[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko że chyba nikt o tym niewiedział.Nikt tego nie zauważał.To jak w tych reality show, gdzie zawsze wygrywał najgorszy skurwiel.I nietylko wygrywał; niemal wszyscy inni jak idioci harowali na jego wygraną.Przetrwanie najlepiej przystosowanego.Graham nauczył się tego w szkole.Niemiało znaczenia, czy człowiek był miły, czy grał fair, czy się nie mylił; liczyła siętylko umiejętność przetrwania.Otworzył jedno oko i zobaczył Albę.Pochylał się nad nim jak jakaś kwoka, ca-ły zatroskany i zmartwiony.Mył Grahamowi twarz.Och, to musiał być sen.Potem dał mu wody.Sen czy nie, Graham złapał butelkę.- Czekaj.-Alba wyciągnął rękę.- Wez to.Tabletka na dłoni.- To antybiotyk.Na twoją nogę.Graham wrzucił pigułkę do ust i popił resztą wody.- Mam jeszcze coś.- Jak jakiś magik wyciągnął batonik z muesli.Graham po-kręcił głową.Teraz, gdy napił się wody, w jego żołądku działo się coś obłędnego.Jakby miał się porzygać.- Jogurt? - Alba uniósł pojemnik jogurtu.Skąd on to wszystko brał? Wyciągał zdupy?- Nie.- Padł z powrotem na materac i zakrył oczy ręką.Alba dalej nad nim ślęczał.Uniósł chorą nogę Grahama i zaczął coś z nią robić.- Co tam się dzieje?- Oczyszczam twoją kostkę.- Ukazała się kolejna butelka wody.Alba odkręciłją i polał ranę.Chłopak znów zamknął oczy.Słyszał, jak ktoś grzebie w plastiko-wej torbie.Odkręca kolejną butelkę.Znów jakaś ciecz polała się na nogę.Usiadł jak oparzony.- Woda utleniona - wyjaśnił Alba.Przeszywający ból ustąpił miejsca pulsującemu ćmieniu; Graham znów padł naplecy.Alba dalej majstrował przy nodze.Owinął ją gazą i położył na poduszce.Drugą poduszkę wetknął Grahamowi pod głowę i przykrył go ciepłym, miękkimkocem.- Zajrzę do ciebie pózniej.- Dzięki - odparł Graham, nie otwierając oczu.Nodze od razu się poprawiło.Koc był cudowny.Przepełniony wdzięcznością,otworzył oczy i złapał Albę za rękę. - Dzięki, panie Alba.W tym momencie kochał tego człowieka.Kochał go za hojność, troskę i uwagę,jaką mu okazał.Jeśli chciał, mógł ignorować gnijące ciało zwisające z sufitu.- Jest pan wcieleniem dobroci.Gdzieś w zakamarku głowy tliło się wspomnienie, skąd w ogóle wzięła się jegorana, i wiedział, że Alba stał za morderstwem jego matki, ale dobroć, jaką okazałmu teraz, wymazała wszystko, co złe.To był nowy świat.Nowy, wykrzywiony,pokręcony świat, w którym obowiązywały inne zasady.Wszystko sprowadzało siędo punktu widzenia.Wszystko można zobaczyć w dobrym lub złym świetle.Bonie istniało dobro ani zło.Tylko zasady ustanowione przez społeczeństwo.A zresztą, to nie był prawdziwy świat, lecz jakaś alternatywna rzeczywistość,istniejąca tylko w głowie Grahama.Jeśli chciał lubić Albę, mógł go lubić.Jeślichciał ignorować gnijące ciało zwisające z belek, mógł robić i to.Miał ciepły koc.I poduszkę.Wszystko, czego potrzebował.Rozdział 34Asystent koronera Dan Salsberry zatrzymał się przed kostnicą.Wziął dużą szarąkopertę z fotela pasażera i wysiadł ze swojej zielonej hondy accord.Wszedł przez drzwi dostawcze i zatrzymał się tuż za progiem.W budynku pa-nowała cisza.Sprzątaczki nie było; wiedział też, że Rachel wróci do domu naj-wcześniej za godzinę.Sam o to zadbał.Wspiął się po wąskich schodach, trzymając się po jednej stronie, żeby nieskrzypiały.Szedł na palcach; podeszwy adidasów prawie nie wydawały dzwięku.Ale ktoś taki jak Stroud pewnie słyszał przez ściany.Nim Dan dotarł na drugie piętro, serce waliło mu już jak głupie.Znów przysta-nął, nasłuchiwał chwilę i ruszył korytarzem, trzymając się pasa orientalnego chod-nika.Przy drzwiach mieszkania schylił się i wsunął kopertę w szparę przy podłodze.Zapukał głośno, zawrócił na pięcie i pognał, jakby go diabli gonili.Evan gapił się na kopertę na podłodze.Widniało na niej jego nazwisko, wypisa-ne wielkimi literami.Kto nie widział tej sceny milion razy w kinie i w telewizji? Czując mdłościprzerażenia, podniósł list i rozdarł kopertę. Zawierała kilka dużych, kolorowych zdjęć Grahama.Przez ułamek sekundy Evan pozwolił sobie na załamanie, na obezwładniającystrach.Ale już w następnej chwili pędził po schodach, z ręką na poręczy; przeska-kując po kilka stopni, niemal leciał w powietrzu.Dotarł na poziom sutereny, po-gnał niskim korytarzem i wypadł za drzwi.Nic.Nikogo.Gasnące światło dnia odrzuciło go z powrotem do środka.Wciąż ściskając kopertę w dłoni, osunął się na podłogę.Siedząc po tu-recku,dokładnie obejrzał zdjęcia.Graham leżał na poplamionym materacu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl