[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O wiele bardziej wolałem dawne lotnisko - powiedział Mark.- Zresztą wszyscywoleli.Leżało nad samym morzem, naprzeciwko portu jachtowego, więc człowiek znacznieszybciej docierał stamtąd do centrum i po drodze widział Akropol.Ale mniejsza z tym.Skorojesteś w Grecji, musisz zobaczyć Ateny.Wielu turystów nie lubi tego miasta, bo jest brudne,hałaśliwe i zatłoczone, ale przecież wypada je obejrzeć.Zresztą bywałem już w gorszychmiejscach.Rzeczywiście, po względnym spokoju i zapierającym dech naturalnym pięknieSantorynu Ateny jawiły się niczym wrzaskliwy urbanistyczny koszmar, ale zachwyconaTracey i tak uznała je za porywające.Wahała się, czy pojechać na tę wycieczkę, ale jejrosnące zainteresowanie Markiem przeważyło.Teraz była zadowolona, że machnęła ręką naostrożność i skrupuły, gdyż temu miastu nie sposób było się oprzeć.usoladnacs - Co to takiego? - zapytała w taksówce, wskazując coś przez okno.- Te śmiesznerzeczy na dachach?- Baterie słoneczne - wyjaśnił Mark.- Pełno ich w Grecji.Kiedy taksówka wjechałado centrum, Tracey zachwyciły liczne neoklasyczne gmachy, a gdy ujrzała pierwsząprawdziwą antyczną budowlę, wyrastającą majestatycznie po jej prawej stronie, po prostuzamarła na moment.- Co to jest? - zapytała Marka.- Zwiątynia Zeusa Olimpijskiego.- A to? - wykrzyknęła z podnieceniem.- Auk Hadriana.Rzymianie ustawili go specjalnie na wprost Akropolu.W ten sposóbcesarz Hadrian chciał zademonstrować swoją potęgę.- O mój Boże! - wykrzyknęła znowu.- Zobacz, to Melina Mercouri.Mark przytaknął.- A z kolei jej posąg Grecy ustawili dokładnie na wprost Auku Hadriana.- Uśmiechnąłsię z pobłażaniem.Z szerokiego głównego bulwaru taksówka skręciła w sieć wąskich bocznych uliczek.- Nie jedziemy do żadnego luksusowego hotelu, tylko do niewielkiego, rodzinnegopensjonatu na obrzeżach Plaki - uprzedził ją Mark.- Myślę jednak, że ci się spodoba.- Na pewno mi się spodoba - zapewniła go Tracey.Spodobałoby jej się wszystko, coproponował.Samochód zwolnił i zatrzymał się przy ślepym zakończeniu ulicy Koudrou.- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Mark, wysiadając.- Dom Dorycki.Zanim któryś z mężczyzn zdążył otworzyć drzwi auta, Tracey już wyskoczyła ztaksówki.Na wprost miała wąską, wykładaną marmurem uliczkę z trzy - i czteropiętrowymidomami, a po prawej stronie stał Dom Dorycki, neoklasyczny, czteropiętrowy budynek,charakterystyczny dla zabudowy Plaki.Mark zapłacił kierowcy, po czym oboje chwycili podręczne torby.Do hoteluwchodziło się po kilku stopniach, potem trzeba było jeszcze pokonać kilka kolejnych, w holu.W środku Tracey odniosła wrażenie, że znalazła się w zupełnie innym świecie, pełnymspokoju.Stylizowane malowidła pokrywały ściany i wysoki sufit, po lewej stronie znajdowałasię niewielka salka śniadaniowa, a w barze po prawej stały wazony wypełnione świeżymikwiatami i kilku gości oglądało telewizję.usoladnacs - Mark! - zawołał opalony, siwy mężczyzna w okularach, dyżurujący w recepcji.Wyszedł zza lady, uścisnął dłoń Marka i natychmiast odwrócił się do Tracey.- Pani Sullivan,prawda? - zapytał, obrzucając ją pełnym aprobaty spojrzeniem.- Tak - odpowiedziała z uśmiechem.Mark szybko dokonał prezentacji.Właściciel hotelu nazywał się Panos.- Cieszę się, mogąc gościć was oboje - przywitał ich.- Pokoje czekają.- Zwietnie - powiedział Mark - w takim razie pójdziemy się rozpakować.Panos wyciągnął zza lady klucze i wręczył je Markowi.- Do zobaczenia pózniej.- Tędy.- Wskazał drogę Mark.Krętymi schodami weszli na pierwsze piętro, gdzie znajdował się szeroki korytarz ztrzema albo czterema parami drzwi do pokoi.Mark szeroko otworzył jedne z nich.Tracey weszła do środka i rozejrzała się dookoła.Z mniejszego, frontowegopomieszczenia, wyposażonego jedynie w pojedyncze łóżko i komódkę, przechodziło się dodrugiego, większego, z podwójnym łóżkiem, komodą i krzesłami.Zciany aż poniewiarygodnie wysoki sufit pokrywała pożółkła tapeta, meble były wyraznie podniszczone,ale wszędzie panowała nieskazitelna czystość.Wysokie oszklone drzwi wiodły na balkon.- Mówiłem ci, że pensjonat jest skromny - odezwał się Mark.- Ależ mnie się tu podoba.- Tracey obeszła wielkie, podwójne łóżko, kierując się wstronę drzwi balkonowych.Otworzyła je i wyszła na zewnątrz.- Och, Mark - zawołała -chodz tutaj!Podążył za nią, uśmiechając się domyślnie.- Popatrz - powiedziała, wyciągając rękę - czy to jest to, o czym myślę?- Jak najbardziej.Przynajmniej kawałek tego.- Akropol! - westchnęła Tracey w rozmarzeniu.- Zawsze chciałam go zobaczyć.- W takim razie, wiesz co? - Co?- Jeśli się pospieszysz z rozpakowywaniem, mamy jeszcze czas wejść na górę.Obejrzysz go sobie w całości na własne oczy.- Nie mogę się już doczekać.- Nóg nie czuję! - jęknęła Tracey.- Ale też nie wiem, czy kiedykolwiek byłam takszczęśliwa.- Wyjęła chusteczkę z torby i otarła pot z twarzy i szyi.- To ta wspinaczka, prawda? - roześmiał się Mark.usoladnacs - Dla mnie schodzenie było chyba jeszcze gorsze.Ale Akropol okazał się naprawdętego wart.Jest o wiele piękniejszy niż na tych wszystkich kolorowych fotografiach.I znaczniewiększy niż przypuszczałam.Oboje siedzieli przy niewielkim stoliku w kawiarni na świeżym powietrzu, kołodrabinki, po której pięła się winorośl.Mimo tabunów turystów, we dnie i w nocyoblegających wąskie, kręte uliczki starego handlowego centrum, to miejsce było zaciszne iodosobnione [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl