[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paul ujął jej dłoń.Z początku Alice czuła się nieswojo.Jego dotyk przywołał wspomnie-nia wielu innych, z których każdy znaczył coś innego.- To nie przez nas zachorowała - powiedział.- Wiem, że tak mogło się wydawać, ale tonie nasza wina.SRAlice bezwiednie uścisnęła jego rękę.Ledwo widziała przed sobą drogę.Przełknęła ślinęi spróbowała coś powiedzieć.- Tak się czułam.- Wiem, Alice.Odwrócił się do niej i sięgnął po jej drugą dłoń.Pociągnął ją na piasek i objął.Przytuliłją, odgarnął włosy z twarzy i otarł łzy jak dziecku.Alice pozwalała mu na to, czerpiąc pociechęz bliskości jego silnego ciała.Paul suszył jej łzy, choć sam miał wilgotne oczy.- Było tak, jakbyśmy ją zostawili.Zdradziliśmy ją.Paul pokiwał głową.- Wiem.- Zostaliśmy za to ukarani.Paul znowu kiwnął głową.Alice poczuła na policzku jego zarost.Zapadła długa cisza,nie licząc fal i okrzyków pływających.- Myślisz, że kto nas ukarał? - zapytał Paul, jakby nie znał odpowiedzi.- Riley?Alice usiadła prosto.- Nie.To nie ona.Paul miał zamyśloną minę.- Skąd wiesz?- Bo nas kochała.Powiedziała mi kiedyś, że od początku o nas wiedziała, ale jednocze-śnie bała się, że nas straci.- Więc kto chciał nas ukarać? Alice odgarnęła włosy za uszy.- Nie wiem.Bóg.Los.Ja.Może sami się ukaraliśmy.Siedzieli przez chwilę w milczeniu, patrząc na wodę.Alice oparła się ramieniem o Paula.Obok nich przebiegł pies bez smyczy, potem minął ich terenowy ambulans.Alice pomyślała oRiley, która złorzeczyła samochodom wjeżdżającym na plażę.Trudno jednak przeklinać karet-kę.Paul wstał pierwszy i wyciągnął do niej rękę.- Możesz już dorosnąć - powiedział.Ruszyli dalej spacerowym krokiem przez Lonelyville, ale Alice nie otworzyła ust, dopókinie dotarli do nabrzeża w Ocean Beach.Dopiero wtedy wpadła w rozmowny nastrój.Zdziwiłoją, że z tylu rzeczy, które miała mu do powiedzenia, wybrała akurat tę.- Tamtego lata często myślałam, że na coś czekam, że boję się pójść naprzód, bo niewiem, jak tam dotrzeć.- Paul milczał, więc kontynuowała: - Czasami widzę trudną górską prze-łęcz łączącą dwie doliny.Kiedy indziej jest to niebezpieczna cieśnina między dwoma lądami.SRChyba boję się samej podróży, ale również tego, że nie będę w stanie wrócić, że się obejrzę izobaczę chmury wiszące nisko nad górami.Albo że woda się podniesie i odetnie mi drogę dodomu.Paul pokiwał głową.Wziął ją za rękę.Była mu za to wdzięczna.- Ale nie ten strach najbardziej mnie dręczy.Paul posłał jej dziwny uśmiech.Niewesoły, ale pełen uczucia.- A jaki?- %7łe nie będę chciała wracać do domu.- Rodzice wystawili dom na sprzedaż - oznajmiła mu gdzieś na wschód od Seaview.Nieśpieszyło jej się z tą informacją.Na twarzy Paula odmalowało się niedowierzanie.- Wasz dom?- Tak.Ja mam pokazywać go chętnym i wszystko pózniej załatwić, ale idzie mi to dośćwolno.W ciągu miesiąca przyszła tylko jedna klientka i nawet nie obejrzała piętra.Pytała, czymożna zburzyć dom i na jego miejscu zbudować większy.- Nie rozumiem, dlaczego go sprzedajecie - powiedział z wyraznym niezadowoleniemPaul.- Cóż.- Alice przekrzywiła głowę.- Ty też sprzedałeś swój.- Twój to co innego.Jest naprawdę coś wart.- Powiedz to pośrednikowi.- Pośrednicy nigdy nie wiedzą, ile co jest naprawdę warte.Alice sunęła palcami stóp po piasku, zostawiając za sobą powiązany łańcuch śladów.- Twoi starzy są zdecydowani? - zapytał Paul.- Nie chcą przyjeżdżać tutaj bez Riley - wyjaśniła Alice.- Musisz to zrozumieć.- Ale to miejsce było dla niej całym życiem.W ten sposób mogliby przebywać bliskoniej.Alice zastanawiała się nad tym przez całe dni i noce, które tutaj spędziła.NieobecnośćRiley rzucała się w oczy, ale jej obecność wyczuwało się jeszcze bardziej.- Też tak uważam.- Wzruszyła ramionami.- Ale jaki jest wybór? Otaczasz się swoimbólem albo go unikasz i pozwalasz, żeby cię dopadł, kiedy próbujesz robić inne rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Paul ujął jej dłoń.Z początku Alice czuła się nieswojo.Jego dotyk przywołał wspomnie-nia wielu innych, z których każdy znaczył coś innego.- To nie przez nas zachorowała - powiedział.- Wiem, że tak mogło się wydawać, ale tonie nasza wina.SRAlice bezwiednie uścisnęła jego rękę.Ledwo widziała przed sobą drogę.Przełknęła ślinęi spróbowała coś powiedzieć.- Tak się czułam.- Wiem, Alice.Odwrócił się do niej i sięgnął po jej drugą dłoń.Pociągnął ją na piasek i objął.Przytuliłją, odgarnął włosy z twarzy i otarł łzy jak dziecku.Alice pozwalała mu na to, czerpiąc pociechęz bliskości jego silnego ciała.Paul suszył jej łzy, choć sam miał wilgotne oczy.- Było tak, jakbyśmy ją zostawili.Zdradziliśmy ją.Paul pokiwał głową.- Wiem.- Zostaliśmy za to ukarani.Paul znowu kiwnął głową.Alice poczuła na policzku jego zarost.Zapadła długa cisza,nie licząc fal i okrzyków pływających.- Myślisz, że kto nas ukarał? - zapytał Paul, jakby nie znał odpowiedzi.- Riley?Alice usiadła prosto.- Nie.To nie ona.Paul miał zamyśloną minę.- Skąd wiesz?- Bo nas kochała.Powiedziała mi kiedyś, że od początku o nas wiedziała, ale jednocze-śnie bała się, że nas straci.- Więc kto chciał nas ukarać? Alice odgarnęła włosy za uszy.- Nie wiem.Bóg.Los.Ja.Może sami się ukaraliśmy.Siedzieli przez chwilę w milczeniu, patrząc na wodę.Alice oparła się ramieniem o Paula.Obok nich przebiegł pies bez smyczy, potem minął ich terenowy ambulans.Alice pomyślała oRiley, która złorzeczyła samochodom wjeżdżającym na plażę.Trudno jednak przeklinać karet-kę.Paul wstał pierwszy i wyciągnął do niej rękę.- Możesz już dorosnąć - powiedział.Ruszyli dalej spacerowym krokiem przez Lonelyville, ale Alice nie otworzyła ust, dopókinie dotarli do nabrzeża w Ocean Beach.Dopiero wtedy wpadła w rozmowny nastrój.Zdziwiłoją, że z tylu rzeczy, które miała mu do powiedzenia, wybrała akurat tę.- Tamtego lata często myślałam, że na coś czekam, że boję się pójść naprzód, bo niewiem, jak tam dotrzeć.- Paul milczał, więc kontynuowała: - Czasami widzę trudną górską prze-łęcz łączącą dwie doliny.Kiedy indziej jest to niebezpieczna cieśnina między dwoma lądami.SRChyba boję się samej podróży, ale również tego, że nie będę w stanie wrócić, że się obejrzę izobaczę chmury wiszące nisko nad górami.Albo że woda się podniesie i odetnie mi drogę dodomu.Paul pokiwał głową.Wziął ją za rękę.Była mu za to wdzięczna.- Ale nie ten strach najbardziej mnie dręczy.Paul posłał jej dziwny uśmiech.Niewesoły, ale pełen uczucia.- A jaki?- %7łe nie będę chciała wracać do domu.- Rodzice wystawili dom na sprzedaż - oznajmiła mu gdzieś na wschód od Seaview.Nieśpieszyło jej się z tą informacją.Na twarzy Paula odmalowało się niedowierzanie.- Wasz dom?- Tak.Ja mam pokazywać go chętnym i wszystko pózniej załatwić, ale idzie mi to dośćwolno.W ciągu miesiąca przyszła tylko jedna klientka i nawet nie obejrzała piętra.Pytała, czymożna zburzyć dom i na jego miejscu zbudować większy.- Nie rozumiem, dlaczego go sprzedajecie - powiedział z wyraznym niezadowoleniemPaul.- Cóż.- Alice przekrzywiła głowę.- Ty też sprzedałeś swój.- Twój to co innego.Jest naprawdę coś wart.- Powiedz to pośrednikowi.- Pośrednicy nigdy nie wiedzą, ile co jest naprawdę warte.Alice sunęła palcami stóp po piasku, zostawiając za sobą powiązany łańcuch śladów.- Twoi starzy są zdecydowani? - zapytał Paul.- Nie chcą przyjeżdżać tutaj bez Riley - wyjaśniła Alice.- Musisz to zrozumieć.- Ale to miejsce było dla niej całym życiem.W ten sposób mogliby przebywać bliskoniej.Alice zastanawiała się nad tym przez całe dni i noce, które tutaj spędziła.NieobecnośćRiley rzucała się w oczy, ale jej obecność wyczuwało się jeszcze bardziej.- Też tak uważam.- Wzruszyła ramionami.- Ale jaki jest wybór? Otaczasz się swoimbólem albo go unikasz i pozwalasz, żeby cię dopadł, kiedy próbujesz robić inne rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]