[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Firmy telefoniczne dająje filmowcom, kiedy trzeba pokazaćjakiś numer na ekranie.Nie mogą pokazać prawdziwych, bo abonencidostaliby świra.A to oznacza, że znacie ludzi z branży filmowej itelewizyjnej.Prawdopodobnie dlatego, że wynajmują was jakoochroniarzy, kiedy kręcą coś na mieście.Dlatego waszym głównymzadaniem jest odganianie łowców autografów.Co musi być dla wassporym rozczarowaniem.Na pewno nie tak to sobie wyobrażaliście,kiedy zakładaliście interes.Co gorsza, to oznacza pewną erozjęsprawności.Wskutek braku praktyki.Toteż teraz przejmuję się wamijeszcze mniej.I uważam, że wizytówka była błędem, jeśli chodzi okwestie wizerunkowe.— Możemy panu fundnąć filiżankę kawy? — zapytał facet.* * *Nigdy nie odmawiam filiżanki kawy, ale miałem dosyć siedzenia,więc zgodziłem się na kawę na wynos.Mogliśmy popijać ją irozmawiać, idąc.Zatrzymaliśmy się przy następnym Starbucksie, doktórego, jak to się dzieje w większości miast, mieliśmy pół przecznicy.Zignorowałem wymyślne napary i zamówiłem firmową mieszankę wwysokim kubku, czarną, bez mleczka.Coś, co zawsze piję wStarbucksie.Smakuje całkiem nieźle.Nie żebym o to dbał.Dla mnienajważniejsza jest kofeina, nie smak.Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy dalej Ósmą Aleją.Trudno jestjednak iść i rozmawiać w czteroosobowej grupce, a poza tymprzeszkadzał nam uliczny hałas, więc w końcu skręciliśmy w bocznąuliczkę i przeszliśmy nią jakieś dziesięć jardów.Oparłem się obalustradę w cieniu, a oni stanęli naprzeciwko mnie w słońcu i nachyliliku mnie, jakby chcieli coś udowodnić.Z leżącej u naszych stóp pękniętejtorby ze śmieciami wystawały kolorowe sekcje niedzielnej gazety.— Poważnie nas pan nie docenia, ale nie chcemy brać udziału wkonkursie sikania na odległość — oświadczył ten, który był ichrzecznikiem.— No dobrze — mruknąłem.— Służył pan w wojsku, tak?— W piechocie.— To nadal widać.— Po was też.Siły specjalne?— Nie.Nie zawędrowaliśmy tak wysoko.Uśmiechnąłem się.Szczery facet.— Wynajęto nas, żebyśmy wspierali lokalnie pewną tymczasowąoperację — oświadczył.— Kobieta, która nie żyje, miała przy sobieprzedmiot o dużej wartości.Mamy go odzyskać.— Jaki przedmiot? Jakiej wartości?— Chodzi o informacje.— Nie mogę wam pomóc — odparłem.— Nasz klient uważa, że to dane zmagazynowane w formiecyfrowej na jakimś nośniku pamięci w rodzaju pendrive'a.Odpowiedzieliśmy, że nie, coś takiego zbyt trudno byłoby wynieść zPentagonu.Naszym zdaniem informacja miała formę ustną.Zostałaprzeczytana i zapamiętana.Nie odezwałem się.Wróciłem myślami do Susan Mark w metrze.Przypomniałem sobie, jak mamrotała.Może układała w myślachprośby, tłumaczenia lub groźby.A może powtarzała informacje, któremiała przekazać, po wielekroć, żeby ich nie zapomnieć i nie pomylićpod wpływem stresu i paniki.Uczyła się ich na pamięć.Mówiąc sobie:jestem posłuszna, jestem posłuszna, jestem posłuszna.Dodając sobieotuchy.Mając nadzieję, że wszystko się dobrze skończy.— Kim jest wasz klient? — zapytałem.— Nie możemy tego powiedzieć.— Czym ją szantażował?— Nie wiemy.I nie chcemy wiedzieć.Upiłem łyk kawy.Nic nie powiedziałem.— Ta kobieta rozmawiała z panem w metrze — oświadczył facet.— Tak, rozmawiała.— Więc można teraz założyć, że wie pan to samo co ona.— Można założyć.— Nasz klient jest o tym przekonany.To nastręcza pewien problem.Z danymi na nośniku pamięci nie ma większych kłopotów.Możemywalnąć pana w głowę i sprawdzić, co pan ma w kieszeniach.Coś, copan ma w głowie, trzeba z niej wyciągnąć w inny sposób.Nie odezwałem się.— Dlatego naprawdę musi pan nam powiedzieć, co wie.— Żebyście sprawiali wrażenie kompetentnych?Facet potrząsnął głową.— Żeby pozostał pan zdrów i cały.Pociągnąłem kolejny łyk kawy.— Zwracam się do pana jak mężczyzna do mężczyzny — rzekł facet.— Jak żołnierz do żołnierza.Nie chodzi o nas.Możemy oczywiściewrócić z pustymi rękoma i zostaniemy zwolnieni.Trudno, wponiedziałek rano będziemy pracować dla kogoś innego.Ale jeżeli sięusuniemy, pan zostanie ujawniony.Nasz klient sprowadził całą ekipę.W tej chwili są trzymani na smyczy, bo tu nie pasują.Kiedy my sięwycofamy, spuści ich ze smyczy.Nie ma innego wyjścia.A pannaprawdę wolałby z nimi nie gadać.— Nie chcę z nikim gadać.Ani z nimi, ani z wami.Nie lubię gadać.— To nie są żarty.— Ma pan rację.Zginęła kobieta.— Samobójstwo to nie zbrodnia.— Ale zbrodnią może być doprowadzenie do samobójstwa.Takobieta pracowała w Pentagonie.Te sprawy dotyczą bezpieczeństwanarodowego.Powinniście to ujawnić.Powinniście z tym pójść napolicję.Facet potrząsnął głową.— Wolałbym raczej pójść do więzienia, niż narazić się tym ludziom.Rozumie pan, co mam na myśli?— Rozumiem — odparłem.— Za bardzo przywykliście do waszychłowców autografów.— Pieścimy się z panem jak z dzieckiem.Powinien pan to docenić.— Z nikim się nie pieścicie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl