż głosu żadną miarą nie mogła ze siebie wydobyć.Usiedlii zagrali.Skoro zaś zaczęli grać, ta trusia odzyskała nie tylko władzę nad sobą,ale objęła ją nad tym nieznajomym panem nie mówiąc już o tym, że prymtrzymała w recytacji utworu.Twarz jej zmieniła się, ożyła, rozgorzała i stała siępiękną.Ilekroć zwracała się do towarzysza gry, szczególny blask, połysk wyższejinteligencji, można by powiedzieć: geniusz muzyczny płonął w jej oczach.Zeszlisię do salonu wszyscy domowi i porozsiadawszy się wygodnie w różnych miej-scach, słuchali dobrej, brawurowej muzyki.Przerwał tę biesiadę przedobiedniąMaciejunio ukłonami i delikatnymi skinieniami, znamionującymi niewątpliwąobecność wazy na stole.Panna Wanda oderwała ręce od klawiszów, wstałaposłusznie i cichaczem, wśród śmiesznych dygów, umknęła z salonu.* * *137Okazało się, iż zdrowie panny Karoliny Szarłatowiczówny nie było, na szczę-ście, w stanie tak beznadziejnym, żeby chora nie mogła zasiąść przy wspól-nym obiedzie.Nie tylko zasiadła, ale zajmowała się ekspedycją dań w sposóbżywiołowy.Była tylko w stosunku do Cezarego Baryki niepowściągliwie dum-na i wyniosła.Nie spoglądała na niego wcale, a jeżeli twarz jej zwróciła sięw jego stronę, to powieki oczu nakrywały zrenice.Było to nawet i musi pozo-stać nadal niedocieczoną tajemnicą, jakim sposobem, mając oczy tak szczelniezamknięte, dostrzegła jego ukłon i odpowiedziała nań iście monarszym skinie-niem głowy.Cezary chciał rozwikłać tę niedogodną sytuację, toteż nie pozwoliłsobie nawet na najlżejszy uśmiech.Opowiadał wesoło towarzystwu o jezdzielinijką, o wizycie w Leńcu i umyślnie w karykaturalny sposób ośmieszał siebiejadącego na szybkolotnej linijce, ażeby właśnie śmieszność na siebie skierowaći przerzucić.Wszystko to nie udało się.Panna Szarłatowiczówna wszelkie jegousiłowania w tym kierunku przyjmowała z nosem tak wysoko zadartym i z ta-kim skrzywieniem ust, jakby istotnie w jego wywodach zawarty był jakiś zapachmocno nieprzyjemny.W pewnej chwili Cezary Baryka doznał uczucia głębokie-go zdumienia.Gdy bowiem starał się najbardziej altruistycznie w stosunku dotej panienki bawić towarzystwo swoim kosztem, ona znajdując się w owejchwili obok kredensowej szafy, a poza plecami wszystkich zebranych przy sto-le wywiesiła pod adresem narratora język ogromnej długości, prawdziwiedo pasa.Ten polemiczny zabieg, przedsięwzięty przez pannę Karolinę, trwałtak niesłychanie krótko, że Cezary zadał sobie pytanie, czy przypadkiem nieuległ halucynacji.Zwątpienie było tym silniejsze, skoro ton wyrzeczeń panny138Szarłatowiczówny był znowu tak wybujały i dostojny, jakby się słyszało mowętronową królowej albo przemówienie maturalne przełożonej pensji (z prawamigimnazjalnymi).Wszystko jednakże szło jako tako, gdyby nie nieszczęsne upodobanie księdzaAnastazego do śpiewu.Biorąc filiżankę kawy i dolewając pewien różowy dodatekw mały kieliszeczek, kapłan zanucił swe uprzykrzone:Caroline, Caroline,Prends ton chapeau fleuri,Ta robe blanche.Przy dzwięku tych wyrazów ta robe blanche. Cezary przez zemstę za wywie-szenie w jego stronę tak czerwonego języka, iż mógłby był służyć za chorągiewbolszewicką, uśmiechnął się bestialsko.Wtedy dziewoja cała stała się czerwo-na jak dziesięć chorągwi bolszewickich i majestatycznie, wolnym a posuwistymkrokiem wyszła z pokoju. Gdzież ty idziesz, Karusia? zmartwił się księżulo. Pannie Karolinie przykro jest słuchać tej piosenki. szepnął Cezaryksiędzu do ucha. Doprawdy? A to już nigdy! Pary z ust nie puszczę! Ale dlaczego? Przecieto jest takie niewinne a wesołe wiesz Czaruś wesołe. Niewinność niewinnością, a jednak jest to przykre.to: Caroline, Caro-line. Pójdę ja po nią.Muszę ją przeprosić! A to ze mnie niezły kuzynek!.Gdy ksiądz z panną Karoliną powrócił do stołowego pokoju, już Hipolitproponował po obiedzie nową wycieczkę, ażeby Cezary mógł przecież obejrzećokolicę.Miał jechać ksiądz, panna Karolina, Cezary, ale już nie na wariackiejlinijce, tylko na statecznej bryczce, a sam Hipolit konno na ulubionym gnia-dym Urysiu.Ksiądz Anastazy był zachwycony tym projektem, Cezary również,a panna Karolina spuściła z wyniosłości tonu i raczyła uśmiechać się z obłudnymumiarkowaniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]