[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy tylko się poruszyła, gdy pochyliła głowę, coś błysnęło srebrzyście.Brandjęknął i upuścił sztylet strzała przebiła mu krtań.Następna trafiła go w pierś,trochę na prawo od Klejnotu.Cofnął się o krok i zacharczał.Tylko że nie miał już gdzie się cofać z samejkrawędzi otchłani.Kiedy zaczął spadać, szeroko otworzył oczy.Potem jego rękawystrzeliła w przód i chwyciła włosy Deirdre.Biegłem już do nich z krzykiem,ale wiedziałem, że nie zdażę.Deirdre wrzasnęła; jej pokrwawiona twarz wyrażała grozę.Wyciągnęła domnie rękę.A potem Brand, Deirdre i Klejnot byli już za krawędzią, spadali, znikali z me-go pola widzenia, ginęli.Wydaje mi się, że probowałem skoczyć za nimi, ale Random mnie zatrzymał.W końcu musiał mnie uderzyć i wtedy wszystko odpłynęło.90Kiedy doszedłem do siebie, leżałem na kamienistym gruncie dalej od prze-paści, niż upadłem.Ktoś zwinął mój płaszcz i wsunął mi pod głowę.Najpierwzobaczyłem wirujące niebo; przypomniało mi sen o kole, który miałem tamte-go dnia, gdy spotkałem Darę.Wiedziałem, że inni są wokół mnie; słyszałem ichgłosy, ale z początku nie odwracałem głowy.Leżałem tylko, spoglądałem na nie-biańską mandalę i myślałem o stracie.Deirdre.więcej dla mnie znaczyła niżcała reszta rodziny razem wzięta.Nic na to nie poradzę.Tak właśnie było.Ileżto razy żałowałem, że jest moją siostrą.Pogodziłem się jednak z realiami.Mojeuczucia nigdy się nie zmienią, ale.teraz odeszła, a ta myśl była ważniejsza niżzbliżający się koniec świata.Mimo wszystko musiałem sprawdzić, co się dzieje.Bez Klejnotu wszystkoskończone.Chociaż.Sięgnąłem ku niemu, gdziekolwiek teraz był, ale nie po-czułem nic.Zacząłem wstawać; chciałem się przekonać, jak daleko dotarła fala.Nagleprzytrzymało mnie czyjeś ramię. Odpoczywaj, Corwinie. To był głos Randoma. Jesteś wykończony.Wyglądasz, jakbyś przeczołgał się przez piekło.Nic już nie możesz zdziałać.Spo-kojnie. Jaką różnicę robi stan mojego zdrowia? odparłem. Za parę chwil niebędzie to już miało znaczenia.Znów spróbowałem wstać i tym razem ramię przesunęło się, by mi pomóc. Jak chcesz powiedzial. Chociaż nie ma tu wiele do oglądania.Miał rację.Walka dobiegła końca, jeśli nie liczyć kilku izolowanych ogniskoporu nieprzyjaciela.Te zaś były szybko otaczane, a walczący wybijani lub chwy-tani w niewolę.Wszyscy przesuwali się w naszą stronę, uciekając przed nadcho-dzącą falą zniszczenia, która dotarła już na skraj pola bitwy.Wkrótce na naszymwzniesieniu znajdą się tłumy ocalalych z obu stron.Obejrzałem się: żadne nowe wojska nie nadchodziły od strony mrocznej cyta-deli.Czy możemy się teraz wycofać, gdy burza w końcu dosięgnie nas tutaj? A copotem?Otchłań była chyba ostatecznym rozwiązaniem. Już niedługo szepnąłem, myśląc o Deirdre. Już niedługo.Dlaczegonie?Obserwowałem front nawałnicy, błyskającej piorunami, zmiennej, przesłania-jącej świat.Tak, już niedługo.Skoro Klejnot zginął wraz z Brandem. Brand powiedziałem głośno. Kto go w końcu dostał? Ja dostąpiłem tego wyróżnienia odparł znajomy głos, którego nie mo-głem jakoś rozpoznać.Odwróciłem się i wytrzeszczyłem oczy.Na kamieniu siedział człowiek w zie-lonym stroju, obok na ziemi leżały łuk i kołczan.Błysnął zębami w złośliwym91uśmiechu.To był Caine. Niech mnie piekło. Potarłem szczękę. Zabawna rzecz przytrafiłami się w drodze na twój pogrzeb. Tak, słyszałem o tym. Parsknął śmiechem. Zabiłeś kiedyś siebie,Corwinie? Ostatnio nie.Jak to zrobiłeś? Przeszedłem do odpowiedniego cienia wyjaśnił. I tam napadłem nacień mnie samego.On dostarczył mi zwłok. Zadrżał. Przedziwne uczucie.Nie chciałbym znów go doświadczyć. Ale po co? Po co udawałeś własną śmierć i próbowałeś mnie w to wrobić? Chciałem dotrzeć do zródeł problemów Amberu wyjaśnił. I znisz-czyć je.Uznałem, że najlepiej będzie zejść do podziemia.A czy znasz lepszysposób, niż przekonać wszystkich, że nie żyjesz? W końcu mi się udało, jak samwidziałeś. Przerwał na chwilę. Przykro mi z powodu Deirdre.Ale nie mia-łem wyboru.Tak naprawdę nie wierzyłem, że zabierze ją ze sobą.Odwróciłem wzrok. Nie miałem wyboru powtórzył. Mam nadzieję, że to rozumiesz.Skinąłem głową. Ale dlaczego stworzyłeś pozory, że to ja cię zabiłem?Podeszła Fiona z Bleysem.Przywitałem się z nimi, lecz nadał czekałem naodpowiedz Caine a.Było kilka spraw, o które chciałem zapytać Bleysa, ale temogły zaczekać. Więc? zapytałem. Chciałem usunąć cię z drogi wyjaśnił. Przypuszczałem, że to ty stoiszza tym wszystkim.Ty albo Brand [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Gdy tylko się poruszyła, gdy pochyliła głowę, coś błysnęło srebrzyście.Brandjęknął i upuścił sztylet strzała przebiła mu krtań.Następna trafiła go w pierś,trochę na prawo od Klejnotu.Cofnął się o krok i zacharczał.Tylko że nie miał już gdzie się cofać z samejkrawędzi otchłani.Kiedy zaczął spadać, szeroko otworzył oczy.Potem jego rękawystrzeliła w przód i chwyciła włosy Deirdre.Biegłem już do nich z krzykiem,ale wiedziałem, że nie zdażę.Deirdre wrzasnęła; jej pokrwawiona twarz wyrażała grozę.Wyciągnęła domnie rękę.A potem Brand, Deirdre i Klejnot byli już za krawędzią, spadali, znikali z me-go pola widzenia, ginęli.Wydaje mi się, że probowałem skoczyć za nimi, ale Random mnie zatrzymał.W końcu musiał mnie uderzyć i wtedy wszystko odpłynęło.90Kiedy doszedłem do siebie, leżałem na kamienistym gruncie dalej od prze-paści, niż upadłem.Ktoś zwinął mój płaszcz i wsunął mi pod głowę.Najpierwzobaczyłem wirujące niebo; przypomniało mi sen o kole, który miałem tamte-go dnia, gdy spotkałem Darę.Wiedziałem, że inni są wokół mnie; słyszałem ichgłosy, ale z początku nie odwracałem głowy.Leżałem tylko, spoglądałem na nie-biańską mandalę i myślałem o stracie.Deirdre.więcej dla mnie znaczyła niżcała reszta rodziny razem wzięta.Nic na to nie poradzę.Tak właśnie było.Ileżto razy żałowałem, że jest moją siostrą.Pogodziłem się jednak z realiami.Mojeuczucia nigdy się nie zmienią, ale.teraz odeszła, a ta myśl była ważniejsza niżzbliżający się koniec świata.Mimo wszystko musiałem sprawdzić, co się dzieje.Bez Klejnotu wszystkoskończone.Chociaż.Sięgnąłem ku niemu, gdziekolwiek teraz był, ale nie po-czułem nic.Zacząłem wstawać; chciałem się przekonać, jak daleko dotarła fala.Nagleprzytrzymało mnie czyjeś ramię. Odpoczywaj, Corwinie. To był głos Randoma. Jesteś wykończony.Wyglądasz, jakbyś przeczołgał się przez piekło.Nic już nie możesz zdziałać.Spo-kojnie. Jaką różnicę robi stan mojego zdrowia? odparłem. Za parę chwil niebędzie to już miało znaczenia.Znów spróbowałem wstać i tym razem ramię przesunęło się, by mi pomóc. Jak chcesz powiedzial. Chociaż nie ma tu wiele do oglądania.Miał rację.Walka dobiegła końca, jeśli nie liczyć kilku izolowanych ogniskoporu nieprzyjaciela.Te zaś były szybko otaczane, a walczący wybijani lub chwy-tani w niewolę.Wszyscy przesuwali się w naszą stronę, uciekając przed nadcho-dzącą falą zniszczenia, która dotarła już na skraj pola bitwy.Wkrótce na naszymwzniesieniu znajdą się tłumy ocalalych z obu stron.Obejrzałem się: żadne nowe wojska nie nadchodziły od strony mrocznej cyta-deli.Czy możemy się teraz wycofać, gdy burza w końcu dosięgnie nas tutaj? A copotem?Otchłań była chyba ostatecznym rozwiązaniem. Już niedługo szepnąłem, myśląc o Deirdre. Już niedługo.Dlaczegonie?Obserwowałem front nawałnicy, błyskającej piorunami, zmiennej, przesłania-jącej świat.Tak, już niedługo.Skoro Klejnot zginął wraz z Brandem. Brand powiedziałem głośno. Kto go w końcu dostał? Ja dostąpiłem tego wyróżnienia odparł znajomy głos, którego nie mo-głem jakoś rozpoznać.Odwróciłem się i wytrzeszczyłem oczy.Na kamieniu siedział człowiek w zie-lonym stroju, obok na ziemi leżały łuk i kołczan.Błysnął zębami w złośliwym91uśmiechu.To był Caine. Niech mnie piekło. Potarłem szczękę. Zabawna rzecz przytrafiłami się w drodze na twój pogrzeb. Tak, słyszałem o tym. Parsknął śmiechem. Zabiłeś kiedyś siebie,Corwinie? Ostatnio nie.Jak to zrobiłeś? Przeszedłem do odpowiedniego cienia wyjaśnił. I tam napadłem nacień mnie samego.On dostarczył mi zwłok. Zadrżał. Przedziwne uczucie.Nie chciałbym znów go doświadczyć. Ale po co? Po co udawałeś własną śmierć i próbowałeś mnie w to wrobić? Chciałem dotrzeć do zródeł problemów Amberu wyjaśnił. I znisz-czyć je.Uznałem, że najlepiej będzie zejść do podziemia.A czy znasz lepszysposób, niż przekonać wszystkich, że nie żyjesz? W końcu mi się udało, jak samwidziałeś. Przerwał na chwilę. Przykro mi z powodu Deirdre.Ale nie mia-łem wyboru.Tak naprawdę nie wierzyłem, że zabierze ją ze sobą.Odwróciłem wzrok. Nie miałem wyboru powtórzył. Mam nadzieję, że to rozumiesz.Skinąłem głową. Ale dlaczego stworzyłeś pozory, że to ja cię zabiłem?Podeszła Fiona z Bleysem.Przywitałem się z nimi, lecz nadał czekałem naodpowiedz Caine a.Było kilka spraw, o które chciałem zapytać Bleysa, ale temogły zaczekać. Więc? zapytałem. Chciałem usunąć cię z drogi wyjaśnił. Przypuszczałem, że to ty stoiszza tym wszystkim.Ty albo Brand [ Pobierz całość w formacie PDF ]