[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.PÅ‚ynÄ™li równolegle, Å›piÄ…c na wyÅ›cigi, wyprzeóajÄ…c siÄ™ naprzemian pracowitym galopem chrapania.Na którymÅ› kilometrze snu czy nurt senny zÅ‚Ä…czyÅ‚ ich ciaÅ‚a, czy sny ich niepo-strzeżenie zeszÅ‚y siÄ™ w jedno? uczuli w jakimÅ› punkcie tej czarnej bezprzestrzeni, żeleżąc sobie w objÄ™ciach walczÄ… ze sobÄ… ciężkim bezprzytomnym zmaganiem.Dyszeli sobiew twarz wÅ›ród jaÅ‚owych wysiÅ‚ków.Czarnobrody leżaÅ‚ na ojcu jak AnioÅ‚ na Jakubie.Aleojciec Å›cisnÄ…Å‚ go ze wszystkich siÅ‚ kolanami i odpÅ‚ywajÄ…c drÄ™two w gÅ‚uchÄ… nieobecność,kradÅ‚ jeszcze po kryjomu krótkÄ… posilnÄ… drzemkÄ™ mięóy jednÄ… rundÄ… a drugÄ….Tak wal-czyli, o co? o imiÄ™? o Boga? o kontrakt? zmagali siÄ™ w Å›miertelnym pocie, dobywajÄ…c³w ¹augur wróżbita w starożytnym Rzymie.³w ²birbantka p3atyka.³w ³kuplet zwrotka piosenki satyrycznej.³w t kataleptyczny patologicznie odrÄ™twiaÅ‚y.Sanatorium Pod KlepsydrÄ… (zbiór) 64z siebie ostatniej siÅ‚y, podczas gdy nurt snu unosiÅ‚ ich w coraz dalsze i óiwniejsze okolicenocy.Nazajutrz ojciec kulaÅ‚ lekko na jednÄ… nogÄ™.Twarz jego promieniaÅ‚a.O samym Å›wicieznalazÅ‚ gotowÄ… i olÅ›niewajÄ…cÄ… pointÄ™ listu, o którÄ… walczyÅ‚ daremnie tyle dni i nocy.Czarnobrodego nie ujrzeliÅ›my wiÄ™cej.WyjechaÅ‚ nad ranem z kuÊîem i toboÅ‚ami, nie że-gnajÄ…c siÄ™ z nikim.ByÅ‚a to ostatnia noc martwego sezonu.Od tej nocy letniej liczÄ…c,zaczęło siÄ™ dla sklepu siedem dÅ‚ugich lat uroóaju.Sanatorium Pod KlepsydrÄ…PodróżPodróż trwaÅ‚a dÅ‚ugo.Na tej bocznej, zapomnianej linii, na której tylko raz na tyóieÅ„kursujÄ… pociÄ…gi jechaÅ‚o zaledwie paru pasażerów.Nigdy nie wióiaÅ‚em tych wago-nów archaicznego typu, dawno wycofanych na innych liniach, obszernych jak pokoje,ciemnych i peÅ‚nych zakamarków.Te korytarze zaÅ‚amujÄ…ce siÄ™ pod różnymi kÄ…tami, teprzeóiaÅ‚y puste, labiryntowe i zimne miaÅ‚y w sobie coÅ› óiwnie opuszczonego, coÅ› nie-mal przerażajÄ…cego.PrzenosiÅ‚em siÄ™ z wagonu do wagonu w poszukiwaniu jakiegoÅ› przy-tulnego kÄ…ta.Wszęóie wiaÅ‚o, zimne przeciÄ…gi torowaÅ‚y sobie drogÄ™ przez te wnÄ™trza,przewiercaÅ‚y na wskroÅ› caÅ‚y pociÄ…g.Tu i ówóie sieóieli luóie z wÄ™zeÅ‚kami na podÅ‚o-óe, nie Å›miejÄ…c zająć pustych kanap nadmiernie wysokich.ZresztÄ… te ceratowe, wypukÅ‚esieóenia zimne byÅ‚y jak lód i lepkie od staroÅ›ci.Na pustych stacjach nie wsiadaÅ‚ ani je-den pasażer.Bez gwizdu, bez sapania pociÄ…g ruszaÅ‚ powoli i jakby w zamyÅ›leniu w dalszÄ…drogÄ™.Przez jakiÅ› czas towarzyszyÅ‚ mi czÅ‚owiek w podartym mundurze kolejowca, milczÄ…-cy, pogrążony w myÅ›lach.PrzyciskaÅ‚ chustkÄ™ do spuchniÄ™tej, obolaÅ‚ej twarzy.Potemi ten góieÅ› przepadÅ‚, wysiadÅ‚ niepostrzeżenie na którymÅ› przystanku.ZostaÅ‚o po nimwyciÅ›niÄ™te miejsce w sÅ‚omie, zalegajÄ…cej podÅ‚ogÄ™, i czarna, zniszczona walizka, którÄ… za-pomniaÅ‚.Broóąc w sÅ‚omie i odpadkach, szedÅ‚em chwiejnym krokiem od wagonu do wagonu.Drzwi przeóiałów chwiaÅ‚y siÄ™ w przeciÄ…gu, na przestrzaÅ‚ otwarte.Nigóie ani jednegopasażera.Wreszcie spotkaÅ‚em konduktora w czarnym mundurze sÅ‚użby kolejowej tej li-nii.Ow3aÅ‚ szyjÄ™ grubÄ… chustkÄ…, pakowaÅ‚ swoje manatki, latarkÄ™, książkÄ™ urzÄ™dowÄ….Dojeżdżamy, panie rzekÅ‚ spojrzawszy na mnie caÅ‚kiem biaÅ‚ymi oczyma.PociÄ…g powolistawaÅ‚, bez sapania, bez stukotu, jak gdyby życie powoli zeÅ„ uchoóiÅ‚o wraz z ostatnimtchnieniem pary.StanÄ™liÅ›my.Cisza i pustka, żadnego budynku stacyjnego.PokazaÅ‚ mijeszcze, wysiadajÄ…c, kierunek, w którym leżaÅ‚o Sanatorium.Z walizÄ… w rÄ™ku poszedÅ‚embiaÅ‚ym wÄ…skim goÅ›ciÅ„cem, uchoóącym niebawem w ciemny gÄ…szcz parku.Z pewnÄ…ciekawoÅ›ciÄ… przyglÄ…daÅ‚em siÄ™ pejzażowi.Droga, którÄ… szedÅ‚em, wznosiÅ‚a siÄ™ i wyprowa-óaÅ‚a na grzbiet Å‚agodnej wyniosÅ‚oÅ›ci, z której obejmowaÅ‚o siÄ™ wielki widnokrÄ…g.òieÅ„byÅ‚ caÅ‚kiem szary, przygaszony, bez akcentów.I może pod wpÅ‚ywem tej aury, ciężkieji bezbarwnej, ciemniaÅ‚a caÅ‚a ta wielka misa horyzontu, na której aranżowaÅ‚ siÄ™ rozlegÅ‚y,lesisty krajobraz uÅ‚ożony kulisowo³w u z pasm i warstw zalesienia, coraz dalszych i baróiejszarych, spÅ‚ywajÄ…cych smugami, Å‚agodnymi spadami, to z lewej, to z prawej strony.CaÅ‚yten ciemny krajobraz, peÅ‚en powagi, zdawaÅ‚ siÄ™ ledwie dostrzegalnie pÅ‚ynąć sam w so-bie, przesuwać siÄ™ mimo³w v siebie jak chmurne i spiÄ™trzone niebo peÅ‚ne utajonego ruchu.PÅ‚ynne pasy i szlaki lasów zdawaÅ‚y siÄ™ szumieć i rosnąć na tym szumie jak przypÅ‚yw mo-rza wzbierajÄ…cy niedostrzegalnie ku lÄ…dowi.WÅ›ród ciemnej dynamiki lesistego terenuwyniesiona biaÅ‚a droga wiÅ‚a siÄ™ jak melodia grzbietem szerokich akordów, naciskana na-porem potężnych mas muzycznych, które jÄ… w koÅ„cu pochÅ‚aniaÅ‚y.UszczknÄ…Å‚em gaÅ‚Ä…zkÄ™³w u kulisowo o kompozycji malarskiej: w taki sposób, że bliższe plany zasÅ‚aniajÄ… dalsze.³w v mimo (daw.) obok.Sanatorium Pod KlepsydrÄ… (zbiór) 65z przydrożnego drzewa.ZieleÅ„ liÅ›ci byÅ‚a caÅ‚kiem ciemna, niemal czama.ByÅ‚a to czerńóiwnie nasycona, gÅ‚Ä™boka i dobroczynna jak sen peÅ‚en mocy i posilnoÅ›ci.I wszystkieszaroÅ›ci krajobrazu byÅ‚y pochodnymi tej jednej barwy.Taki kolor przybiera krajobrazniekiedy u nas w chmurny zmierzch letni, nasycony dÅ‚ugimi deszczami.Ta sama gÅ‚Ä™bokai spokojna abnegacja³w w , to samo zdrÄ™twienie zrezygnowane i ostateczne, nie potrzebujÄ…cejuż pociechy barw.W lesie byÅ‚o ciemno jak w nocy.SzedÅ‚em omackiem po cichym igliwiu.Gdy drzewasiÄ™ przerzeóiÅ‚y, zadudniÅ‚y mi pod nogami belki mostu.Na drugim jego koÅ„cu, wÅ›ródczerni drzew majaczyÅ‚y szare wielookienne Å›ciany hotelu, reklamujÄ…cego siÄ™ jako Sana-torium.Podwójne szklane drzwi u wejÅ›cia byÅ‚y otwarte.WchoóiÅ‚o siÄ™ w nie wprostz mostku ujÄ™tego z obu stron w chwiejne balustrady z gaÅ‚Ä™zi brzozowych.W korytarzupanowaÅ‚ półmrok i solenna cisza.ZaczÄ…Å‚em na palcach posuwać siÄ™ od drzwi do drzwi,czytajÄ…c w ciemnoÅ›ci umieszczone nad nimi numery.Na zakrÄ™cie natknÄ…Å‚em wreszciena pokojówkÄ™.WybiegÅ‚a z pokoju, jakby siÄ™ wyrwaÅ‚a z czyichÅ› rÄ…k natrÄ™tnych, zdyszanai wzburzona.Ledwo rozumiaÅ‚a, co do niej mówiÅ‚em.MusiaÅ‚em powtórzyć.KrÄ™ciÅ‚a siÄ™bezradnie.Czy mojÄ… depeszÄ™ otrzymali? RozÅ‚ożyÅ‚a rÄ™ce, jej wzrok powÄ™drowaÅ‚ w bok.CzekaÅ‚atylko na sposobność, by móc skoczyć ku drzwiom wpółotwartym, ku którym zezowaÅ‚a [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.PÅ‚ynÄ™li równolegle, Å›piÄ…c na wyÅ›cigi, wyprzeóajÄ…c siÄ™ naprzemian pracowitym galopem chrapania.Na którymÅ› kilometrze snu czy nurt senny zÅ‚Ä…czyÅ‚ ich ciaÅ‚a, czy sny ich niepo-strzeżenie zeszÅ‚y siÄ™ w jedno? uczuli w jakimÅ› punkcie tej czarnej bezprzestrzeni, żeleżąc sobie w objÄ™ciach walczÄ… ze sobÄ… ciężkim bezprzytomnym zmaganiem.Dyszeli sobiew twarz wÅ›ród jaÅ‚owych wysiÅ‚ków.Czarnobrody leżaÅ‚ na ojcu jak AnioÅ‚ na Jakubie.Aleojciec Å›cisnÄ…Å‚ go ze wszystkich siÅ‚ kolanami i odpÅ‚ywajÄ…c drÄ™two w gÅ‚uchÄ… nieobecność,kradÅ‚ jeszcze po kryjomu krótkÄ… posilnÄ… drzemkÄ™ mięóy jednÄ… rundÄ… a drugÄ….Tak wal-czyli, o co? o imiÄ™? o Boga? o kontrakt? zmagali siÄ™ w Å›miertelnym pocie, dobywajÄ…c³w ¹augur wróżbita w starożytnym Rzymie.³w ²birbantka p3atyka.³w ³kuplet zwrotka piosenki satyrycznej.³w t kataleptyczny patologicznie odrÄ™twiaÅ‚y.Sanatorium Pod KlepsydrÄ… (zbiór) 64z siebie ostatniej siÅ‚y, podczas gdy nurt snu unosiÅ‚ ich w coraz dalsze i óiwniejsze okolicenocy.Nazajutrz ojciec kulaÅ‚ lekko na jednÄ… nogÄ™.Twarz jego promieniaÅ‚a.O samym Å›wicieznalazÅ‚ gotowÄ… i olÅ›niewajÄ…cÄ… pointÄ™ listu, o którÄ… walczyÅ‚ daremnie tyle dni i nocy.Czarnobrodego nie ujrzeliÅ›my wiÄ™cej.WyjechaÅ‚ nad ranem z kuÊîem i toboÅ‚ami, nie że-gnajÄ…c siÄ™ z nikim.ByÅ‚a to ostatnia noc martwego sezonu.Od tej nocy letniej liczÄ…c,zaczęło siÄ™ dla sklepu siedem dÅ‚ugich lat uroóaju.Sanatorium Pod KlepsydrÄ…PodróżPodróż trwaÅ‚a dÅ‚ugo.Na tej bocznej, zapomnianej linii, na której tylko raz na tyóieÅ„kursujÄ… pociÄ…gi jechaÅ‚o zaledwie paru pasażerów.Nigdy nie wióiaÅ‚em tych wago-nów archaicznego typu, dawno wycofanych na innych liniach, obszernych jak pokoje,ciemnych i peÅ‚nych zakamarków.Te korytarze zaÅ‚amujÄ…ce siÄ™ pod różnymi kÄ…tami, teprzeóiaÅ‚y puste, labiryntowe i zimne miaÅ‚y w sobie coÅ› óiwnie opuszczonego, coÅ› nie-mal przerażajÄ…cego.PrzenosiÅ‚em siÄ™ z wagonu do wagonu w poszukiwaniu jakiegoÅ› przy-tulnego kÄ…ta.Wszęóie wiaÅ‚o, zimne przeciÄ…gi torowaÅ‚y sobie drogÄ™ przez te wnÄ™trza,przewiercaÅ‚y na wskroÅ› caÅ‚y pociÄ…g.Tu i ówóie sieóieli luóie z wÄ™zeÅ‚kami na podÅ‚o-óe, nie Å›miejÄ…c zająć pustych kanap nadmiernie wysokich.ZresztÄ… te ceratowe, wypukÅ‚esieóenia zimne byÅ‚y jak lód i lepkie od staroÅ›ci.Na pustych stacjach nie wsiadaÅ‚ ani je-den pasażer.Bez gwizdu, bez sapania pociÄ…g ruszaÅ‚ powoli i jakby w zamyÅ›leniu w dalszÄ…drogÄ™.Przez jakiÅ› czas towarzyszyÅ‚ mi czÅ‚owiek w podartym mundurze kolejowca, milczÄ…-cy, pogrążony w myÅ›lach.PrzyciskaÅ‚ chustkÄ™ do spuchniÄ™tej, obolaÅ‚ej twarzy.Potemi ten góieÅ› przepadÅ‚, wysiadÅ‚ niepostrzeżenie na którymÅ› przystanku.ZostaÅ‚o po nimwyciÅ›niÄ™te miejsce w sÅ‚omie, zalegajÄ…cej podÅ‚ogÄ™, i czarna, zniszczona walizka, którÄ… za-pomniaÅ‚.Broóąc w sÅ‚omie i odpadkach, szedÅ‚em chwiejnym krokiem od wagonu do wagonu.Drzwi przeóiałów chwiaÅ‚y siÄ™ w przeciÄ…gu, na przestrzaÅ‚ otwarte.Nigóie ani jednegopasażera.Wreszcie spotkaÅ‚em konduktora w czarnym mundurze sÅ‚użby kolejowej tej li-nii.Ow3aÅ‚ szyjÄ™ grubÄ… chustkÄ…, pakowaÅ‚ swoje manatki, latarkÄ™, książkÄ™ urzÄ™dowÄ….Dojeżdżamy, panie rzekÅ‚ spojrzawszy na mnie caÅ‚kiem biaÅ‚ymi oczyma.PociÄ…g powolistawaÅ‚, bez sapania, bez stukotu, jak gdyby życie powoli zeÅ„ uchoóiÅ‚o wraz z ostatnimtchnieniem pary.StanÄ™liÅ›my.Cisza i pustka, żadnego budynku stacyjnego.PokazaÅ‚ mijeszcze, wysiadajÄ…c, kierunek, w którym leżaÅ‚o Sanatorium.Z walizÄ… w rÄ™ku poszedÅ‚embiaÅ‚ym wÄ…skim goÅ›ciÅ„cem, uchoóącym niebawem w ciemny gÄ…szcz parku.Z pewnÄ…ciekawoÅ›ciÄ… przyglÄ…daÅ‚em siÄ™ pejzażowi.Droga, którÄ… szedÅ‚em, wznosiÅ‚a siÄ™ i wyprowa-óaÅ‚a na grzbiet Å‚agodnej wyniosÅ‚oÅ›ci, z której obejmowaÅ‚o siÄ™ wielki widnokrÄ…g.òieÅ„byÅ‚ caÅ‚kiem szary, przygaszony, bez akcentów.I może pod wpÅ‚ywem tej aury, ciężkieji bezbarwnej, ciemniaÅ‚a caÅ‚a ta wielka misa horyzontu, na której aranżowaÅ‚ siÄ™ rozlegÅ‚y,lesisty krajobraz uÅ‚ożony kulisowo³w u z pasm i warstw zalesienia, coraz dalszych i baróiejszarych, spÅ‚ywajÄ…cych smugami, Å‚agodnymi spadami, to z lewej, to z prawej strony.CaÅ‚yten ciemny krajobraz, peÅ‚en powagi, zdawaÅ‚ siÄ™ ledwie dostrzegalnie pÅ‚ynąć sam w so-bie, przesuwać siÄ™ mimo³w v siebie jak chmurne i spiÄ™trzone niebo peÅ‚ne utajonego ruchu.PÅ‚ynne pasy i szlaki lasów zdawaÅ‚y siÄ™ szumieć i rosnąć na tym szumie jak przypÅ‚yw mo-rza wzbierajÄ…cy niedostrzegalnie ku lÄ…dowi.WÅ›ród ciemnej dynamiki lesistego terenuwyniesiona biaÅ‚a droga wiÅ‚a siÄ™ jak melodia grzbietem szerokich akordów, naciskana na-porem potężnych mas muzycznych, które jÄ… w koÅ„cu pochÅ‚aniaÅ‚y.UszczknÄ…Å‚em gaÅ‚Ä…zkÄ™³w u kulisowo o kompozycji malarskiej: w taki sposób, że bliższe plany zasÅ‚aniajÄ… dalsze.³w v mimo (daw.) obok.Sanatorium Pod KlepsydrÄ… (zbiór) 65z przydrożnego drzewa.ZieleÅ„ liÅ›ci byÅ‚a caÅ‚kiem ciemna, niemal czama.ByÅ‚a to czerńóiwnie nasycona, gÅ‚Ä™boka i dobroczynna jak sen peÅ‚en mocy i posilnoÅ›ci.I wszystkieszaroÅ›ci krajobrazu byÅ‚y pochodnymi tej jednej barwy.Taki kolor przybiera krajobrazniekiedy u nas w chmurny zmierzch letni, nasycony dÅ‚ugimi deszczami.Ta sama gÅ‚Ä™bokai spokojna abnegacja³w w , to samo zdrÄ™twienie zrezygnowane i ostateczne, nie potrzebujÄ…cejuż pociechy barw.W lesie byÅ‚o ciemno jak w nocy.SzedÅ‚em omackiem po cichym igliwiu.Gdy drzewasiÄ™ przerzeóiÅ‚y, zadudniÅ‚y mi pod nogami belki mostu.Na drugim jego koÅ„cu, wÅ›ródczerni drzew majaczyÅ‚y szare wielookienne Å›ciany hotelu, reklamujÄ…cego siÄ™ jako Sana-torium.Podwójne szklane drzwi u wejÅ›cia byÅ‚y otwarte.WchoóiÅ‚o siÄ™ w nie wprostz mostku ujÄ™tego z obu stron w chwiejne balustrady z gaÅ‚Ä™zi brzozowych.W korytarzupanowaÅ‚ półmrok i solenna cisza.ZaczÄ…Å‚em na palcach posuwać siÄ™ od drzwi do drzwi,czytajÄ…c w ciemnoÅ›ci umieszczone nad nimi numery.Na zakrÄ™cie natknÄ…Å‚em wreszciena pokojówkÄ™.WybiegÅ‚a z pokoju, jakby siÄ™ wyrwaÅ‚a z czyichÅ› rÄ…k natrÄ™tnych, zdyszanai wzburzona.Ledwo rozumiaÅ‚a, co do niej mówiÅ‚em.MusiaÅ‚em powtórzyć.KrÄ™ciÅ‚a siÄ™bezradnie.Czy mojÄ… depeszÄ™ otrzymali? RozÅ‚ożyÅ‚a rÄ™ce, jej wzrok powÄ™drowaÅ‚ w bok.CzekaÅ‚atylko na sposobność, by móc skoczyć ku drzwiom wpółotwartym, ku którym zezowaÅ‚a [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]