[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrzucił piętnaściekartek z nazwiskami do kapelusza i wyciągnął dziesięć.Przypadkiemwidziałem, jak Dorfrichter robił coś takiego na wyścigach.Jastudiowałem program gonitw całymi godzinami, a on zamykał oczy iwybierał konia z listy na chybił trafił.Ja przegrywałem, on wygrywał. - Byłeś z nim w przyjaznych stosunkach? Czy sądzisz, \e to onmo\e być Charlesem Francisem?- Trudno powiedzieć.Jest to człowiek bardzo ambitny.Pewniemarzył o szybkiej karierze.Od śmierci Napoleona minęło dopieroniecałe sto lat.Wielu młodych oficerów sądzi, \e skoro Napoleon mógłzajść a\ tak daleko, to oni te\.Wyobrazmy sobie jednak, \e taki właśnieNapoleon rodzi się w Austrii i w roku 1898 wstępuje do armiiFranciszka Józefa.Byłby zaledwie porucznikiem w wieku, kiedyNapoleon dowodził ju\ kampanią we Włoszech, kapitanem, gdy tamtenkoronował się na cesarza, a przy sporej dozie szczęścia majorem, kiedyNapoleon, poślubiwszy córkę Habsburga, rządził ju\ Europą.Nie wiem,co taki Napoleon zrobiłby na miejscu Dorfrichtera.Porastałbyspokojnie w sadło albo wytrułby ludzi, którzy mu zablokowali drogę dokariery.- Czy Dorfrichter mo\e być Charlesem Francisem? - spytałponownie Kunze.Kapitan Hodossy zastanawiał się chwilę.- Przypuszczam, \e tak.Ale będzie ci diabelnie trudno toudowodnić.Po Budapeszcie Wiedeń wydał się Kunzemu, jeszcze dobitniejni\ zwykle, miastem bardziej wyjątkowym ni\ inne.Kiedy zjawił się wdomu póznym popołudniem, kucharka oznajmiła mu, \e pani domuwyjechała do Grazu na pogrzeb wuja Paula.Kapitan zasiadł właśnie do obiadu, kiedy zatelefonowała Ró\a. - Umarł przedwczoraj! Jutro będzie pogrzeb! - wykrzyknęła.Międzymiastowe rozmowy przez telefon były dla niej ciągle tajemnicząnowością i nigdy nie wierzyła, \e słychać ją na drugim końcu drutu.-Adwokat powiedział, \e sprawa z testamentem potrwa tylko parętygodni, bo nie spodziewa się \adnych komplikacji.Pewnie będęmusiała jednak zostać tutaj do czasu, a\ się sytuacja wyjaśni. Nawet nie poczekała, a\ rigor mortis się ustali, tylko zarazrozmawiała ju\ z adwokatem - pomyślał Kunze i zganił się w duchu zazłośliwość.- Uwa\aj na siebie - powiedział do Ró\y, uświadamiając sobie zzawstydzeniem, \e wcale za nią nie tęskni.Czuł się zmęczony i był rad,\e mo\e w samotności zjeść obiad i wypić butelkę burgunda.Tej nocyspał mocno i bez snów.Po raz pierwszy, odkąd Kunze sięgał pamięcią, butna iwyzywająca mina zniknęła z twarzy Dorfrichtera.Widać nadal uprawiałswe spacery, bo miał poczerwieniałą od zimna cerę człowieka, któryprzebywał na powietrzu.Po zwyczajowej ceremonii salutowania i poodprawieniu stra\y, usiadł na podanym krześle i westchnął.- Te przeklęte korytarze - powiedział.- I schody! Przeszedłemju\ dzisiaj w kółko cały Ring, razem z molo.Od Opery do Opery.Jestem wyczerpany.- Zapalił papierosa, którym go Kunze poczęstował.- Miał pan jakieś wiadomości o mojej \onie? - Wydychał z wolna dym.- I o dziecku? - śadnych.Nie było mnie tutaj.Jezdziłem do Budapesztu, \ebysię zobaczyć z pana przyjacielem, kapitanem Zoltanem Hodossy.Kunze bacznie przyglądał się więzniowi.Poza paromawojskowymi nikt nie wiedział, \e i Hodossy dostał ulotkę CharlesaFrancisa.Był ostatnim, który otrzymał ową przesyłkę, i kiedy jąwręczył swemu dowódcy, nakazano mu, by nie mówił o tym nikomu.Wymienienie nazwiska Hodossy ego powinno było zaskoczyćDorfrichtera, chyba \e istotnie był on Charlesem Francisem.Na twarzy Dorfrichtera nie było jednak \adnej reakcji.Rzuciłtylko Kunzemu pytające spojrzenie, puste i bez \adnego wyrazu.Zaciągnął się parę razy papierosem, a potem go zgasił.- Oczekuje pan, \e spytam, dlaczego widział się pan zHodossym - stwierdził ostrym tonem.- Proszę, jeśli pan ma ochotę.- W takim razie nie zapytam.Po co miałbym ułatwić panusprawę.- Drwiący uśmieszek powrócił na jego twarz.- Będzie panmusiał dobrze się nagłowić nad następnym pytaniem, gdy\ nie będziemiał pan z mej strony najmniejszego punktu zaczepienia.- Niech się pan nie martwi, dam sobie radę - skwitował krótkoKunze.- Pan i kapitan Hodossy byliście chyba przyjaciółmi?- Bardzo dobrymi.I nadal jesteśmy, mam nadzieję.Toprzyzwoity człowiek.Zwłaszcza jak na Węgra.Kunze przypomniał sobie, \e to samo mówił o Hodossymporucznik Moll.- Czy\by nie lubił pan Węgrów? - Nie mam nic przeciwko nim z wyjątkiem tego ich czerwono-biało-zielonego patriotyzmu.Nie wiem, jak dalece mo\na im będziezaufać, kiedy dojdzie do wojny.Nie polegałbym na nich, gdy będąwymuszać pewne przywileje obiecując swe poparcie.Bóg jeden wie,jacy są krnąbrni nawet w czasie pokoju.- Mówi pan tak, jakby wojna była nieunikniona - podkreśliłKunze.- Czy zle nam się \yje, tak jak jest? Wojna zaś mo\e przynieśćwięcej strat ni\ zysków.- Zale\y, kto będzie dowodził.Zgrzybiali arcyksią\ęta czymłodzi dowódcy o nowoczesnych, śmiałych koncepcjach.- Tacy jak pan?- Czemu nie, panie kapitanie.- Zapewne ka\e pan z miejsca nas, niepoprawnych pacyfistów,rozstrzelać.- Oczywiście - rzekł Dorfrichter z uśmiechem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl