[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby nie on& Nie zdą\ył dokończyć myśli.Conanomal nie zawył ze złości na opieszałość Władcy Wę\y.Znów potrząsnął nim i wrzasnął wsamo ucho:- Ruszaj się, niedonosku! Ale nie do tyłu!.- Szarpnął cugle klaczy, którą Trille ju\ za-wracał.- Naprzód!- Jak to& naprzód? - wykrztusił chłopak, z przera\eniem patrząc na barbarzyńcę.- Tamprzecie\ po\ar&- Jaki tam, do Nergala, po\ar? - Conan machnął ręką i pogonił swego konia, zostawiająctowarzysza na pastwę losu.Wtargnął w dziko ryczący tłum, tratując od razu kilka jego rzędów.Miecz błysnął wczerwonym od płomieni powietrzu, zrzucając z karków czarne, jakby zwęglone głowy opraw-ców.Conanowi wystarczyło jedno spojrzenie, \eby zrozumieć, skąd wziął się ogień: w tychkrajach z dawien dawna palono na stosie czarownice, jeśli czymś rozgniewały ludność.Egzekucja odbywała się w sposób wypraktykowany: ofiarę przywiązywano do słupa iokładano wiązkami chrustu.Następnie w odległości dwóch albo trzech dziesiątek krokówukładano dookoła kamienie, \eby ogień nie przerzucił się na równinę.Podpalano nie samchrust, ale trawę przy kamieniach, tak \e płomienie podchodziły do ofiary z daleka, \eby mo-gła obserwować przybli\anie się śmierci.Dopóki w szalonym przera\eniu miotała się u słupai jęczała, tłum radośnie podskakiwał i rzucał w nią kamieniami.Wcześniej Conan nigdy nie oglądał tego okrutnego widowiska, lecz opowiadań o nimnasłuchał się a\ nadto, kiedy był najemnikiem w armii Yildiza Turańskiego.Rozumiał i po-chwalał surowość prawa, ale nie znęcanie się.Właśnie dlatego, gdy zobaczył płonące ogni-sko, od razu pojął, co się dzieje, i owładnięty ową pierwotną, straszną wściekłością, któranieraz zmuszała jego wrogów do haniebniej ucieczki bez walki, rzucił się na pomoc.Czworo wieśniaków upadło, trafionych śmiercionośnym mieczem barbarzyńcy.Pozo-stali, gdy trochę ochłonęli po niespodziewanym ataku, z wrzaskiem rzucili się na niego.Oczywiście kilka dziesiątek prostaków, nawet z kłonicami, nie mogło pokonać wojo-wnika.Jemu jednak zwycięstwo nie było potrzebne.Chciał tylko oczyścić drogę do słupa ioswobodzić ofiarę, zanim ogień liznie ją swoim gorącym językiem.Dlatego te\ piersią koniaprzewrócił jeszcze kilku wojowniczych chłopów, wsunął miecz do pochwy i skierował wro-nego prosto w płomienie.śar objął mu twarz i ręce.Iskry posypały się na czarną końską grzywę i na jezdzca.Conan zacisnął zęby, zasłonił oczy, przeciął wąski jeszcze pas ognia i znalazł się na bezpiecz-nym, chocia\ gorącym miejscu.Kobieta przywiązana do słupa była młoda.Jej twarz, przed-śmiertnie blada, nie wyra\ała oczekiwanego przera\enia.Przeciwnie, z delikatnych rysówmo\na było wyczytać spokój i cichą, nabo\ną radość.Tacy bywają fanatycy, ofiarowaniulubionym bogom.Gdy Cymmerianin to zauwa\ył, doznał niemałego wstrząsu i przez krótkąchwilę wątpił w słuszność swoich działań.Jednak było to tylko tłem nie ujętego w słowa po-mysłu, by rozciąć pęta, złapać dziewczynę i posadzić ją przed sobą na siodle.Więcej nie niepokojony wątpliwościami, barbarzyńca tak uczynił.Zachowywała się ulegle, choć wyszeptała coś w rodzaju protestu.Wśród krzyków wieś-niaków i trzasku ognia nie usłyszał dokładnie, co powiedziała, lecz domyślił się i rozgniewał.Lekko ścisnął palcami jej ramię i skierował konia dalej od ognia, buszującego ju\ całą mocą.Jeszcze trzech wieśniaków upadło pod szeroką piersią konia i po kilku chwilach Conan pędziłju\ po równinie, uwo\ąc ze sobą piękną czarownicę.Zapomniał o porzuconym Trillem i wogóle o wszystkim.Coś gnało go do przodu i leciał jak czarny drapie\ny ptak, trzymający wdziobie lekkie, pokryte jasnym, delikatnym puchem pisklę&Takim go z pewnością w tej chwili widział surowy Crom.VII.O śYCIU I ZMIERCIDom Chawrata, przytulony do południowych murów Kuthchemesu, z zewnątrz przed-stawiał nie nadającą się do zamieszkania ruinę.W środku natomiast było czysto i przytulnie.Nie świece, lecz lampy z brązu oświetlały wszystkie trzy pokoje, grube dywany le\ały napodłogach, a meble, zrobione przez samego gospodarza, wyglądały prawie jak królewskie.Tak mieszkał Chawrat - dawny przyjaciel Conana, który słu\ył z nim w armii YildizaTurańskiego dziesięć lat temu.Chudy, \ylasty chłopak stał się dorodnym mę\czyzną z cię\-kim łańcuchem na byczej szyi.Jednak brązowe oczy nie straciły \ywego blasku, a palce - całew pierścieniach tak samo pewnie jak dawniej trzymały puchar i miecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl przylepto3.keep.pl
.Gdyby nie on& Nie zdą\ył dokończyć myśli.Conanomal nie zawył ze złości na opieszałość Władcy Wę\y.Znów potrząsnął nim i wrzasnął wsamo ucho:- Ruszaj się, niedonosku! Ale nie do tyłu!.- Szarpnął cugle klaczy, którą Trille ju\ za-wracał.- Naprzód!- Jak to& naprzód? - wykrztusił chłopak, z przera\eniem patrząc na barbarzyńcę.- Tamprzecie\ po\ar&- Jaki tam, do Nergala, po\ar? - Conan machnął ręką i pogonił swego konia, zostawiająctowarzysza na pastwę losu.Wtargnął w dziko ryczący tłum, tratując od razu kilka jego rzędów.Miecz błysnął wczerwonym od płomieni powietrzu, zrzucając z karków czarne, jakby zwęglone głowy opraw-ców.Conanowi wystarczyło jedno spojrzenie, \eby zrozumieć, skąd wziął się ogień: w tychkrajach z dawien dawna palono na stosie czarownice, jeśli czymś rozgniewały ludność.Egzekucja odbywała się w sposób wypraktykowany: ofiarę przywiązywano do słupa iokładano wiązkami chrustu.Następnie w odległości dwóch albo trzech dziesiątek krokówukładano dookoła kamienie, \eby ogień nie przerzucił się na równinę.Podpalano nie samchrust, ale trawę przy kamieniach, tak \e płomienie podchodziły do ofiary z daleka, \eby mo-gła obserwować przybli\anie się śmierci.Dopóki w szalonym przera\eniu miotała się u słupai jęczała, tłum radośnie podskakiwał i rzucał w nią kamieniami.Wcześniej Conan nigdy nie oglądał tego okrutnego widowiska, lecz opowiadań o nimnasłuchał się a\ nadto, kiedy był najemnikiem w armii Yildiza Turańskiego.Rozumiał i po-chwalał surowość prawa, ale nie znęcanie się.Właśnie dlatego, gdy zobaczył płonące ogni-sko, od razu pojął, co się dzieje, i owładnięty ową pierwotną, straszną wściekłością, któranieraz zmuszała jego wrogów do haniebniej ucieczki bez walki, rzucił się na pomoc.Czworo wieśniaków upadło, trafionych śmiercionośnym mieczem barbarzyńcy.Pozo-stali, gdy trochę ochłonęli po niespodziewanym ataku, z wrzaskiem rzucili się na niego.Oczywiście kilka dziesiątek prostaków, nawet z kłonicami, nie mogło pokonać wojo-wnika.Jemu jednak zwycięstwo nie było potrzebne.Chciał tylko oczyścić drogę do słupa ioswobodzić ofiarę, zanim ogień liznie ją swoim gorącym językiem.Dlatego te\ piersią koniaprzewrócił jeszcze kilku wojowniczych chłopów, wsunął miecz do pochwy i skierował wro-nego prosto w płomienie.śar objął mu twarz i ręce.Iskry posypały się na czarną końską grzywę i na jezdzca.Conan zacisnął zęby, zasłonił oczy, przeciął wąski jeszcze pas ognia i znalazł się na bezpiecz-nym, chocia\ gorącym miejscu.Kobieta przywiązana do słupa była młoda.Jej twarz, przed-śmiertnie blada, nie wyra\ała oczekiwanego przera\enia.Przeciwnie, z delikatnych rysówmo\na było wyczytać spokój i cichą, nabo\ną radość.Tacy bywają fanatycy, ofiarowaniulubionym bogom.Gdy Cymmerianin to zauwa\ył, doznał niemałego wstrząsu i przez krótkąchwilę wątpił w słuszność swoich działań.Jednak było to tylko tłem nie ujętego w słowa po-mysłu, by rozciąć pęta, złapać dziewczynę i posadzić ją przed sobą na siodle.Więcej nie niepokojony wątpliwościami, barbarzyńca tak uczynił.Zachowywała się ulegle, choć wyszeptała coś w rodzaju protestu.Wśród krzyków wieś-niaków i trzasku ognia nie usłyszał dokładnie, co powiedziała, lecz domyślił się i rozgniewał.Lekko ścisnął palcami jej ramię i skierował konia dalej od ognia, buszującego ju\ całą mocą.Jeszcze trzech wieśniaków upadło pod szeroką piersią konia i po kilku chwilach Conan pędziłju\ po równinie, uwo\ąc ze sobą piękną czarownicę.Zapomniał o porzuconym Trillem i wogóle o wszystkim.Coś gnało go do przodu i leciał jak czarny drapie\ny ptak, trzymający wdziobie lekkie, pokryte jasnym, delikatnym puchem pisklę&Takim go z pewnością w tej chwili widział surowy Crom.VII.O śYCIU I ZMIERCIDom Chawrata, przytulony do południowych murów Kuthchemesu, z zewnątrz przed-stawiał nie nadającą się do zamieszkania ruinę.W środku natomiast było czysto i przytulnie.Nie świece, lecz lampy z brązu oświetlały wszystkie trzy pokoje, grube dywany le\ały napodłogach, a meble, zrobione przez samego gospodarza, wyglądały prawie jak królewskie.Tak mieszkał Chawrat - dawny przyjaciel Conana, który słu\ył z nim w armii YildizaTurańskiego dziesięć lat temu.Chudy, \ylasty chłopak stał się dorodnym mę\czyzną z cię\-kim łańcuchem na byczej szyi.Jednak brązowe oczy nie straciły \ywego blasku, a palce - całew pierścieniach tak samo pewnie jak dawniej trzymały puchar i miecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]