[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przełączył się na podczerwień i zo-baczył, \e kobieta le\y włó\ku.Przez dwa dni szukała Harbina w Selene i nie znalazła go.Humphries ukryłnajemnika z dala od jej wścibskich oczu.I nafaszerował go narkotykami, którezwięk-szyły poczucie bycia zdradzonym i przekształciły gniew w mor-derczą furię.Wiele lat wcześniej, chemicy otrzymali z prymityw-nych naturalnych amfetamintakie halucynogeny, jak PCP, czyli anielski pył.To, co otrzymywał Harbin, byłoo wiele bardziej wymyślne, przystosowane, by uczynić z niego opętanego szaleńca.A teraz Humphries siedział wygodnie na łó\ku i czekał na zakończenie małegodramatu, który sprowadziła na siebie Dianę Verwoerd.Próbowałaś mnie do czegośzmusić, co? Szanta\owa-łaś mnie? Groziłaś mi? To masz, na co zasłu\yłaś, głupiadziwko.Harbin w końcu znalazł jej drzwi.Zawahał się na moment, czując, \egłowę majak balon, z pięścią gotową uderzyć w drzwi.I pozwolić jej wezwaćpomoc? Dać jej szansę na ukrycie ostat-niego kochanka?Otworzył łatwo zamek przesuwanych drzwi i wkroczył do ciemnego salonu.Przezchwilę przyzwyczajał się do ciemności, po czym podszedł cicho do drzwi jejsypialni.Poczuł nieprzy-jemny zapach, jakby czegoś zepsutego i uświadomiłsobie, \e to jego własne ciało.To ona mi to zrobiła, pomyślał.Zrobiła ze mnieświnię.Jak Kirke, pomyślał, wpatrując się w ciemność, by wypa-trzyć zarys jej ciała nałó\ku.Czarodziejka zmieniająca ludzi w świnie.Dostrzegł, \e jest sama.Podszedł do nocnego stolika i za-palił lampkę.Obudziła się powoli, zamrugała, po czym uśmiechnęła się.- Dorik, gdzie ty się podziewałeś? Szukałam cię wszędzie.Dopiero wtedydostrzegła morderczy wyraz jego nieogolo-nej twarzy.Usiadła, a okrycie spadłojej do pasa.- O co chodzi? Co się stało? Wyglądasz strasznie.Spojrzał nanią.Ile razy pieścił te piersi? Ilu jeszcze mę\-czyzn korzystało z tego ciała?- Dorik, co się stało?Gdy wreszcie wydał z siebie głos, przypominał on rzę\enie.- Jesteś w cią\y?Przera\enie, jakie odmalowało się na jej twarzy, wystarczy-ło za odpowiedz.- Chciałam ci powiedzieć.- Z Humphriesem?- Tak, ale.Nie zdołała powiedzieć nic więcej.Złapał ją za szyję i wy-wlókł z łó\ka, dusząc obiema rękami.Zaczęła \ałośnie machać rękami, gdy zacisnął palce jeszcze mocniej.Wybałuszyła oczy, zrzę\ących ust wysunął się język.Nadal mia\d\ąc jej gardło jedną ręką, drugą Harbin złapał tenjęzyk, zatopił w nim paznokcie i wyrwał go z jej kłamliwych ust.Wrzask bólu utonął w krwi try-skającej z jej ust.Harbin zwolnił uścisk na tyle, \eby pozwolić jej udławić się własną krwią,bulgocząc, jęcząc, chwytając jego ręce, a\ jej ramiona opadły bezwładne i martwe.Patrząc na towszystko ze swego łó\ka Humphries poczuł, \e \ołądek podchodzi mu do gardła.Wstałniezgrabnie i poczła-pał do łazienki, a ostatni przedśmiertny bulgot Dianę utonął w odgłosie jegowłasnych wymiotów.Kiedy umył twarz i dowlókł się z powrotem do sypialni, na ekranie widniałklęczący Harbin, szlochający rozpaczliwie, Dianę le\ąca na podłodze, z twarzą zalaną krwią iwpatrzonymi w przestrzeń martwymi oczami.Wyrwał jej język, pomyślał Humphries.otwierającusta ze zdumienia.Na Boga, co za monstrum!Wpełzł z powrotem do łó\ka, wyłączył widok z kamer, po czym zadzwonił doGrigora, który czekał cierpliwie w swoim biurze.- Dianę Verwoerd miała atakserca - oświadczył Humph-ries swojemu szefowi ochrony, starając się, by głos munie dr\ał.- Zmiertelny.Zbierz jakichś godnych zaufania ludzi i idzcie do jejmieszkania.Posprzątajcie i zajmijcie się ciałem.Grigor skinął głową.- A Harbin?- Zaaplikujcie mu środki uspokajające i ukryjcie w bezpiecznym miejscu.Tylkozbierz solidną ekipę.Aatwo sobie z nim nie pora-dzicie.- A nie lepiej byłoby go uciszyć?Humphries zaśmiał się gorzko.- Po czymś takim? Moim zdaniem ju\ jest uciszony.Ale jeszcze mo\e się przydać, gdybym gopotrzebował.-Ale.- Nie martw się, znajdzie się dla niego mnóstwo pracy - rzekł Humphries.- Tylkotrzymajcie go z daleka ode mnie.Nie chcę się z nim znalezć w tym samympomieszczeniu.- Zastano-wił się przez chwilę, po czym dodał: - Ani nawet na tejsamej planecie.59Lars Fuchs uniósł wzrok ze zdziwieniem, gdy usłyszał pu-kanie do drzwi.Wyłączyłsztukę, którą oglądał - Antygonę So-foklesa - i zawołał:- Wejść.Był to znowu George z ponurym wyrazem twarzy.Fuchs uniósł się z krzesła.- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?- Ju\ czas - odparł George.Fuchs poczuł zaskoczenie, choć wiedział, \e ten moment jest nieunikniony.Miał wra\enie, \e jestpusty w środku.- Teraz?- Tak - odparł George.Przy drzwiach stało dwóch uzbrojonych mę\czyzn; Fuchs nie znał \adnego z nich.Poszedł posłusznie za George em, pró-bując walczyć z dra\niącym pyłem, któryosiadał mu w gardle i w płucach.Nie zdołał i zaczął gwałtownie kaszleć.-Powinienem był przynieść maski - mruknął George.- A co za ró\nica? - odparł Fuchs, próbując opanować kaszel.George równie\ gwałtownie zakaszlał, gdy szli tunelem.Fuchszauwa\ył, \e idą w górę, w stronę śluzy, która prowadziła na otwartąprzestrzeń.Mo\e tam wykonają wyrok, pomyślał; wyrzucą mniew kosmos bez skafandra.Zatrzymali się tu\ przed śluzą.George wpuścił Fuchsa do sporego pomieszczenia,zaś na zewnątrz, w pyle, zostali stra\nicy.Fuchs zobaczył, \e jest tam całajego załoga.Zwrócili się w jego stronę.- Nodon.Sanja.Nic wam nie jest?Cała szóstka pokiwała głowami, a nawet się uśmiechnęła.- Wszystko w porządku, kapitanie - oświadczył Nodon.- Odlatują - rzekł George.- Twój statekwyposa\ono i za-tankowano.Ruszają do Pasa.- Dobrze - rzekł Fuchs.- Cieszę się.- A ty lecisz z nimi - dodał George, a na jego brodatej twa-rzy pojawił sięgrymas zmartwienia.- Ja? Co chcesz przez to powiedzieć?George nabrał powietrza i wyjaśnił:- Nie zabijemy cię, Lars.Zostajesz wygnany.Na całe \ycie.Odleć i nigdy tu nie wracaj.Nigdy.- Wygnany? Nie rozumiem.- Omówiliśmy to, znaczy, ja i rada.Zdecydowaliśmy, \e zostajesz ogłoszony banitą.Właśnie tak.- Banitą - powtórzył Fuchs, nie wierząc własnym uszom.- Tak jest.Komuś mo\esię to nie spodobać, ale tak zdecy-dowaliśmy.- Uratowałeś mi \ycie, George.- Jeśli uratowaniem \ycia nazywasz skazanie cię na los Latającego Holendra wPasie, tak, właśnie to robię.Tylko nie próbuj tu wracać i tyle.Przez całe tygodnie Fuchs przygotowywał się psychicznie na śmierć.Terazuświadomił sobie, \e tak naprawdę w to nie wierzył i ogarnęła go wielka falawdzięczności.Czuł, jak miękną mu ko-lana, a oczy zachodzą mgłą.- George.co ja mam powiedzieć?- Powiedz \egnaj , Lars.- śegnaj więc.Dziękuję!George wyglądał na nieszczęśliwego, jak człowiek, którego zmuszono do wybierania między złyma gorszym.Fuchs i jego załoga udali się do śluzy, wło\yli skafandry i wspięli do skoczka, którymiał ich zawiezć do Nautilusa, cze-kającego na orbicie wokół Ceres.Pół godziny pózniej Fuchs usiadł w fotelu pilota na most-ku Nautilusa i po razostatni rozmawiał z George em.- Skończcie budowę habitatu.George.Zbudujciesobie przyzwoity dom.- Zbudujemy - odparł George, a jego twarz otoczona rudą brodą była tak mała iodległa na ekranie statku.- Nie wpakuj się w jakieś kłopoty, Lars.Bądz dobrymskalnym szczurem.Nie przekraczaj granic.Dopiero wtedy Fuchs zaczął rozumieć, co oznacza wygna-nie.60Wesele było największym wydarzeniem towarzyskim w hi-storii Selene.W ogrodzieobok willi Humphriesa zebrało się prawie dwustu gości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Przełączył się na podczerwień i zo-baczył, \e kobieta le\y włó\ku.Przez dwa dni szukała Harbina w Selene i nie znalazła go.Humphries ukryłnajemnika z dala od jej wścibskich oczu.I nafaszerował go narkotykami, którezwięk-szyły poczucie bycia zdradzonym i przekształciły gniew w mor-derczą furię.Wiele lat wcześniej, chemicy otrzymali z prymityw-nych naturalnych amfetamintakie halucynogeny, jak PCP, czyli anielski pył.To, co otrzymywał Harbin, byłoo wiele bardziej wymyślne, przystosowane, by uczynić z niego opętanego szaleńca.A teraz Humphries siedział wygodnie na łó\ku i czekał na zakończenie małegodramatu, który sprowadziła na siebie Dianę Verwoerd.Próbowałaś mnie do czegośzmusić, co? Szanta\owa-łaś mnie? Groziłaś mi? To masz, na co zasłu\yłaś, głupiadziwko.Harbin w końcu znalazł jej drzwi.Zawahał się na moment, czując, \egłowę majak balon, z pięścią gotową uderzyć w drzwi.I pozwolić jej wezwaćpomoc? Dać jej szansę na ukrycie ostat-niego kochanka?Otworzył łatwo zamek przesuwanych drzwi i wkroczył do ciemnego salonu.Przezchwilę przyzwyczajał się do ciemności, po czym podszedł cicho do drzwi jejsypialni.Poczuł nieprzy-jemny zapach, jakby czegoś zepsutego i uświadomiłsobie, \e to jego własne ciało.To ona mi to zrobiła, pomyślał.Zrobiła ze mnieświnię.Jak Kirke, pomyślał, wpatrując się w ciemność, by wypa-trzyć zarys jej ciała nałó\ku.Czarodziejka zmieniająca ludzi w świnie.Dostrzegł, \e jest sama.Podszedł do nocnego stolika i za-palił lampkę.Obudziła się powoli, zamrugała, po czym uśmiechnęła się.- Dorik, gdzie ty się podziewałeś? Szukałam cię wszędzie.Dopiero wtedydostrzegła morderczy wyraz jego nieogolo-nej twarzy.Usiadła, a okrycie spadłojej do pasa.- O co chodzi? Co się stało? Wyglądasz strasznie.Spojrzał nanią.Ile razy pieścił te piersi? Ilu jeszcze mę\-czyzn korzystało z tego ciała?- Dorik, co się stało?Gdy wreszcie wydał z siebie głos, przypominał on rzę\enie.- Jesteś w cią\y?Przera\enie, jakie odmalowało się na jej twarzy, wystarczy-ło za odpowiedz.- Chciałam ci powiedzieć.- Z Humphriesem?- Tak, ale.Nie zdołała powiedzieć nic więcej.Złapał ją za szyję i wy-wlókł z łó\ka, dusząc obiema rękami.Zaczęła \ałośnie machać rękami, gdy zacisnął palce jeszcze mocniej.Wybałuszyła oczy, zrzę\ących ust wysunął się język.Nadal mia\d\ąc jej gardło jedną ręką, drugą Harbin złapał tenjęzyk, zatopił w nim paznokcie i wyrwał go z jej kłamliwych ust.Wrzask bólu utonął w krwi try-skającej z jej ust.Harbin zwolnił uścisk na tyle, \eby pozwolić jej udławić się własną krwią,bulgocząc, jęcząc, chwytając jego ręce, a\ jej ramiona opadły bezwładne i martwe.Patrząc na towszystko ze swego łó\ka Humphries poczuł, \e \ołądek podchodzi mu do gardła.Wstałniezgrabnie i poczła-pał do łazienki, a ostatni przedśmiertny bulgot Dianę utonął w odgłosie jegowłasnych wymiotów.Kiedy umył twarz i dowlókł się z powrotem do sypialni, na ekranie widniałklęczący Harbin, szlochający rozpaczliwie, Dianę le\ąca na podłodze, z twarzą zalaną krwią iwpatrzonymi w przestrzeń martwymi oczami.Wyrwał jej język, pomyślał Humphries.otwierającusta ze zdumienia.Na Boga, co za monstrum!Wpełzł z powrotem do łó\ka, wyłączył widok z kamer, po czym zadzwonił doGrigora, który czekał cierpliwie w swoim biurze.- Dianę Verwoerd miała atakserca - oświadczył Humph-ries swojemu szefowi ochrony, starając się, by głos munie dr\ał.- Zmiertelny.Zbierz jakichś godnych zaufania ludzi i idzcie do jejmieszkania.Posprzątajcie i zajmijcie się ciałem.Grigor skinął głową.- A Harbin?- Zaaplikujcie mu środki uspokajające i ukryjcie w bezpiecznym miejscu.Tylkozbierz solidną ekipę.Aatwo sobie z nim nie pora-dzicie.- A nie lepiej byłoby go uciszyć?Humphries zaśmiał się gorzko.- Po czymś takim? Moim zdaniem ju\ jest uciszony.Ale jeszcze mo\e się przydać, gdybym gopotrzebował.-Ale.- Nie martw się, znajdzie się dla niego mnóstwo pracy - rzekł Humphries.- Tylkotrzymajcie go z daleka ode mnie.Nie chcę się z nim znalezć w tym samympomieszczeniu.- Zastano-wił się przez chwilę, po czym dodał: - Ani nawet na tejsamej planecie.59Lars Fuchs uniósł wzrok ze zdziwieniem, gdy usłyszał pu-kanie do drzwi.Wyłączyłsztukę, którą oglądał - Antygonę So-foklesa - i zawołał:- Wejść.Był to znowu George z ponurym wyrazem twarzy.Fuchs uniósł się z krzesła.- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?- Ju\ czas - odparł George.Fuchs poczuł zaskoczenie, choć wiedział, \e ten moment jest nieunikniony.Miał wra\enie, \e jestpusty w środku.- Teraz?- Tak - odparł George.Przy drzwiach stało dwóch uzbrojonych mę\czyzn; Fuchs nie znał \adnego z nich.Poszedł posłusznie za George em, pró-bując walczyć z dra\niącym pyłem, któryosiadał mu w gardle i w płucach.Nie zdołał i zaczął gwałtownie kaszleć.-Powinienem był przynieść maski - mruknął George.- A co za ró\nica? - odparł Fuchs, próbując opanować kaszel.George równie\ gwałtownie zakaszlał, gdy szli tunelem.Fuchszauwa\ył, \e idą w górę, w stronę śluzy, która prowadziła na otwartąprzestrzeń.Mo\e tam wykonają wyrok, pomyślał; wyrzucą mniew kosmos bez skafandra.Zatrzymali się tu\ przed śluzą.George wpuścił Fuchsa do sporego pomieszczenia,zaś na zewnątrz, w pyle, zostali stra\nicy.Fuchs zobaczył, \e jest tam całajego załoga.Zwrócili się w jego stronę.- Nodon.Sanja.Nic wam nie jest?Cała szóstka pokiwała głowami, a nawet się uśmiechnęła.- Wszystko w porządku, kapitanie - oświadczył Nodon.- Odlatują - rzekł George.- Twój statekwyposa\ono i za-tankowano.Ruszają do Pasa.- Dobrze - rzekł Fuchs.- Cieszę się.- A ty lecisz z nimi - dodał George, a na jego brodatej twa-rzy pojawił sięgrymas zmartwienia.- Ja? Co chcesz przez to powiedzieć?George nabrał powietrza i wyjaśnił:- Nie zabijemy cię, Lars.Zostajesz wygnany.Na całe \ycie.Odleć i nigdy tu nie wracaj.Nigdy.- Wygnany? Nie rozumiem.- Omówiliśmy to, znaczy, ja i rada.Zdecydowaliśmy, \e zostajesz ogłoszony banitą.Właśnie tak.- Banitą - powtórzył Fuchs, nie wierząc własnym uszom.- Tak jest.Komuś mo\esię to nie spodobać, ale tak zdecy-dowaliśmy.- Uratowałeś mi \ycie, George.- Jeśli uratowaniem \ycia nazywasz skazanie cię na los Latającego Holendra wPasie, tak, właśnie to robię.Tylko nie próbuj tu wracać i tyle.Przez całe tygodnie Fuchs przygotowywał się psychicznie na śmierć.Terazuświadomił sobie, \e tak naprawdę w to nie wierzył i ogarnęła go wielka falawdzięczności.Czuł, jak miękną mu ko-lana, a oczy zachodzą mgłą.- George.co ja mam powiedzieć?- Powiedz \egnaj , Lars.- śegnaj więc.Dziękuję!George wyglądał na nieszczęśliwego, jak człowiek, którego zmuszono do wybierania między złyma gorszym.Fuchs i jego załoga udali się do śluzy, wło\yli skafandry i wspięli do skoczka, którymiał ich zawiezć do Nautilusa, cze-kającego na orbicie wokół Ceres.Pół godziny pózniej Fuchs usiadł w fotelu pilota na most-ku Nautilusa i po razostatni rozmawiał z George em.- Skończcie budowę habitatu.George.Zbudujciesobie przyzwoity dom.- Zbudujemy - odparł George, a jego twarz otoczona rudą brodą była tak mała iodległa na ekranie statku.- Nie wpakuj się w jakieś kłopoty, Lars.Bądz dobrymskalnym szczurem.Nie przekraczaj granic.Dopiero wtedy Fuchs zaczął rozumieć, co oznacza wygna-nie.60Wesele było największym wydarzeniem towarzyskim w hi-storii Selene.W ogrodzieobok willi Humphriesa zebrało się prawie dwustu gości [ Pobierz całość w formacie PDF ]