[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy już wszystko jest usmażone, przygotowane, wkracza gość. Dobry wieczór!  mówi z przyjaznym skinieniem głową, bo on też jest Polakiem, jego imię słyszę jakoZbyszek, kiedy indziej jako Zbyszku, co może jest zdrobnieniem, i także pełni funkcjępflegera, gdzieś dalej, jak się dowiaduję, w innej sali.On też przychodzi wystrojony, wbutach z cholewami, w krótkim, sportowym, stosownym na polowania, granatowymsukiennym kubraku, choć na plecach, oczywiście, też z łatą i z numerem na piersi, pod nimma wysoki pod brodę czarny golf.Rosły, masywny, z głową ogoloną z konieczności lub możez własnej woli i pogodnym, nieco chytrym wyrazem tęgiej twarzy wydawał mi się miłym,sympatycznym człowiekiem, choć niechętnie zamieniłbym na niego Piętkę.Potem siadająprzy większym stole w końcu pokoju, jedzą kolację, rozmawiają, czasami włączają się do tejrozmowy jakimś cichym słowem czy uwagą niektórzy polscy pacjenci, albo żartują, opierającłokcie na stole, siłują się i ku wielkiej radości całego pokoju  oczywiście także mojej przeważnie Piętce udaje się położyć na stole pozornie silniejsze ramię Zbyszka, słowem,zrozumiałem: ci dwaj dzielą tu korzyści i straty, radości i smutki, wszelkie sprawy, alewidocznie dzielą też między sobą majątek, dzienną porcję  czyli są przyjaciółmi, jak sięzwykło mówić.Poza Zbyszkiem bywają także u Piętki inni, wymieniają kilka szybkich słów,niekiedy jakiś przedmiot, i jeśli nawet nigdy nie widziałem jaki, to jednak w gruncie rzeczyzawsze było to dla mnie jasne, zrozumiałe, oczywiście.Goście przychodzili też do leżącychtu chorych, szybko, przemykając się, ukradkiem, niemal w tajemnicy.Siadali na minutę czydwie przy ich łóżku, czasami kładli im na kołdrze owinięte w gruby papier paczuszki,skromnie, jakby się usprawiedliwiając.Potem  choć nie słyszałem ich szeptów, a gdybymnawet słyszał, i tak bym nie zrozumiał  jakby się dopytywali: no więc czy wracają dozdrowia, co słychać; informowali: tam sprawy wyglądają tak i tak; przekazywali: ten i ówpozdrawia i pyta, jak się czują; zapewniali: oczywiście, że przekażą pozdrowienia, jakżebynie; przypominali sobie: no ale na nich już pora, w końcu poklepywali chorych po rękach,ramionach, jakby mówili: to nic, w najbliższym czasie znów przyjdą, i z tym odchodzili, terazteż przemykając się, pospiesznie, najczęściej wyraznie zadowoleni  ale poza tym bezżadnych innych korzyści, uchwytnego zysku, jak widziałem, a więc musiałem założyć, żeprzychodzili tylko po jedno, jak widać: po tych zaledwie parę słów, po nic więcej, jak tylkopo to, żeby się zobaczyć z tym chorym.Ponadto, i gdybym nawet nie wiedział, świadczył otym sam ich pośpiech, prawdopodobnie robili coś zakazanego, co zapewne było w ogólemożliwe tylko dzięki pobłażliwości Piętki, no i chyba pod warunkiem, że wizyta będziekrótka.A nawet podejrzewam, i po dłuższym doświadczeniu ośmieliłbym się stwierdzić tobez ogródek, że do wydarzenia należy też samo ryzyko, ta samowola, powiedziałbym,przekora  tak przynajmniej odbierałem trudny do określenia, ale weselejący jakby w wynikujakiegoś udanego psikusa wyraz tych szybko znikających twarzy, jakby, wydawało się, udałosię im coś zmienić, wybić szczelinę, zrobić w czymś mikroskopijną usterkę, w pewnymporządku, w monotonii dni, może w samej naturze, tak to sobie przynajmniej wyobrażałem.Ale najdziwniejszych ludzi zobaczyłem przy łóżku chorego, który leżał daleko ode mnie, przy przeciwległym przepierzeniu.Pietka przyniósł go na ramieniu jeszcze przed południem ipotem bardzo długo krzątał się koło niego.Widziałem, że to musi być ciężki przypadek, isłyszałem, że chory jest Rosjaninem.Wieczorem goście zapełnili pół pokoju.Widziałem dużo R , ale także innych liter, futrzane czapki, dziwne, watowane spodnie.Na przykład ludzi zfryzurą po jednej stronie, a po drugiej, od przedziałka, z zupełnie łysą głową.Jeszcze innych znormalnymi włosami, ale z przecinką szerokości maszynki do strzyżenia pośrodku, od czołado karku.Kurtki ze zwykłą łatą i dwoma czerwonymi, krzyżującymi się maznięciami pędzla,takimi jak te, kiedy na przykład wykreślamy coś niepotrzebnego z tekstu, jakąś literę, cyfrę,znak.Z innych natomiast pleców błyszczało z daleka duże czerwone koło, z wielką czerwonąkropką w środku, zapraszająco, wabiąco, jakby sygnalizując na wzór tarczy strzelniczej: tutrzeba strzelać, przy okazji.Stali tam, przytupywali, naradzali się cicho, jeden z nich pochyliłsię, żeby poprawić poduszkę, inny chyba  tak to odebrałem  starał się pochwycić jakieśsłowo, jakieś spojrzenie, i nagle zobaczyłem połyskującą między nimi żółtą rzecz, znalazł sięteż skądś nóż, z pomocą Piętki blaszany kubek, usłyszałem dzwięk tryskających na metalkropli i jeśli nie wierzyłem oczom, nos bez najmniejszych wątpliwości stwierdził, że tąrzeczą, którą widziałem, była cytryna, bezdyskusyjnie, naprawdę.Potem znów otworzyły siędrzwi i całkiem osłupiałem, ponieważ tym razem pospiesznie wszedł lekarz, czegodotychczas nigdy nie zaobserwowałem o tak niezwykłej porze.Zaraz zrobili mu przejście, aon, pochyliwszy się nad chorym, badał go, coś na nim macał, krótko, i zaraz potem odszedł, ito z bardzo ponurą, surową, powiedziałbym, kąśliwą twarzą, nie mówiąc do nikogo anijednego słowa, nie obdarzając nikogo ani jednym spojrzeniem, a nawet jakby starał się unikaćkierujących się ku niemu twarzy  tak mi się przynajmniej wydawało.Wkrótce zobaczyłem,że goście jakoś dziwnie przycichli.Kilku z nich odłączyło się od grupki, podeszło do łóżka,pochyliło się nad nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • przylepto3.keep.pl